Włodzimierz Zatorski OSB
13.04.2022

Krzyż jako pierwszeństwo Miłości nad Prawem i wyjście z doczesności

 „Wpadnijmy raczej w ręce Pana, bo wielkie jest Jego miłosierdzie, ale w ręce człowieka niech nie wpadnę” (2 Sm 24, 14). Dramat Wielkiego Piątku. Bóg-Człowiek wpada w ręce ludzi, umiera z ich rąk. Oni przecież lepiej wiedzą, co to Prawo, co dobre, a co złe. Oni się z nim rozprawią. Skażą Go na śmierć na krzyżu. Za bluźnierstwo, za nieprzestrzeganie Prawa.

więcej

Włodzimierz Zatorski OSB
28.12.2021

Rok temu odszedł o. Włodzimierz Zatorski. Tego tekstu jeszcze nie widzieliście

28 grudnia 2020 r. tuż przed godziną 17 zmarł założyciel naszej fundacji, o. Włodzimierz Zatorski. Dziś, po raz pierwszy w sieci, publikujemy treść nauk, które o. Włodzimierz wygłosił kiedyś w Józefowie pod Warszawą.

więcej

Zespół Fundacji
29.08.2021

Modlitwa – spotkanie naszego i Bożego pragnienia

Ponad rok temu o. Włodzimierz Zatorski wygłosił konferencje dotyczące modlitwy do sióstr karmelitanek w Łodzi. Teraz chcemy o nich przypomnieć.

więcej

Włodzimierz Zatorski OSB
23.08.2021

Prolog „Reguły św. Benedykta” wg o. Włodzimierza Zatorskiego

W Regule św. Benedykt nie zwraca się tylko do mnichów, ale mówi do każdego, kto prawdziwie szuka Boga – zwraca uwagę o. Włodzimierz Zatorski w komentarzu do prologu „Reguły św. Benedykta”.

więcej

Włodzimierz Zatorski OSB
13.07.2021

Wybór między Życiem a śmiercią

Ostatnią książką napisaną przez o. Włodzimierza Zatorskiego jest pozycja „W życiu chodzi o Życie”. Spośród wielu mądrych wskazań tam spisanych zdecydowaliśmy się przytoczyć Wam poniższy fragment.

więcej

Włodzimierz Zatorski OSB
25.05.2021

Monastycyzm uwewnętrzniony. Szkoła służby Pańskiej dla każdego

Wstęp

Regułę św. Benedykta, którą napisał on dla mnichów, otwiera Prolog – rodzaj wprowadzenia, a jednocześnie adresu, w którym określa, do kogo pisze tę regułę. Ciekawe jest to, że w Prologu właściwie ani razu nie pada słowo „mnich”, czy jakiekolwiek określenie jednoznacznie z tym powołaniem związane. Na sam koniec Prologu pojawia się jedynie jako wniosek postulat: „Mamy zatem założyć szkołę służby Pańskiej” (RegBen Prol 45). Ten postulat można jednak bardzo łatwo odnieść nie tylko do życia klasztornego, ale także do innych rodzajów życia jak np. życie w rodzinie.

Zasadniczo koncepcja życia monastycznego wyrasta z pragnienia konsekwentnego bycia uczniem Chrystusa. Tak było od samego początku. Joseph kard. Ratzinger pisał:

U Antoniego, będącego dla nas historycznie uchwytną postacią z początków monastycyzmu, decydującym motywem była intencja prowadzenia „vita evangelica” – intencja życia Ewangelią w jej integralności, z całym radykalizmem1.

Nieco dalej o św. Bazylim pisze:

Nie chciał on absolutnie stwarzać swojej własnej instytucji obok normalnego Kościoła. Pierwsza autentyczna reguła, jaką napisał, miała być – jak to sformułował von Balthasar – regułą nie zakonu, ale Kościoła, <Podręcznik konsekwentnych chrześcijan>2

W Ewangelii niewątpliwie Pan Jezus wyraźnie sprawę królestwa Bożego stawia jako zasadniczą w swoim orędziu. Wszystkich wzywa do szukania już tutaj tego królestwa: Starajcie się naprzód o królestwo /Boga/ i o Jego Sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane (Mt 6,33). Wydaje się, że na podstawie tych słów uznano życie zakonne, które uważa się za wybór królestwa Bożego z jednoczesnym odrzuceniem świata z jego ziemskimi wartościami, za wyższe od życia świeckiego mocno zaangażowanego w ten świat. Ale to oczywiście jest uproszczenie. Śluby zakonne formalnie są deklaracją postawienia na królestwo Boże już tu na ziemi z odrzuceniem świata. Ale czy rzeczywiście tak jest? Niestety w życiu wielu osób zakonnych dzisiaj tego nie widać.

Niewątpliwie wybór Chrystusa i całkowite postawienie na Niego jest tym, o co chodzi Panu Jezusowi i w tym sensie jest życiem prowadzącym do pełni, a zatroskanie o sprawy doczesne, choćby należały one do najlepszych z możliwych tu na ziemi, prowadzi do śmierci.

Potem przywołał do siebie tłum razem ze swoimi uczniami i rzekł im: «Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje! 35 Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je. 36 Cóż bowiem za korzyść stanowi dla człowieka zyskać świat cały, a swoją duszę utracić? 37 Bo cóż może dać człowiek w zamian za swoją duszę? (Mk 8,34–37)

Tak więc nikt z was, jeśli nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem (Łk 14,33).

Każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci, siostry, ojca, matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie wieczne posiądzie na własność (Mt 19,29).

Takich i podobnych cytatów można przytoczyć z Nowego Testamentu bardzo dużo. Jednak wybór wskazany w tych tekstach dokonuje się bardzo głęboko w sercu człowieka i zawsze jako odpowiedź na Boże wezwanie. Oczywiście o wiele łatwiej realizować to w życiu zakonnym, bez obowiązków związanych z innymi osobami, z troską o utrzymanie domu itd. Tutaj ma zastosowanie rada Pana Jezusa:

Rzekli Mu uczniowie: Jeśli tak ma się sprawa człowieka z żoną, to nie warto się żenić. Lecz On im odpowiedział: Nie wszyscy to pojmują, lecz tylko ci, którym to jest dane. Bo są niezdatni do małżeństwa, którzy z łona matki takimi się urodzili; i są niezdatni do małżeństwa, których ludzie takimi uczynili; a są i tacy bezżenni, którzy dla królestwa niebieskiego sami zostali bezżenni. Kto może pojąć, niech pojmuje! (Mt 19,10–12).

Jednak czy taki wybór rzeczywiście się dokonał i stał się prawdą w życiu osoby zakonnej, trudno powiedzieć. Istnieje przecież szereg innych możliwości i motywów pójścia do klasztoru: ucieczka od trudności w życiu samotnym lub małżeńskim; realizacja własnych ambicji bycia doskonałym; szukanie schronienia dla siebie w całkowitym poddaniu się komuś, kto bierze za mnie odpowiedzialność; czyjaś namowa; lęk o własne zbawienie przy jednoczesnym przekonaniu, że w klasztorze się można łatwiej zbawić, itp. Można mieć obawę, że dzisiaj w życiu zakonnym istnieją wyraźne problemy związane z autentyczną motywacją. Ale ponadto pojawiają się fałszywe struktury wynikające z powiązań między ludźmi działające w zakonach, jak również w całym Kościele, które raczej utrudniają dojście do dojrzałości i odpowiedzialności niż w nim pomagają.

Okazuje się, że uniwersalizm zawarty w Prologu nie jest przypadkowy, ale konsekwentnie wyrasta z wcześniejszej tradycji. Jeżeli uwzględnimy przy tym, że w Kościele Wschodnim duchowość chrześcijańska to ni mniej, ni więcej, tylko duchowość wypracowana przez mnichów, to znaczenie monastycyzmu dla życia zwykłych chrześcijan jest bardzo istotne. Nie przypadkiem też zalecenia zawarte w dalszym ciągu Reguły św. Benedykta można stosunkowo łatwo odnieść do życia w rodzinie, a także do rozmaitych wspólnot. Wiele ze wskazań św. Benedykta można zastosować nawet np. do funkcjonowania firmy, czyli do grup dalekich od ambicji tworzenia wspólnot religijnych3 Święty Benedykt okazuje się dobrym przewodnikiem w życiu nie tylko dla mnichów, ale także dla wielu ludzi żyjących w różnych warunkach i wspólnotach.

„Koncepcja życia monastycznego wyrasta z pragnienia konsekwentnego bycia uczniem Chrystusa

Natomiast jeżeli mówimy o małżeństwie, to trzeba wiedzieć, że jest ono sakramentem, czyli znakiem który realizuje to, co oznacza, a oznacza więź Chrystusa i Kościoła, jak to pisze św. Paweł (Ef 5,32). Zatem chrześcijańscy małżonkowie są wezwani także do szukania przede wszystkim Chrystusa i jego miłości. Ich wzajemna więź jest jej znakiem i szkołą. Które jednak małżeństwo to tak rozumie?! Ponadto niewątpliwie, szczególnie na początku, gdy namiętności i różne inne napięcia pomiędzy małżonkami związane ze zwykłym życiem jeszcze grają dużą rolę, trudno o autentyczne odkrycie tej prawdy, o misterium miłości Chrystusa, która nas obejmuje. Wydaje się, że możliwe jest jednak takie wspólne przeżywanie tajemnicy małżeństwa, w którym ta tajemnica Chrystusa i Kościoła jest w sposób żywy obecna. W tej perspektywie droga życia małżeńskiego i droga życia zakonnego są różnymi drogami do królestwa Bożego, co prawda wykluczającymi się wzajemnie, ale równoprawnymi i pozwalającymi postawić wybór Chrystusa i Jego królestwa w centrum. Niemniej samotnemu, bezżennemu we wspólnocie podobnych osób jest łatwiej. Ale z tego nie wynika, że jego wybór jest „wyższy”. „Wyższy” jest jedynie o tyle, o ile jest postawieniem królestwa Bożego w centrum w przeciwieństwie do zagubionego w świecie zwykłego człowieka. Jednak człowiek w świecie też może dokonać takiego wyboru i wówczas nie ma żadnej wyższości, a ponadto dla niego taki wybór może być o wiele trudniejszy w realizacji i stąd bardziej godny uznania (!). Mówi o tym między innymi apoftegmat o Abba Antonim:

Abba Antoniemu na pustyni zostało objawione co następuje: „Jest w mieście ktoś podobny do ciebie: lekarz z zawodu, który rozdaje potrzebującym to, co mu zbywa, i przez cały dzień śpiewa «Święty-Święty-Święty» razem z aniołami” (1 Apo Antoni 24(24)).

Wynoszenie się osób konsekrowanych, przeświadczonych o wyższości swojego życia, jest wyraźnym dowodem, że prawdziwie nie postawili na królestwo Boże. Pan Jezus mówi o tym, że Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony (Mt 23,12). Ponadto mówi, że kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem waszym (Mt 20,27). Te teksty są jednoznaczne i nie wymagają komentarza. Ponadto Matka Boża, Ta która jest wzorem życia zakonnego, żyła w świecie! Istotne jest to, czy na swojej drodze, jaką idziemy, prawdziwie szukamy Boga.

Pierwotny zamysł twórców monastycyzmu pozostaje stale aktualny, a dzisiaj w dobie kryzysu życia konsekrowanego wydaje się warty podjęcia. Co taki postulat oznaczałby dla świeckiego człowieka? Jakie postawy i zasady życia dałoby się wyprowadzić z tradycji monastycznej? Warto w związku z tym przyjrzeć się zasadniczej myśli, która leży u podstaw napisanej przez niego Reguły.

Czy prawdziwie szuka Boga

W tym kontekście pojawia się postulat „monastycyzmu uwewnętrznionego”, który polega na podjęciu wewnętrznie tego samego dążenia, jakie legło u podstaw życia monastycznego.

Święty Benedykt w Regule stawia kandydatom do życia monastycznego właściwie jeden warunek: „czy prawdziwie szuka Boga” (RegBen 58,7). Otóż to dążenie powinno stać się fundamentem życia. Święty Benedykt stosuje tę ogólną zasadę do życia w klasztorze. Czy jednak nie da się tego kryterium zastosować w życiu ludzi świeckich? Wydaje się, że jest to nie tylko możliwe, ale także bardzo owocne. Przede wszystkim pragnienie „prawdziwego szukania Boga” powinno być fundamentem życia każdego chrześcijanina, nie tylko osób mnichów. Musi ono, oczywiście, przyjąć bardzo konkretny kształt.

Dzisiaj modna jest postawa „szukającego”. Niestety często takie określenie oznacza człowieka, który ciągle problematyzuje sprawę relacji do Boga i w tej problematyzacji znajduje dla siebie usprawiedliwienie w swojej niewierze, w braku zdecydowanego pójścia za Chrystusem. Szukanie Boga u św. Benedykta oznacza zdecydowanie się na pójście za Chrystusem i otrzymuje bardzo konkretny kształt. Zaraz w dalszej części zdania wskazuje on na konkretne postawy, w których to szukanie Boga się przejawia: „czy jest gorliwy w Służbie Bożej, w posłuszeństwie, w znoszeniu upokorzeń” (RegBen 58,7). Te wskazania układają się w pewien porządek coraz to głębszych wezwań i wymagań.

Pierwszym wyznacznikiem jest służba Boża, co oznacza liturgię, a w Regule w szczególności liturgię godzin, gdyż Eucharystię mnisi sprawowali tylko w niedzielę raz w tygodniu. Autentyczne szukanie Boga może się odbywać jedynie w przestrzeni, którą nam dał sam Bóg. Liturgia jest właśnie czasem, w którym daje się nam On w sposób szczególny:

Wierzymy, że Bóg jest wszędzie obecny i że oczy Pana patrzą na dobrych i na złych na każdym miejscu (Prz 15,3). Przede wszystkim jednak powinniśmy być tego niewzruszenie pewni wówczas, gdy uczestniczymy w Służbie Bożej (RegBen 19,1n).

Wynika to ze słów samego Pana Jezusa:

Jeśli dwóch z was na ziemi zgodnie o coś prosić będzie, to wszystko otrzymają od mojego Ojca, który jest w niebie. 20 Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich (Mt 18,19–20).

Zauważmy, że św. Benedykt nie mówi, że Bóg jest szczególnie obecny w modlitwie indywidualnej, w medytacji, w uczynkach miłosiernych, w ascezie…, ale w liturgii. Dlaczego? Wydaje się, że dlatego, iż liturgia zawiera w sobie tajemnicę Kościoła, Ciała Chrystusa. Ten wymiar jest niestety dla wielu ludzi dzisiaj niezrozumiały. Niemniej Drugi Sobór Watykański wyraźnie w tym samym duchu mówi:

Liturgia jednak jest szczytem, do którego zmierza działalność Kościoła, i jednocześnie jest źródłem, z którego wypływa cała jego moc (KL 10).

Liturgia bowiem jest pierwszym i niezastąpionym źródłem, z którego wierni czerpią ducha prawdziwie chrześcijańskiego (KL 14).

Nasza religijność w pewnym momencie historii została w wymiarze indywidualnej świadomości przeciętnego wierzącego sprowadzona do wymiaru moralnego, a przez to do indywidualnego zbawiania się przez własne czyny, czyli właściwie do koncepcji jaką mieli faryzeusze: miała ich zbawić ich własna doskonałość. W przypadku chrześcijan różnica polegała na tym, że dokonywało się to przez Chrystusa, który otwarł nam drzwi do nieba i przekazał nam doskonalszą moralność. Jednak w praktyce u podstaw był ten sam lęk o indywidualne zbawienie przez własną porządność. Liturgia w tym kontekście była rozumiana jako formalnie sprawowany kult Boga, w którym każdy chrześcijanin miał z obowiązku moralnego brać udział. Jednak z tej racji, że zwykli chrześcijanie nie znali łaciny – a liturgia była wyłącznie po łacinie – mogli oni być jedynie widzami w liturgii i to okrojonej do mszy św. – właściwie nie używało się pojęcia Eucharystia. Nawet do czasu Drugiego Soboru Watykańskiego w przykazaniu kościelnym używano określenia: „wysłuchiwania” mszy św., a nie udziału w niej. Takie rozumienie liturgii nie niosło w sobie żadnego odniesienia do wspólnoty, wspólnego celebrowania, czy np. uczty, w której bierze udział cała wspólnota Kościoła. Właściwie wszystko zostało sprowadzone do moralności i z tej też racji nawet dostęp do komunii był wyraźnie ograniczany z obawy o to, by ktoś „niegodny” nie sprofanował Ciała Pańskiego. I tak np. nawet tak pobożne kobiety, jak św. Teresa z Lisieux mogły jedynie marzyć o codziennej komunii bez uzyskania na nią zgody (!).

W tradycji monastycznej liturgia godzin, czyli wspólne recytowanie lub śpiewanie psalmów i hymnów poza oddawaniem czci Bogu było ćwiczeniem, w którym mnich uczył się dialogu z Bogiem i jego języka. Cały swój wysiłek podczas recytacji psalmów powinien koncentrować wokół otwarcia serca:

Zastanówmy się zatem, jak należy zachowywać się w obliczu Boga i Jego aniołów, i tak śpiewajmy psalmy, aby nasze serce było w zgodzie z tym, co głoszą nasze usta (RegBen 19,6).

Wspólnota monastyczna jest wpierw i przede wszystkim „małym Kościołem”, który gromadzi się wokół liturgii, czyli celebrowania Bożej chwały. Wszystko inne powinno z tej chwały wyrastać i ku niej prowadzić.

Jeżeli spojrzymy na małżeństwo, to w chrześcijaństwie jest ono sakramentem, czyli znakiem i narzędziem zjednoczenia z Bogiem. U źródeł chrześcijańskiego przeżywania małżeństwa powinno istnieć zatem odniesienie do Boga i wspólne szukanie Jego misterium obecnego w życiu małżonków. Święty Paweł w 5. rozdziale Listu do Efezjan wyraźnie wzywa do czci Pana Jezusa: Dziękujcie zawsze za wszystko Bogu Ojcu w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa! (Ef 5,20). Dalej mówi: Dlatego opuści człowiek ojca i matkę, a połączy się z żoną swoją, i będą dwoje jednym ciałem. Tajemnica to wielka, a ja mówię: w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła (Ef 5,31n). Nawiązuje w ten sposób do starotestamentowego obrazu więzi Boga-Oblubieńca z Izraelem-Oblubienicą odnosząc ten obraz do Chrystusa-Oblubieńca i Kościoła-Oblubienicy. Samo małżeństwo zawiera w sobie wielkie wezwanie do wspólnej liturgii i w niej powinno odnajdować swoją tożsamość.

Pewnie taki wniosek wyda się dziwny, bo praktycznie rzecz biorąc prawie nikt tego tak nie rozumie i, co najważniejsze, nie korzysta z tego w swoim życiu. Oczywiście małżonkowie zatroskani o utrzymanie rodziny nie mogą się modlić tak często jak mnisi w klasztorze. Ale nie znaczy to, że nie mogą tego robić przynajmniej w minimalnym wymiarze. Wydaje się, że Liturgiczna Modlitwa na Zakończenie Dnia (Kompleta) jest doskonałą modlitwą małżeńską i rodzinną, którą większość małżeństw mogłaby wspólnie odmawiać, gdyby odpowiednio ułożyli sobie dzień. Natomiast małżonkowie, którzy wypełnili swoje podstawowe obowiązki rodziców, po przejściu na emeryturę mogą mieć dostatecznie dużo czasu, żeby wspólnie odmawiać całą Liturgię Godzin. Istnieją takie małżeństwa, które to robią.

Nie piszemy tego w duchu wezwania moralnego. Zwracamy uwagę na fundamentalną prawdę odnoszącą się do życia we wszystkich jego wymiarach: jeżeli nie będziemy się właściwie karmili, umrzemy z głodu. W wymiarze duchowym i życia we wspólnocie konieczne jest sięganie do samych źródeł – do Boga i Jego słowa. Liturgia Godzin, jeżeli patrzymy na nią od strony człowieka, jest rozłożonym w czasie karmieniem się Bożym słowem. Kiedy ją systematycznie odmawiamy we wspólnocie, Boże słowo wchodzi do naszego serca i powoli staje się naszym życiem. W Prologu do Reguły św. Benedykt wzywa, byśmy dali się porwać Bożemu słowu i jego głębi. Przy czym samo wezwanie, wręcz gorący apel, rodzi się z osobistego doświadczenia liturgii. Ułożone jest ono w dialog, w którym Boże wezwanie stanowią wersety z Pisma Świętego używane w liturgii, przede wszystkim psalmy. W ten sposób odsłania się zasadniczy cel i perspektywę duchowej pracy:

Powstańmy więc wreszcie, skoro Pismo Święte zachęca nas słowami: Teraz nadeszła dla nas godzina powstania ze snu (Rz 13,11). Otwórzmy nasze oczy na przebóstwiające światło, a nasze uszy na głos Boży, który nas codziennie napomina wołając: Obyście usłyszeli dzisiaj głos Jego: nie zatwardzajcie serc waszych (Ps 96,8). I znowu: Kto ma uszy, niechaj posłyszy, co mówi Duch do Kościołów (Ap 2,7). A co mówi? Pójdźcie, synowie, słuchajcie mnie, nauczę was bojaźni Pańskiej. Biegnijcie, dopóki macie światłość życia, aby ciemności śmierci was nie ogarnęły (Ps 34[33],12; J 12,35)”. „Pośród licznego tłumu, któremu Pan mówi te słowa, szuka On sobie współpracownika i raz jeszcze powtarza: Któż jest człowiekiem, co miłuje życie i pragnie widzieć dni szczęśliwe? (Ps 33,13 Wlg). Jeśli słysząc to, odpowiesz: “Ja”, rzecze ci Bóg: Skoro chcesz mieć prawdziwe i wieczne życie, powściągnij swój język od złego, od słów podstępnych twe wargi. Odstąp od złego, czyń dobro; szukaj pokoju, idź za nim (Ps 34[33],14–15). Gdy tak będziecie postępować, oczy Moje zwrócone będą na was, a uszy moje otwarte na prośby wasze. I zanim mnie wezwiecie, powiem: «Oto jestem» (Iz 58,9). Cóż dla nas milszego, bracia najdrożsi, nad ten Boży głos zaproszenia? Oto w swej łaskawości Pan sam ukazuje nam drogę życia (RegBen Prol 8–20).

Liturgia jest tutaj zasadniczą praktyką duchową: Dać się porwać Słowu Bożemu i jego głębi! Cytaty z Biblii w tym fragmencie zasadniczo pochodzą z psalmów codziennie recytowanych w chórze przez mnichów. Serce, które ma iść za tym, co głoszą usta, powinno być wsłuchane w głos Boga, by na ten głos odpowiedzieć. Podobne wezwanie znajdujemy u św. Pawła w jego nauce o zasadach życia we wspólnocie uczniów Chrystusa:

Słowo Chrystusa niech w was mieszka w całym swym bogactwie: z całą mądrością nauczajcie i napominajcie siebie, psalmami, hymnami, pieśniami pełnymi ducha, pod wpływem łaski śpiewając Bogu w waszych sercach. (Kol 3,16; zob. Ef 5,19)

Przytoczony fragment z Reguły św. Benedykta nie tylko jest wezwaniem, ale stanowi jednocześnie świadectwo wewnętrznego dialogu, do jakiego prowadzi autentyczne przeżywanie Liturgii Godzin. W nim dokonuje się odkrycie prawdziwego „ja”, którym nas Bóg obdarował, „ja” które budzi się jako odpowiedź na Jego wezwanie.

Św. Benedykt omawiając potem porządek odmawiania tekstów w poszczególnych godzinach kanonicznych pisze np.:

Zarówno Jutrznia jak i Nieszpory powinny kończyć się zawsze Modlitwą Pańską, odmawianą w całości przez przełożonego tak, by wszyscy słyszeli, a to ze względu na ciernie wzajemnych uraz , które bardzo często wyrastają. 13 Bracia bowiem łatwiej oczyszczają się z tego rodzaju błędów, kiedy zobowiązują się wspólnie słowami tej modlitwy: Odpuść nam, jako i my odpuszczamy (Mt 6,12) (RegBen 13,12–13).

Widać stąd, jak słowa wypowiadane podczas liturgii, niosą dla nas bardzo konkretne wezwanie od Boga, które winniśmy codziennie przyjmować i na nie odpowiadać.

„Jeżeli nie będziemy się właściwie karmili, umrzemy z głodu”

Zauważmy, że Liturgia Godzin tak rozumiana, ma przypominać w pewnym aspekcie lectio divina – Boże czytanie, którego istotą jest wsłuchanie się w Boże Słowo po to, by ono zabrzmiało w naszym sercu i byśmy na nie odpowiedzieli wpierw naszym zrozumieniem, a następnie przemianą serca wyrażającą się przemianą naszej postawy. Jednak poza tym ma ona funkcję jednoczenia nas z Chrystusem i z sobą nawzajem we wspólnym uwielbieniu Boga – źródła i dawcy życia.

Drugie kryterium rozpoznawcze, czy prawdziwie szuka Boga, odnosi się do posłuszeństwa. Jego pierwszym stopniem jest prawdziwe słuchanie Boga w Jego słowie. W liturgii takie słuchanie uzyskuje szczególną moc. Musi się jednak ono wyrazić, zgodnie z przytoczonym dialogiem, osobistą odpowiedzią. Jeżeli autentycznie słuchamy, zaczynamy słyszeć bardzo osobiste wezwanie, które się domaga naszej odpowiedzi. Największą przeszkodą, aby taką odpowiedź dać, jest lęk przed utratą czegoś własnego. W Ewangelii Pan Jezus powiedział bardzo zdecydowanie w przytoczonych już wyżej słowach:

Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je. Cóż bowiem za korzyść stanowi dla człowieka zyskać świat cały, a swoją duszę utracić? (Mk 8,35n).

Jeżeli prawdziwie szukamy Boga, musimy się zmierzyć z tym lękiem i zdecydować się, czy pójdziemy za własnymi chęciami, czy rozpoznając w nich zasadniczą przeszkodę w drodze do Boga, otworzymy się na posłuszeństwo. Na początku Prologu do Reguły św. Benedykt pisze o tym wyraźnie:

Do ciebie więc kieruję teraz moje słowa, kimkolwiek jesteś ty, co wyrzekasz się własnych chęci, a chcąc służyć pod rozkazami Chrystusa Pana, prawdziwego Króla, przywdziewasz potężną i świętą zbroję posłuszeństwa (RegBen Prol 3).

Posłuszeństwo jest wysiłkiem wsłuchiwania się w Bożą wolę. Jak ją jednak odnaleźć i rozpoznać? Nie jest to łatwe. Wobec istniejącego w nas ogromnego chaosu myśli i napięć niełatwo rozpoznać to, co pochodzi od Boga, a co od nas i naszych pragnień. Posłuszeństwo drugiemu człowiekowi staje się narzędziem do zdystansowania się do własnej woli, która zasadniczo zaburza zdolność poznania prawdy.

Aby zrozumieć sens posłuszeństwa trzeba sobie zdać sprawę z ogromnej siły naszych pragnień i ich wpływu na nasze poznanie. Najczęściej jednak brak nam takiego rozeznania. Spontanicznie uważamy, że mamy dobrą wolę i nawet, gdybyśmy się mylili, to przecież nasza dobra wola nas rozgrzesza (podejście molarne). Pomijając już fakt, że nawet mając „dobrą wolę” można popełnić największe grzechy, nasza „dobra wola” często jest sterowana nieuświadomionymi pożądaniami i mechanizmami obronnymi. Musimy to w sobie rozpoznać, abyśmy wiedzieli, kim naprawdę jesteśmy. Dopóki nasze pragnienia kierują myśleniem – powszechnie doświadczamy u wielu ludzi myślenia sterowanego życzeniami – brak nam właściwego dystansu do własnej subiektywności, aby zobaczyć prawdę w czystym, nieskalanym świetle. Posłuszeństwo jest najmocniejszym narzędziem uwalniania się od własnych chęci.

Czynić własną wolę zabrania nam Pismo Święte słowami: Powstrzymaj się od twoich pożądań (Syr 18,30). Podobnie też prosimy Boga w modlitwie, by Jego wola w nas się wypełniała. Słusznie nas zatem uczą, byśmy nie czynili naszej woli. W ten sposób unikamy tego niebezpieczeństwa, o którym mówi Pismo Święte: Jest droga, co zdaje się słuszna, a w końcu prowadzi do śmierci (Prz 16,25). Lękamy się również tego, co zostało powiedziane o niedbałych: Zepsuci są i stali się wstrętni w swoich chęciach (Ps 52,2 Wlg) (RegBen 7,19–22).

W życiu klasztornym posłuszeństwo obowiązuje wobec przełożonych. W życiu rodzinnym mówi się o posłuszeństwie dzieci względem rodziców. Ale nie mówi się o posłuszeństwie samych rodziców. Komu oni winni być posłuszni? Święty Benedykt w jednym z końcowych rozdziałów swojej Reguły pisze o posłuszeństwie wzajemnym wśród braci:

Wszyscy powinni okazywać posłuszeństwo, które jest wielkim dobrem, nie tylko samemu opatowi, lecz w tymże duchu bracia niechaj będą posłuszni także sobie nawzajem wiedząc, że właśnie drogą posłuszeństwa mają iść do Boga (RegBen 71,1–2).

Tak mocno podkreślana potrzeba posłuszeństwa wynika ze zrozumienia tajemnicy nieprawości w nas. W tym momencie warto sobie przypomnieć słowa św. Pawła z Listu do Rzymian:

Wiemy przecież, że Prawo jest duchowe. A ja jestem cielesny, zaprzedany w niewolę grzechu. 15 Nie rozumiem bowiem tego, co czynię, bo nie czynię tego, co chcę, ale to, czego nienawidzę – to właśnie czynię. 16 Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę, to tym samym przyznaję Prawu, że jest dobre. 17 A zatem już nie ja to czynię, ale mieszkający we mnie grzech. 18 Jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać – nie. 19 Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię właśnie zło, którego nie chcę. 20 Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę, już nie ja to czynię, ale grzech, który we mnie mieszka. 21 A zatem stwierdzam w sobie to prawo, że gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło. 22 Albowiem wewnętrzny człowiek we mnie ma upodobanie zgodne z Prawem Bożym. 23 W członkach zaś moich spostrzegam prawo inne, które toczy walkę z prawem mojego umysłu i bierze mnie w niewolę pod prawo grzechu mieszkającego w moich członkach. 24 Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, co wiedzie ku tej śmierci? 25 Dzięki niech będą Bogu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego! Tak więc umysłem służę Prawu Bożemu, ciałem zaś – prawu grzechu (Rz 7,14–25).

Jednak tajemnica nieprawości w nas nie sprowadza się jedynie do niezdolności czynienia dobra, które widzimy i chcielibyśmy je podejmować, ale niesie ona w sobie ciemność – niezdolność rozpoznania prawdziwej wartości, czego św. Paweł sam doświadczył, gdy jako Szaweł będąc gorliwym młodzieńcem prześladował Kościół. Sam o tym potem powiedział:

Słyszeliście przecież o moim postępowaniu ongiś, gdy jeszcze wyznawałem judaizm, jak z niezwykłą gorliwością zwalczałem Kościół Boży i usiłowałem go zniszczyć, 14 jak w żarliwości dla judaizmu przewyższałem wielu moich rówieśników z mego narodu, jak byłem szczególnie wielkim zapaleńcem w zachowywaniu tradycji moich przodków (Ga 1,13–14).

Aby się z tej ciemności, którą Szaweł uważał przecież za jasność, wyzwolić, trzeba było doświadczenia spotkania z Jezusem pod Damaszkiem.

Gdy jednak spodobało się Temu, który wybrał mnie jeszcze w łonie matki mojej i powołał łaską swoją, 16 aby objawić Syna swego we mnie, bym Ewangelię o Nim głosił poganom (Ga 1,15–16).

Jak widać prawda nie jest nam dana od samego początku jako coś oczywistego. Nawet trzymając się „świętej tradycji”, jak to było w przypadku św. Pawła, nie mamy żadnej gwarancji, że idziemy właściwą drogą, bo ta tradycja musi mieć właściwe zrozumienie wyrażające się aktualnym odczytaniem. Spory Pana Jezusa z Żydami polegały właśnie na sposobie rozumienia i interpretacji Prawa i Proroków. Prawda do nas przy­chodzi od Jezusa:

Jeżeli trwacie w nauce mojej, jesteście prawdziwie moimi uczniami 32 i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli (J 8,31–32).

Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie. 7 Gdybyście Mnie poznali, znalibyście i mojego Ojca. Ale teraz już Go znacie i zobaczyliście (J 14,6–7).

Trwanie w Jego nauce nie oznacza przyjęcia Jego usystematyzowanej i zwerbalizowanej doktryny, ale otwieranie się na głębię słowa, jakie do nas kieruje. Jego prawda ma po pierwsze wymiar egzystencjalny, a ponadto nas całkowicie przerasta i wymaga zrozumienia, jakiego dzisiaj nie mamy. Dlatego potem Pan Jezus mówi:

Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go i przyjdziemy do niego, i mieszkanie u niego uczynimy. 24 Kto nie miłuje Mnie, ten nie zachowuje słów moich. A nauka, którą słyszycie, nie jest moja, ale Tego, który Mnie posłał, Ojca. 25 To wam powiedziałem, przebywając wśród was. 26 A Paraklet, Duch Święty, którego Ojciec pośle w moim imieniu, On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem (J 14,23–26).

Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy. Bo nie będzie mówił od siebie, ale powie wszystko, cokolwiek usłyszy, i oznajmi wam rzeczy przyszłe. 14 On Mnie otoczy chwałą, ponieważ z mojego weźmie i wam objawi. (J 16,13–14)

W prawdę wprowadza nas Duch Święty nie przez sprecyzowaną intelektualnie i filozoficzne doktrynę, ale przez życie w miłości, która nie sprowadza się do uczucia, ale jest odpowiedzią na objawioną nam przez Jezusa prawdę o Bogu, który jest miłością, który tak nas umiłował, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne (J 3,16). Poznanie tej prawdy polega na wejściu w miłość:

Umiłowani, miłujmy się wzajemnie,
ponieważ miłość jest z Boga,
a każdy, kto miłuje,
narodził się z Boga i zna Boga.
8 Kto nie miłuje, nie zna Boga,
bo Bóg jest miłością (1 J 4,7–8).

W istocie zatem zasadniczy problem polega na tym, żebyśmy pozwolili się prowadzić Duchowi Świętemu, umieli przyjąć Jego natchnienia, które musimy nauczyć się rozpoznawać i według nich postępować. Aby do tego doszło musimy wpierw uwolnić się od naszego zniewolenia zaborczym „ja”, od naszego ego, które dąży do zrealizowania pragnień i namiętności, jakie rozpoznaje na świecie, czyli w społeczności ludzkiej i istniejących w niej relacjach. Tym światem rządzą namiętności: pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pycha tego życia (1 J 2,16).

Bez zdystansowania się do tych namiętności, co możemy uzyskać jedynie przez poznanie ich i wybór czegoś innego, niż nam one podpowiadają. Stąd zasada posłuszeństwa innym ludziom jest narzędziem w pracy nad uwalnianiem się od własnych chęci i upodobań.

Taki duch posłuszeństwa jest bardzo aktualny w życiu małżeńskim. W sprawach duchowych właściwie każdy chrześcijanin powinien mieć swojego kierownika duchowego i w zakresie spraw duchowych być mu posłuszny. Istotna przy tym jest zasada wolności wyboru tego kierownika. Wydaje się, że św. Benedykt akcentując wielką wartość posłuszeństwa nie widział zagrożenia. Prawdopodobnie zakładał, że opat lub inny brat nie manipuluje drugim, że ich polecenia czy życzenia są ze swej natury proste i nie zawierają ukrytych intencji. Niestety istnieje wiele przykładów w historii religii, gdzie prostota i posłuszeństwo zostały wykorzystane do manipulacji i ostatecznie zniszczenia człowieka. Pan Jezus ostrzegał przed tym w Ewangelii:

Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze obłudnicy, bo zamykacie królestwo niebieskie przed ludźmi. Wy sami nie wchodzicie i nie pozwalacie wejść tym, którzy do niego idą.

15 Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze obłudnicy, bo przemierzacie morze i ziemię, żeby pozyskać jednego współwyznawcę. A gdy się nim stanie, czynicie go dwakroć bardziej winnym piekła niż wy sami.

16 Biada wam, przewodnicy ślepi, którzy mówicie: „Kto by przysiągł na przybytek, nic to nie znaczy; lecz kto by przysiągł na złoto przybytku, ten jest związany przysięgą”. 17 Głupi i ślepi! Cóż bowiem jest ważniejsze, złoto czy przybytek, który uświęca złoto? 18 Dalej: „Kto by przysiągł na ołtarz, nic to nie znaczy; lecz kto by przysiągł na ofiarę, która jest na nim, ten jest związany przysięgą”. 19 Ślepcy! Cóż bowiem jest ważniejsze, ofiara czy ołtarz, który uświęca ofiarę? 20 Kto więc przysięga na ołtarz, przysięga na niego i na wszystko, co na nim leży. 21 A kto przysięga na przybytek, przysięga na niego i na Tego, który w nim mieszka. 22 A kto przysięga na niebo, przysięga na tron Boży i na Tego, który na nim zasiada.

23 Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze obłudnicy, bo dajecie dziesięcinę z mięty, kopru i kminku, lecz zaniedbaliście to, co ważniejsze jest w Prawie: sprawiedliwość, miłosierdzie i wiarę. To zaś należało czynić, a tamtego nie zaniedbywać. 24 Ślepi przewodnicy, którzy przecedzacie komara, a połykacie wielbłąda!

25 Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze obłudnicy, bo dbacie o czystość zewnętrznej strony kubka i misy, a wewnątrz pełne są zdzierstwa i niepowściągliwości. 26 Faryzeuszu ślepy! Oczyść wpierw wnętrze kubka, żeby i zewnętrzna jego strona stała się czysta.

27 Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze obłudnicy, bo podobni jesteście do grobów pobielanych, które z zewnątrz wyglądają pięknie, lecz wewnątrz pełne są kości trupich i wszelkiego plugastwa. 28 Tak i wy z zewnątrz wydajecie się ludziom sprawiedliwi, lecz wewnątrz pełni jesteście obłudy i nieprawości (Mt 23,13–28).

Wobec człowieka nasze posłuszeństwo nie może być bezwzględne. Ostatecznie instancją rozstrzygającą jest nasze sumienie i ono stanowi granicę posłuszeństwa drugiemu człowiekowi. Zresztą jest ono wpisane w samą ideę posłuszeństwa przez to, że jest ono skierowane do Boga, a drugi człowiek jest jedynie pośrednikiem. Dlatego prawdziwe posłuszeństwo musi przechodzić przez sumienie. Jak uczy nas Kościół, nie możemy czynić nic, co byłoby sprzeczne z głosem naszego sumienia.

Z drugiej jednak strony odwoływanie się do sumienia bywa wykorzystywane do realizowania własnych chęci. Nie da się problemu rozwiązać za pomocą formalnych zasad. Nasze fałszywe „ja” potrafi w niesamowity sposób manipulować naszymi pragnieniami i myślami aż do wmówienia nam, że coś pochodzi z sumienia. Posłuszeństwo oznacza podjęcie walki z fałszywym „ja” w nas. Jest to proces nie tylko bolesny, ale właściwie to walka na śmierć i życie. Dlatego jedynie ten, kto jest wytrwały „w znoszeniu upokorzeń”, jest w stanie wejść na drogę przemiany, metanoi. Znoszenie upokorzeń jest oznaką prawdziwego zdecydowania, aby się nie bronić, aby nie szukać dla siebie usprawiedliwienia i swoich racji. Chęć obrony siebie jest w nas ogromną siłą, która blokuje nam dojście do prawdy. Dlatego, aby wejść na drogę prawdy, potrzeba determinacji, w której najtrudniejsza jest rezygnacja ze swoich racji i obrony siebie.

W tradycji Ojców Pustyni pokora było najlepszym sprawdzianem rozpoznania autentycznej wielkości człowieka. Jeżeli komuś jej brakowało, oznaczało to, że jeszcze mu daleko do doskonałości. Człowiek autentycznie pokorny potrafi cierpliwie znosić upokorzenia.

Zdolność do przyjęcia upokorzeń bez zbaczania z drogi prawdy jest jednym z wymiarów pokory, która polega na zdolności do przyjęcia prawdy w jej egzystencjalnym wymiarze. Pokora jest najlepszym kryterium rozpoznania autentycznej wielkości człowieka. Jeżeli brakuje nam pokory, dzięki której potrafimy przyjąć upokorzenia, oznacza to, że jeszcze dużo nam brakuje do doskonałości. Swoistym wzorem pokory jest Hiob, który po stracie całej posiadłości, jaką miał powiedział:

Nagi wyszedłem z łona matki i nagi tam wrócę. Dał Pan i zabrał Pan. Niech będzie imię Pańskie błogosławione! (Hi 1,21).

A na końcu jeszcze naznaczony chorobą powiedział:

Dobro przyjęliśmy z ręki Boga. Czemu zła przyjąć nie możemy? (Hi 2,10)

Pokora jest otwartością na Boga w Jego najgłębszej prawdzie. Bez niej nie możemy prawdziwie zbliżyć się do Niego. Krzyż odsłania przed nami prawdę o tym, że to Bóg jest pokorny, pokorny w swojej miłości do nas. On w swoim Synu przyjął na siebie fałszywe oskarżenie i jego konsekwencje nie protestując:

Dręczono go, lecz sam pozwolił się gnębić, nawet nie otworzył ust swoich. Jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak on nie otworzył ust swoich (Iz 53,7).

Jak potem napisał św. Paweł w Hymnie o kenozie:

Uniżył samego siebie,
stając się posłusznym aż do śmierci –
i to śmierci krzyżowej.
9 Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył
i darował Mu imię
ponad wszelkie imię,
10 aby na imię Jezusa
zgięło się każde kolano
istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych.
11 I aby wszelki język wyznał,
że Jezus Chrystus jest Panem –
ku chwale Boga Ojca (Flp 2,8–11).

Na krzyżu objawiła się absolutnie czysta, bezinteresowna i pokorna miłość Boga do nas. I to ona właśnie powaliła na kolana wszystkie istoty niebieskie, ziemskie i podziemne.

„Człowiek autentycznie pokorny potrafi cierpliwie znosić upokorzenia”

Jak pycha szatańska jest największą nieprawością, tak pokorna miłość Boga jest Jego istotą i fundamentem istnienia i życia, jakie On stworzył. Dlatego też pokora została przez Ojców Pustyni uznania za najbardziej wiarygodny wskaźnik głębi duchowej człowieka.

„Nie ma pokory bez upokorzenia” – mówi stara dewiza, czyli nie możemy się nauczyć pokory bez przyjmowania upokorzeń. Stąd św. Benedykt znoszenie upokorzeń wskazuje jako najgłębsze kryterium autentycznego szukania Boga.

Załóżmy „szkołę służby Pańskiej”

Wymienione postawy stanowią najlepsze kryteria rozpoznawcze autentycznego szukania Boga, czyli rozpoznania wewnętrznego zdecydowania się na pójście za Chrystusem. Trzeba jednak pamiętać, że we wspomnianym dialogu z Prologu do Reguły św. Benedykt pyta wpierw o zasadnicze dążenie serca, jakie powinno być u podstaw całego wysiłku duchowego: Któż jest człowiekiem, co miłuje życie i pragnie widzieć dni szczęśliwe? (RegBen Prol 15 – cytat z Ps 33,13 Wlg). Autentyczny wysiłek duchowy może wyrastać jedynie z pragnienia pełni życia. Dopiero z niego wyrasta zdecydowane szukanie Boga – źródła życia, a to zdecydowanie z kolei staje się podstawą właściwego uporządkowania własnego życia, które zawiera się w idei założenia „szkoły służby Pańskiej” (zob. RegBen Prol 45).

„Miłość życia” jest podstawą wszelkiego dialogu z Bogiem. Od niej się wszystko rozpoczyna. Znowu wydaje się, że jest to banalna prawda. Któż nie chciałby żyć?! Każdy tego pragnie! Tak się przynajmniej wydaje w przypadku człowieka wolnego od poważnych zaburzeń psychicznych. Ale znowu nie jest to takie oczywiste, gdy przeanalizujemy nasze prawdziwe wybory. Jeżeli się zastanowimy, na przykład, co jest powodem kłótni między ludźmi, to łatwo zauważyć, że wynikają one z upartego trzymania się „swoich racji”. Sytuacja wygląda szczególnie dramatycznie, gdy zdarza się to w życiu rodzinnym. Rodzina jest wspólnotą życia. Jej członkowie żyją ze sobą na co dzień. Jakość ich życia zależy od wzajemnych relacji. Im te relacje są bardziej otwarte, pełne miłości, tym życie jest pełniejsze i szczęśliwsze. I odwrotnie, im więcej nieporozumień i wzajemnych niechęci, tym życie jest trudniejsze do zniesienia, a czasem, gdy istnieje wzajemna nienawiść, wręcz staje się koszmarem.

Czy żyjący w rodzinie rzeczywiście „miłują życie i pragną dni, by zażywać szczęścia”, gdy trwają uparcie we wzajemnych urazach? Pewnie każdy z nich powie, że pragnie pełni życia, ale to drugi jest winien. Prawda zazwyczaj leży pośrodku, a to znaczy, że trzeba jej szukać przez zrozumienie drugiego i rozpoznanie, na czym polega nieporozumienie. Jeżeli jednak upierają się przy swoim, nie widać, aby szukali prawdy i porozumienia i jedności. Okazuje się zatem, że nie pragnienie życia jest dla nich najważniejsze. A zatem co? Własne racje, poczucie własnej sprawiedliwości, niewinności. Zasadnicza argumentacja uzasadniająca niechęć, czy „słuszny gniew” na drugiego opiera się na przekonaniu, że „on jest winny, a ja niewinny”. A przecież człowiek trzymając się swojego „słusznego gniewu” zaprzepaszcza w sobie i w drugim szansę na radość życia. Dlaczego tego nie widzi i nie obudzi się i nie powie sobie: „przecież życie jest czymś ważniejszym i o wiele głębszym od racji. Szukajmy życia, a nie swojej niewinności, potwierdzenia własnej wartości, racji…”

Autentyczny wysiłek duchowy może wyrastać jedynie z pragnienia pełni życia

W Regule św. Benedykta pragnienie życia zostało przełożone na konkretny program, na takie ułożenie życia, aby wszystkie czynności były ukierunkowane na spotkanie z Bogiem. Tę myśl wyraża hasło: „Aby we wszystkim Bóg był uwielbiony” (RegBen 57,9), które Święty napisał mówiąc o zupełnie prozaicznym zajęciu, jakim jest sprzedaż własnych produktów. Zazwyczaj kojarzy się benedyktynów z innym hasłem: „módl się i pracuj”. Nie znajdujemy go w Regule. Powstało ono jako streszczenie idei życia w harmonii pomiędzy modlitwą i pracą, jaką znajdujemy w Regule. Harmonia nie ogranicza się jedynie do tych dwóch wymiarów. Świętemu Benedyktowi zależy na harmonii całości życia, które poza pracą i modlitwą obejmuje czas odpoczynku, lekturę, kontakty międzyosobowe, posiłki itd. Dlatego jego własne hasło „Aby we wszystkim Bóg był uwielbiony” lepiej oddaje jego zamysł.

Zauważmy, że taką harmonię można, a nawet trzeba, realizować niezależnie od rodzaju powołania. Nie trzeba być mnichem, aby czcić Boga we wszystkich wymiarach życia. Takie uwielbienie oddaje Bogu matka, które pielęgnuje swoje dziecko, ojciec, który nawet ciężko pracuje, aby swojej rodzinie zapewnić utrzymanie, o ile mają świadomość i ducha uwielbienia. Podobnie lekarz, pielęgniarka, nauczyciel… Można wszystko robić z musu lub mechanicznie albo po to, by uzyskać uznanie dla siebie. Można jednak pracować w duchu służby i uwielbienia Boga. Ducha służby nie da się pogodzić z noszeniem w sobie pretensji i roszczeń. Natomiast pobudza on do znajdywania w ciągu dnia przynajmniej chwili czasu poświęconego wyłącznie Bogu, aby Mu podziękować i uwielbić Go.

Aby praca i w ogóle wszystkie codzienne czynności mogły stać się sposobną chwilą na spotkanie Boga potrzeba nie tyle szczególnych warunków zewnętrznych, jakie można stworzyć np. w klasztorze, ale właściwej postawy wewnętrznej. Można je w sobie wyrabiać przez wytrwałe trzymanie się określonych zasad postępowania.

W pierwszym rozdziale Reguły św. Benedykt pisze, dla kogo jest przeznaczona jego Reguła. Mówi do cenobitów, którzy żyją w klasztorze i pełnią służbę pod regułą i opatem (zob. RegBen 1,1n), co według niego jest najważniejsze przy poważnym podejmowaniu życia duchowego. Wymienione są w tym zdaniu trzy zasadnicze wymiary życia monastycznego, które św. Benedykt ceni najbardziej: życie w klasztorze, czyli we wspólnocie, dalej według reguły i pod opatem. Są to trzy filary, na których wznosi się cała konstrukcja życia wspólnotowego. Stąd św. Benedykt bardzo negatywnie opisuje sarabaitów, którzy dla niego są „całkiem obrzydliwym rodzajem mnichów” (RegBen 1,6). Przyczyną jest to, że:

Żadna reguła nie była im mistrzynią i nie wypróbowała ich jak złoto w ogniu. … Prawem ich jest zaspokajanie swych pragnień. Cokolwiek sobie zamyślą lub co wybiorą, to mianują świętym, a czego nie chcą, to uważają za niedozwolone (RB 1,6.8–9).

Brak reguły i przełożonego, nawet przy wspólnym życiu, jest godny pożałowania i nie prowadzi autentycznie do Boga. Jeszcze mocniej podkreśla to tekst odnoszący się do mnichów wędrownych, którzy:

Przez całe życie wędrują po różnych okolicach, goszcząc po trzy lub cztery dni w rozmaitych klasztorach. Zawsze się włóczą, pozbawieni wszelkiej stałości, a służą tylko własnym zachciankom i rozkoszom podniebienia, pod każdym względem gorsi jeszcze od sarabaitów (RB 1,10n).

Każdy człowiek żyje według jakiejś reguły, czy tego chce, czy nie, czy sobie to uświadamia, czy nie. Niewątpliwie ci, co sobie tego nie uświadamiają, podlegają najgorszej z reguł, bo ciemnej, kapryśnej, bezwzględnej i nie wiadomo dokąd prowadzącej.

Reguła jest drogowskazem, przewodniczką na drodze, którą idziemy. Z taką myślą podejmowali swoje życie pierwsi mnisi. Każdy z nich, albo przynajmniej różne grupy miały swoją regułę. W Apoftegmatach odnajdujemy wskazanie, jakie anioł dał św. Antoniemu, uznanemu za ojca życia monastycznego:

Święty Antoni, kiedy mieszkał na pustyni, popadł raz w zniechęcenie i wielką ciemność wewnętrzną. I powiedział do Boga: „Panie, chcę się zbawić, ale mi myśli nie pozwalają: co mam robić w tym utrapieniu? Jak się zbawić?”. I chwilę potem, wyszedłszy na zewnątrz, zobaczył Antoni kogoś podobnego do siebie, kto siedział i pracował, potem wstawał od pracy i modlił się, a potem znowu siadał i plótł linę, i znów wstawał do modlitwy. A był to anioł Pański, wysłany po to, by go pouczyć i umocnić. I usłyszał Antoni głos anioła: „Tak rób, a będziesz zbawiony”. Gdy to usłyszał odczuł wielką radość i ufność; a robiąc tak, osiągnął zbawienie (1 Apo 1 Antoni 1).

„Tak rób, a będziesz zbawiony”. To zalecenie anioła stało się regułą jego życia. Reguła nie odnosi się do dowolnych prawideł postępowania, ale tych, które prowadzą do zbawienia. Wskazuje ona drogę życia przez praktykę pozwalającą doświadczyć siebie i obecnego Boga. Pierwszy okres monastycznego życia na pustyni Egipskiej był jakimś wielkim doświadczeniem, cennym nie tylko dla żyjących tam mnichów, ale pozostał cenny dla całego Kościoła. Właściwie można by cały ruch monastyczny szczególnie od III do IV wieku uznać za wielki eksperyment, swoiste „laboratorium”, w którym przez wyeliminowanie rozmaitych drugorzędnych uwarunkowań, przez radykalizm i podejmowanie przez mnichów przeróżnych zasad życia, pozwoliło doświadczalnie sprawdzić, co jest właściwą regułą życia, czyli co prawdziwie prowadzi do pełni życia. Z tego doświadczenia wyrastały następne reguły i wskazania, w klasztorach Wschodu i Zachodu. Reguła św. Benedykta do nich należy.

Warto sobie uświadomić, że nie jesteśmy sami na drodze do Boga, nie jesteśmy pierwsi i nie musimy „odkrywać Ameryki”, bo to już ktoś zrobił. Otrzymaliśmy sprawdzoną regułę życia. Szło nią już przed nami bardzo wielu ludzi. Podobnie jak inne reguły wskazuje ona zasady życia, jego organizację i normy postępowania, których celem jest zapewnienie jak najlepszego wypełnienia wskazań Ewangelii. Jedynym Mistrzem jest Jezus Chrystus, Syn Boga, On sam stał się dla chrześcijanina jedyną Regułą i Normą życia. Jego Ewangelia jest nie tylko radosnym orędziem o zbawieniu, ale i zasadą życia, i to jedyną prowadzącą do zbawienia.

Istnieje wiele reguł życia. Jednak dobra reguła napisana przez człowieka zawsze musi być wewnętrznie spójna oraz w swoich założeniach, idei i celach skierowana ku Bogu i musi dobrze wprowadzać zasady Ewangelii w życie. Człowiek, który pragnie według niej żyć, musi prawdziwie szukać Boga. Jeżeli spełnia to podstawowe wymaganie, najbardziej potrzebna pozostaje dla niego konsekwencja i wytrwałość. W Regule św. Benedykta wyraża tę postawę stabilitas – pierwszy ślub monastyczny. Choćby przyjęta przez nas reguła nie była najlepszą z możliwych, to jedynie jej konsekwentne zachowanie przyniesie nam dobre owoce i doprowadzi do prawdziwego wzrostu. Znamy dobrze z praktyki, że jeżeli nawet wybierzemy gorszą drogę do celu, a po czasie zorientujemy się, że nie jest ona najlepsza, to jednak warto iść nią konsekwentnie, bo szukanie tak zwanych „skrótów” może nas zupełnie wyprowadzić na manowce. Oczywiście warunkiem jest to, że ta „droga gorsza” nie jest drogą złą, prowadzącą na manowce, ale jednak do celu lecz mniej wygodnie i może nico trudniej niż ta „lepsza”. Ojcowie Pustyni żyli według bardzo lapidarnie sformułowanych reguł, które byśmy dzisiaj nie uznali za najlepsze, ale ich wiara i konsekwencja w realizowaniu zasad tych prymitywnych reguł powodowały, że osiągali świętość.

Konsekwencja i wytrwałość są podstawowymi cnotami koniecznymi, by obrana droga według reguły życia prawdziwie zaowocowała. Tak się dzieje we wszystkich powołaniach. W małżeństwie jest ona tak samo konieczna, jak w życiu zakonnym. Zresztą ślub małżeński właśnie na nie kładzie nacisk: „ślubuję ci miłość, wierność i to, że cię nie opuszczę aż do śmierci”. Aby małżeństwo było udane, potrzeba wytrwałości i wierności wzajemnemu postanowieniu.

Nie trzeba być mnichem, aby czcić Boga we wszystkich wymiarach życia.

Małżeństwo jest wspólnotą, która rządzi się określonymi zasadami. Oczywiście różne małżeństwa mogą mieć nieco odmienne „reguły życia”, co zależy od tego, kim są małżonkowie, co chcą w życiu osiągnąć, w jakim środowisku żyją, jakie są ich powiązania z innymi ludźmi itd. Jednak ta odmienność odnosi się do spraw organizacyjnych, sposobów wyrażania i realizowania jedności dwojga, podziału zadań i ról w utrzymywaniu rodziny i wychowywaniu dzieci… Niemniej pewne ogólne zasady życia w zdrowym małżeństwie są stałe i niewzruszone i od konsekwencji w odniesieniu do nich zależy szczęście i zrealizowanie siebie. I tak np. mąż nie może się zachowywać tak jak kawaler, a żona jak panna. Już samo to stanowiłoby swoistą zdradę małżeństwa, czyli jedności dwojga. Podobnie żonaty mężczyzna nie może być mnichem, a mężatka nie może być zakonnicą, gdyż są to rozłączne drogi. Taka możliwość pojawia się wówczas, gdy jako mąż i żona wypełnili podstawowe zadania życiowe: doświadczyli jedności dwojga, wychowali dzieci i po dłuższym czasie doszli do wniosku, że pragną oddać się jedynie służbie Bogu. Są to jednak wyjątkowe sytuacje i należałoby się zastanowić, czy nie lepiej dla nich podjąć wspólnie życie na wzór monastyczny w swoim domu?

Zazwyczaj jednak, kiedy wybieramy drogę życia małżeńskiego, nie możemy być mnichami i odwrotnie, wybierając życie monastyczne, nie możemy żyć w małżeństwie. Są to rozłączne drogi, ale nie znaczy, że jedna jest dobra, a druga zła. Oznacza to tylko, że wybierając jedną lub drugą drogę przyjmujemy inną regułę życia, której trzeba być wiernym.

Brak konsekwencji i wytrwałości stanowi powód, dla którego św. Benedykt tak ostro ocenia sarabaitów i mnichów wędrownych. Przez brak stałości wystawiali się oni na pokusy szatana, na podsuwane przez niego zwodnicze myśli. Przy czym nie chodzi o same myśli, które wprost prowadzą do zła, bo np. pójście gdzieś indziej, nie jest czymś ze swej natury złym, ale odwodzi mnicha od konsekwentnego doświadczenia czegoś, co można osiągnąć jedynie przez wytrwałość. Jedynie ona pozwala doświadczyć zbawczej mocy krzyża. Jeżeli człowiek przed nim się uchyla, traci to, co krzyż wnosi w życie: wzrost w dojrzałości. Dlatego św. Benedykt pisze zdecydowanie:

We wszystkim więc niech wszyscy idą za Regułą, jak za mistrzynią, i niech nikt lekkomyślnie od niej nie odstępuje (RB 3,7).

Wytrwałość i wierność regule nie oznacza jednak ślepego, literalnego trzymania się jej przepisów. W Nowym Testamencie Pan Jezus, a za Nim św. Paweł bardzo ostro krytykowali literalne traktowanie samego Prawa Bożego. Tym bardziej dotyczy to wszelkich reguł napisanych przez człowieka. Literalne, ślepe trzymanie się przepisów jest najczęściej wyrazem ucieczki od odpowiedzialności. Reguła jest mądrością życiową, a nie normą absolutną. Dla każdego człowieka, jak naucza teologia moralna, normą rozstrzygającą jest sumienie. Nawet jeżeli byłoby ono źle ukształtowane, pozostaje normą najważniejszą dla naszego życia. Sumienie właściwie rozumiane zawsze odwołuje się do odpowiedzialności i indywidualnego traktowania każdej sytuacji. Reguła daje nam ogólne wskazania i zasady postępowania. Najistotniejszy jest duch, w jakim wypełnia się zalecenia reguły. Na to wskazuje Pan Jezus cytując słowa proroka Ozeasza: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary (Mt 9,13; 12,7).

Pragnienie życia w konkretnej wspólnocie pod rządami opata i jasną regułą daje człowiekowi możliwość poznania prawdy o swoim sercu. Wspólnota, opat, reguła, posłuszeństwo, wytrwałość, stałość i wierność tworzą ramy, które trzeba indywidualnie wypełnić treścią. Tą treścią jest żywa relacja z Chrystusem, którą uzyskujemy przez autentyczny udział w liturgii, trwaniu w milczeniu jako skupieniu się w słuchaniu nastawionym na serce i sumienie, praktyka lectio divina – czytanie Pisma Świętego i właściwych tekstów duchowych, osobista modlitwa, która jest „żywym i osobistym związkiem z Bogiem żywym i prawdziwym” (KKK 2558), pielęgnowanie w sobie szacunku do drugiego człowieka wyrażającego się w konkretnych spotkaniach, praca z całą starannością tak, jak gdyby była wykonywana dla Boga, nieustanna postawa ucznia, który widzi, że nie jest jeszcze doskonały, ciągła pamięć na obecność Boga i świadomość swojej przyszłej śmierci, która będzie spotkaniem z Ojcem.

Ponieważ w duchowej perspektywie według św. Benedykta celem jest harmonia całego życia, a nie jakaś pojedyncza cnota, w pracy duchowej potrzeba ćwiczyć się we wszystkich tych praktykach. Nie wystarczy dobre opanowanie jednej. Jednocześnie nie potrzeba nadzwyczajnych wymagań w jakiejś dziedzinie, ale harmonii wszystkich wymiarów życia z uwzględnieniem ich właściwej hierarchii. Zazwyczaj wolelibyśmy bardzo konkretne wymaganie, choćby bardzo ostre, ale konkretne. Łatwiej nam takie wymaganie wypełnić. Natomiast dbałość o harmonię wszystkiego bez wyróżniania czegoś jednego okazuje się o wiele trudniejsze. Przede wszystkim wydaje się to nieatrakcyjne i nudne. Dlatego taka propozycja pozostaje często w ogóle nie zauważona.

Propozycja duchowości monastycznej dla świeckich jest jeszcze z innej racji mało atrakcyjna. Wydaje się bowiem banalnie prosta i w pewnym sensie oczywista. Ale właśnie na tym polega jej największa wartość. Monastycyzm nie jest bowiem niczym nadzwyczajnym. Mnich jest po prostu chrześcijaninem, który pragnie konsekwentnie żyć prawdą Ewangelii. Jedyne, co go odróżnia od innych ludzi, to jego bezżenność. Samotność, jaką wybrał, stała się dla niego sposobnością do konsekwentnego doświadczenia prawdy Ewangelii. Dzisiaj to jego doświadczenie może stać się inspiracją dla każdego chrześcijanina. Okazuje się bowiem, że to co najprostsze, bywa w życiu najtrudniejsze. Prostota i szczerość zachowania zasad życia ewangelicznego stale napotyka w życiu niezliczone przeszkody. Monastycyzm polega na stałości, na konsekwentnym praktykowaniu zasad życia chrześcijańskiego, na życiu ewangeliczną nadzieją i wcielaniu jej we własną codzienność.

Mnisi dla świeckich

W czym mnisi mogą pomóc osobom świeckim w kształtowaniu ich ducha? Przede wszystkim powinni oni być żywymi świadkami prawdziwości Ewangelii i „ekspertami” w odczytywaniu obecności Boga w życiu na co dzień. Właściwym miejscem, w którym to świadectwo się ujawnia, jest wspólnota klasztorna. Dlatego mnisi nie tyle wychodzą do ludzi, aby im głosić Chrystusa, ale zapraszają ich do klasztoru, aby goście sami doświadczyli wartości liturgii, osobistej modlitwy, milczenia, porządku dnia, harmonii… Głoszenie słowa powinno wyrastać z osobistego doświadczenia i skierowane jest do konkretnego człowieka.

Podstawowym wymiarem duszpasterstwa jest stałe świadectwo i włączenie osób świeckich w doświadczenie życia klasztornego. Od wieków istnieją przy klasztorach benedyktyńskich oblaci świeccy. Jest to forma życia Regułą św. Benedykta w życiu świeckim. Oblaci są związani z konkretną wspólnotą benedyktyńską, z której mogą czerpać tradycję i odnajdywać wsparcie duchowe. Tworzą oni przy klasztorach wspólnoty o różnym stopniu zażyłości.

Jednak nie tylko oblaci mogą korzystać z mądrości duchowej św. Benedykta. Od samego początku klasztory benedyktyńskie były otwarte na przyjmowanie gości i pielgrzymów. Przyjmowanie tych ludzi było ich zasadniczą formą pracy duszpasterskiej. Dzisiaj przychodzący goście to raczej nie wędrowni pielgrzymi, ale ludzie szukający wyciszenia i warunków do nawiązania kontaktu z sobą i Bogiem. Dom gości klasztoru benedyktyńskiego jest otwarty dla takich ludzi niezależnie od tego, jak są blisko Boga lub jak daleko od Niego odeszli. W Tyńcu, na wzór innych klasztorów, wprowadzono tak zwany staż, który polega na dopuszczeniu człowieka świeckiego na jakiś czas do życia w klasztorze na prawach mnicha. Jest to szczególne doświadczenie dające pełnię doświadczenia życia w klasztorze. Zwykle jednak indywidualni goście przebywają po kilka dni w domu gości mając okazję do udziału w liturgii i porządku dnia. Mogą się oni włączyć się w pracę w klasztorze lub indywidualnie wykorzystać czas dla siebie. Nie narzuca się im żadnych konferencji, spotkań, ćwiczeń itp. Zawsze jednak gość może poprosić o spotkanie i rozmowę.

Poza indywidualnym pobytem organizuje się w domu gości różne serie rekolekcji z konferencjami i ćwiczeniami. Zawsze jednak grupy rekolekcyjne włączają się we wspólną liturgię.

Najszersze oddziaływanie posiada jednak stałe celebrowanie liturgii dostępne dla wszystkich odwiedzających klasztor. Wysłuchane Nieszpory lub udział w Mszy św. celebrowanej godnie posiada ogromną wartość.

Zupełnie innym sposobem oddziaływania są zaangażowania zewnętrzne: rekolekcje prowadzone poza klasztorem, udział w programach TV i radiu, artykuły w prasie oraz publikacje książkowe i audio-video. Wszystkie te formy powinny wskazywać na podstawową mądrość: życie w harmonii zgodnie z Ewangelią.

Na zakończenie naszych refleksji wróćmy do myśli papieża Benedykta XVI:

Istnieje pewien typowy aspekt jego [tj. św. Benedykta] duchowości, który chciałbym dzisiaj szczególnie podkreślić. Benedykt nie założył instytucji monastycznej, mającej na celu głównie ewangelizację narodów barbarzyńskich, jak inni wielcy mnisi misjonarze tamtych czasów, lecz wskazał swym uczniom jako główny, co więcej – jedyny cel istnienia szukanie Boga: „Quaerere Deum”. Wiedział jednak, że kiedy wierzący nawiązuje głęboką relację z Bogiem, nie może zadowolić się przeciętnym życiem pod znakiem etyki minimalistycznej i powierzchownej pobożności. W tym świetle lepiej można zrozumieć wyrażenie, które Benedykt zapożyczył od św. Cypriana i które streszcza w jego „Regule” (IV, 21) program życia mnichów: „Nihil amori Christi praeponere” – „Niczego nie stawiać ponad miłość Chrystusa”. Na tym polega świętość, propozycja dotycząca każdego chrześcijanina, która stała się prawdziwą palącą potrzebą duszpasterską w naszych czasach, w których odczuwa się potrzebę zakorzenienia życia i historii w trwałych odniesieniach duchowych (10.07.2005).

1. „Ruchy kościelne i ich miejsce w teologii”, w: Joseph kardynał Ratzinger, „Kościół. Pielgrzymująca wspólnota wiary”, Kraków 2005, s. 173.

2. Tamże s. 174.

3. Współcześnie powstaje sporo opracowań z dziedziny zarządzania stosujących zasady zawarte w Regule św. Benedykt.

Link do tekstu Paula Evdokimova pt. „Monastycyzm uwewnętrzniony”


Włodzimierz Zatorski OSB
18.05.2021

Filary życia duchowego

Nauka Ewagriusza z Pontu o walce duchowej uświadamia nam, że właściwie na ziemi nie można osiągnąć stanu, w którym uzyskalibyśmy pełnię spokoju, że walka duchowa trwa aż do ostatniego tchnienia. A co może jeszcze gorsze, że Szatan potrafi wykorzystać prawie wszystko przeciw człowiekowi. To, że może wykorzystać nasze grzechy, jest oczywiste.

Natomiast niezmiernie niebezpieczne jest to, że potrafi wykorzystać przeciw nam nasze dobre intencje i dobrze czyny. Wystarcz że pobudzi nas do próżnej chwały i w ten sposób nami zawładnie. W tym momencie ujawnia się, że nie jest najważniejsze to, co człowiek zrobił, ale to, co zrobi z tym, co zrobił. Jeżeli weźmiemy przykład tych dwóch modlących się w świątyni: faryzeusza i celnika, to widać że celnik uświadomił sobie swój grzech i zaczął żałować i prosić Boga o przebaczenie. W ten sposób, podobnie jak syn marnotrawny, przemienił się i odnalazł życie. Natomiast faryzeusz, podobnie jak starszy brat syna marnotrawnego, przez postawę wyniosłości całkowicie nie zrozumieli Boga i nie otworzyli się na Jego miłość. Jest to ogromne zagrożenie dla osób wierzących!

Potrzeba reguły życia

Z drugiej strony potrzebujemy określonych zasad naszego życia, czyli reguły, która pozwoli nam iść prosto drogą Pana. Temu służy Prawo Boże, które św. Paweł nazywa Wychowawcą. Nie jest ono żadnym absolutem czy gorsetem ograniczającym nasze ruchy, ale jest mądrością. Natomiast sama mądrość polega na tym, że umiemy rozpoznać to, co jest dobre i następnie to wybierać i w swoim życiu realizować. Aby to zrobić, trzeba wpierw umieć rozpoznać to, co „dobre” dla nas w określonej sytuacji. Można zasadniczo powiedzieć, że „dobre jest to, co służy życiu i prowadzi do osiągnięcia jego pełni”. Według Ewangelii tą pełnią jest życie w królestwie Bożym lub, mówiąc inaczej, jest udział w zmartwychwstaniu Chrystusa. Dobra reguła powinna zawierać w sobie takie zasady, które zabezpieczają wartości najważniejsze, czyli takie, które zapewniają nam pełnię życia. Zasady prawa mają różną wartość tworząc swoistą hierarchię. Zwrócił na to uwagę Pan Jezus, gdy w polemice z Żydami powiedział do nich:

Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary. Bo nie przyszedłem, aby powołać sprawiedliwych, ale grzeszników (Mt 9,13).

Można wyróżnić zasadniczo trzy poziomy zasad zabezpieczających odpowiednie wymiary życia:

1.  Zasady dotyczące fundamentów życia człowieka, czyli zasady uniwersalne ważne dla każdego człowieka niezależnie od tego, gdzie żyje i jaką wybrał drogę życia. Dla chrześcijanina są to zasady Ewangelii.

2.  Zasadnicze relacje i zasady życia we wspólnocie z innymi. Te zasady są inne w małżeństwie, a inne w życiu konsekrowanym. Jednak, gdy wybieramy określony rodzaj życia, one nas obowiązują i podważanie ich powoduje utratę sensu życia i właściwych relacji we wspólnocie, co powoduje załamanie właściwej dynamiki życia.

3.  Na końcu są zasady odnoszące się do spraw organizacyjnych regulujących bieżące życie. Te zasady są najbardziej zmienne i wymagają korekt w zależności od warunków życia i sytuacji. W przeciwieństwie do poprzednich, które właściwie rządzą się niezmiennymi prawami, te powinny być dostosowywane do zmieniających się warunków życia, a próba ich utrzymywania na siłę prowadzi do stagnacji i utraty żywotności.

„Dobre jest to, co służy życiu i prowadzi do osiągnięcia jego pełni”

Dokładnie tak jest np. w Regule św. Benedykta. Przy czym u niego oczywiście pierwszy, najważniejszy poziom odnosi się do Ewangelii i jej zasad. Niestety dzisiaj w duchu myślenia nowożytnego wprowadza się nowe pomysły filozoficzne i według nich stara się ustawić zasadnicze postawy człowieka. Nie można jednak tego robić bez poniesienia konsekwencji. Jednak życiem ludzkim rządzą określone prawa, niezmienne i uniwersalne, podobne do praw przyrody i dlatego żadna filozofia nie jest w stanie ich zmienić. Jeżeli to robi, prowadzi to do tragedii. Takim tragicznym doświadczeniem w dwudziestym wieku były komunizm i faszyzm, które doprowadziły w konsekwencji do największych zbrodni w dziejach ludzkości. Na poziomie pierwszego wymiaru nie ma dowolności. Przyjmowane tutaj zasady muszą być zgodne z prawdą o życiu człowieka. Ewangelia je po prostu najpełniej wyraża. Najważniejszym prawem w tej dziedzinie jest to, że człowiek może w pełni żyć jedynie w miłości, co bardzo trafnie wyraża wspominana już formuła Drugiego Soboru Watykańskiego:

Człowiek będąc jedynym na ziemi stworzeniem, którego Bóg chciał dla niego samego, nie może odnaleźć się w pełni inaczej jak tylko poprzez bezinteresowny, szczery dar z siebie samego (KDK 24).

Ta zasada brzmi nieco paradoksalnie: Nie możemy się zrealizować w pełni bez zrobienia z siebie bezinteresownego, szczerego daru, czyli nie możemy być sobą bez więzi miłości z innymi. Jeżeli nie zacznę żyć dla drugiego, nie jestem w stanie stać się sobą! Tylko miłość daje nam szansę pełnego życia. Dlatego wszelkie zamknięcie się na innych powoduje degradację. Nasza reguła życia musi zawierać w sobie tę zasadę daru z siebie, bo inaczej nie zrealizujemy siebie. Stąd bierze się szereg konkretnych zasad, np. zasada życzliwości, która jest najbardziej elementarnym wymiarem miłości. Przy czym miłość to nie emocjonalne przeżywanie, ale konkretny gest, w którym staramy się dać drugiemu prawdziwe dobro. Nie musi się to pokrywać z jego pragnieniami w tym momencie. Miłość obowiązuje wobec wszystkich właśnie ze względu na konieczność realizacji siebie. Wyraźnie mówi o tym Pan Jezus w Ewangelii, nakazując nawet miłość nieprzyjaciół (zob. Mt 5, 44−48). Nie chodzi w tym przypadku o jakiś ideał, do którego powinniśmy dorastać, ale o to, byśmy się upodabniali do Ojca niebieskiego, czyli postępowali podobnie jak On postępuje i przez to stawali się Jego dziećmi.

W Ewangelii pytanie o to, co jest najważniejsze w Prawie i u Proroków, zostało jednoznacznie postawione. Pan Jezusa odpowiedział na nie wskazując miłość:

Jeden z nich [tj. faryzeuszów], uczony w Prawie, wystawiając Go na próbę, zapytał: 36 «Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe?» 37 On mu odpowiedział: «Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. 38 To jest największe i pierwsze przykazanie. 39 Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. 40 Na tych dwóch przykazaniach zawisło całe Prawo i Prorocy» (Mt 22, 35–40).

Sami możemy dosyć łatwo zobaczyć, że walka duchowa toczy się właśnie wokół miłości, która posiada trzy wymiary: miłość Boga, miłość bliźniego i siebie samego. Oczywiście chodzi o miłość autentyczną. Wszystkim innym Szatan może łatwo manipulować, stąd może nawet wspierać człowieka w jego „dobrym” działaniu, o ile nie ma w nim prawdziwego „szczerego, bezinteresownego daru z siebie” i szczerej miłości Boga. Można to bardzo łatwo zaobserwować we własnym, osobistym doświadczeniu. I tak jeżeli chcemy się skupić i modlić do Boga, zaraz pojawiają się jakieś konieczne prace do zrobienia, myśli, wspomnienia, zadania, które nas odrywają od obecności przed Bogiem. Wszystkie te myśli tylko po to, aby nam przeszkodzić wejść w „żywą i zażyłą więź z Bogiem żywym i prawdziwym” – jak modlitwę określa na początku czwarta część Katechizmu poświęcona modlitwie osobistej. W tym momencie doświadczamy, że coś albo raczej ktoś stara się nam za wszelką ceną przeszkodzić w żywej więzi z Bogiem.

Podobnie możemy zobaczyć jak łatwo przychodzi nam wejść w nieporozumienia z innymi i znaleźć „słuszne pretensje” do nich, które nas od nich oddalają i nie pozwalają wejść w autentyczną więź miłości braterskiej, budowania jedności przez zaufanie i życzliwość wzajemną. Jest to szczególnie tragiczne w przypadku więzi rodzinnych i małżeńskich, gdzie miłość powinna być czymś oczywistym. Jednocześnie dosyć łatwo możemy zobaczyć powiązanie pomiędzy naszymi nieporozumieniami z innymi z problemem prawdziwej akceptacji siebie w kondycji, jaką mamy, uznaniu prawdy odnoszącej się do nas i naszych czynów, czyli braku prawdziwej miłości do siebie, bo jedynie drogą prawdy możemy dojść do Boga. Nie potrafiąc przyjąć trudnej prawdy o sobie, uciekamy w agresję. Człowiek jest najbardziej agresywny wówczas, gdy się lęka. Wtedy właśnie szuka winy u innych, aby siebie usprawiedliwić przed sobą samym. Wówczas w „obronie siebie” jest zdolny nawet do najgorszych czynów.

W tym kontekście widać, że trzeba za wszelką cenę budować naszą miłość do Boga żywego i prawdziwego, która jest ściśle związane z więzią z innymi jako naszymi braćmi, czego z kolei nie potrafimy zrobić autentycznie, jeżeli sami nie potrafimy zobaczyć, że jesteśmy dla siebie darem od Boga i z tej racji mamy nieocenioną wartość, którą sami musimy odkryć. To są najważniejsze, a jednocześnie powiązane ze sobą wymiary naszego życia duchowego. Dbałość o nie jest dla nas czymś najważniejszym, bo rozstrzygającym o naszym życiu lub śmierci na wieki.

Warto sobie jednak uświadomić, że w swoim przeżywaniu nie patrzymy przez pryzmat tego, co jest ważne, a co mniej ważne, ale przez to, co pilne lub mniej pilne. W takim przeżywaniu okazuje się, że sprawy pilne niezależnie od ich wagi, wypierają sprawy „mniej pilne”, choćby były naprawdę ważne! W ten sposób spychamy sprawy ważne na margines naszego życia. Dochodzi nawet do tego, że na najważniejsze sprawy w naszym życiu „nie mamy czasu”! Tym samym całe nasze życie traci swój właściwy sens. Jeżeli chcemy zatem autentycznie i świadomie żyć duchowo, sprawy naprawdę ważne muszą być w centrum naszego życia i muszą być ustawione jako niewzruszone. Jeżeli jesteśmy wierzącymi, to wtedy Bóg nie może być zepchnięty na margines życia przez „pilne sprawy”. Jeżeli jest na marginesie, to nie jest On Bogiem żywym, co najwyżej jest bożkiem. Bóg prawdziwy albo jest w centrum życia, albo Go w nim w ogóle nie ma.

„Bóg prawdziwy albo jest w centrum życia, albo Go w nim w ogóle nie ma”

Jeżeli chcemy budować regułę dla naszego życia, to jego konstrukcja musi być podobna do konstrukcji wieżowców, budowanych na filarach. Same piętra stanowią konstrukcją ażurową. Dobrze można to było zauważyć podczas zamachu na wieże World Trade Center. Na jedną z wież był wcześniej zorganizowany zamach już w latach 80. Ktoś wjechał ciężarówką wyładowaną dynamitem do podziemi, zdetonował ją, ale filary wieży były tak mocne, że nic się nie stało samym budynkom, jedynie trzeba było posprzątać podziemny garaż. Podobnie podczas ostatniego zamachu samo uderzenie samolotów w wieże nie spowodowało ich zwalenia. Zniszczonych zostało kilka pięter, w które uderzył samolot, natomiast same wieże odchyliły się jedynie mocno, ale po chwili wróciły do swojej właściwej pozycji. Zawaliły się one później tylko dlatego, że filary, na których się one wspierały, straciły swą wytrzymałość. W naszym życiu także musimy mieć mocno ustawione niewzruszone filary duchowe, a cała reszta powinna być „ażurową konstrukcją”, która może być na różny sposób zagospodarowana. Ważne w naszym życiu są zatem filary.

Filary życia

Jakie to powinny być te filary? Otóż powinny one ugruntowywać nas w życiu w tych trzech wymiarach miłości, czyli powinny budować naszą żywą, autentyczną więź z Bogiem oraz podobnie żywą i autentyczną więź z innymi, czyli jedność z nimi oraz zrozumienie siebie swojego powołania jako dziecka Bożego stworzonego na obraz Boży. Te trzy wymiary miłości muszą mieć bardzo konkretne miejsce w naszym życiu.

W odniesieniu do relacji z Bogiem w tradycji monastycznej mówi się o trzech podstawowych dziełach, które podejmujemy, aby wejść w autentyczny kontakt z Bogiem. Należą do nich: liturgia , lectio divina, czyli czytanie Słowa Bożego i modlitwa osobista. To są trzy podstawowe ćwiczenia, które powinniśmy praktykować w naszym życiu. Omówimy je w odwrotnej kolejności poczynając od modlitwy osobistej.

Modlitwa osobista

Modlitwa osobista jest „żywym i osobistym związkiem z Bogiem żywym i prawdziwym” – jak ją określa na wstępie Katechizm. Jednocześnie jest ona ze swej istoty odpowiedzią. W sposób szczególny jest odpowiedzią na doświadczenie Boga podczas liturgii i lectio divina, a także w odpowiedzi na wszystkie doświadczenia, jakie w życiu, nas spotykają. W modlitwie osobistej zwracamy się do Boga w odpowiedzi na to wszystko czy to z uwielbieniem, czy z dziękczynieniem, czy z prośbą. Ma ona oczywiście bardzo różny charakter i formę zależną od sytuacji, od tego, co w niej chcemy wyrazić i od naszego osobistego przeżywania siebie i świadomości, jaką posiadamy. Właściwie modlitwa powinna nieustannie w nas pulsować, obejmując sobą wszystkie dziedziny życia i sytuacje. Powinna ona wyrażać świadomość nieustannej obecności Boga w naszym życiu. Jednak, abyśmy mogli mieć taką świadomość, musimy podejmować w pewnych momentach wysiłek bycia tylko przed Bogiem i dla Niego. Inaczej ta nieustanna świadomość rozpływa się w natłoku rozmaitych przeżyć i myśli tracąc właściwy kierunek i sens.

Najbardziej intensywnym czasem pracy nad byciem obecnym przed Bogiem jest medytacja. Ona jest zasadniczo na takiej obecności skoncentrowana. Wszelki nasz wysiłek podczas niej powinien prowadzić do żywej obecności przed Bogiem. Inaczej niż w lectio divina i liturgii, gdzie musimy się skupić na słuchaniu, w modlitwie osobistej musimy z własnej woli, z własnego wyboru stanąć przed Bogiem i zwracać się do Niego z całym zaangażowaniem i autentycznością. Jednak jest to zawsze odpowiedź na Boże wezwanie, a nie realizacja własnego pomysłu. Dlatego najlepszym miejscem na medytację jest czas po liturgii lub po lectio divina. Jest to czas, w którym rodzi się ta odpowiedź w sposób naturalny. Oczywiście we wszystkich tych trzech duchowych ćwiczeniach najważniejsza jest obecność przed Bogiem. Natomiast medytacja jako wysiłkiem skoncentrowania się na samej obecności przed Bogiem żywym stanowi niejako jądro modlitwy. Nie jest to łatwe, gdyż nieustannie nachodzą nas rozmaite myśli, o czym już wyżej pisaliśmy. Stanowią one podczas modlitwy osobistej rozproszenia, które nas odciągają od żywej obecności. Nie można z nimi walczyć, bo taka walka byłaby równoznaczna z popadnięciem w sidła rozproszenia. Aby być przed Bogiem, trzeba po prostu wrócić do serca a w nim do obecności przed Bogiem, bo tylko w sercu możemy prawdziwie spotykać Boga. Poza sercem spotykamy co najwyżej wyobrażenie o Nim, a nie Boga żywego. Medytacja w ten sposób jest wysiłkiem zstępowania do serca, żeby tam spotkać Boga i z Nim trwać w przymierzu.

Lectio divina

Słowo Boże, czyli Pismo Święte, którego tłumaczenie zapewne każdy z nas ma w domu, było pierwotnie tekstem głoszonym, a następnie przekazywanym ustnie z pokolenia na pokolenie. Dopiero po pewnym czasie ktoś spisywał przekazywane słowa, a my obecnie mamy tłumaczenia tych tekstów. Z tej racji lectio divina, czyli osobiste czytanie Pisma Świętego powinno polegać na słuchaniu Słowa, które Bóg do nas kieruje. Czasami mówi się, że Pismo Święte jest listem Boga skierowanym do nas, jednak trzeba pamiętać, że jest to żywe słowo, czyli słowo mówione. Musimy zatem czytać je tak, żeby słyszeć głos, który do nas dochodzi. Zauważmy różnicę w odbiorze słowa pisanego, czy nawet czytanego, a słowa wypowiadanego na żywo. Słowo żywe przyjmujemy ze szczególną uwagą i trafia ono do naszego serca. Słowo czytane w pewnym sensie przelatujemy, wydobywając z niego treść lub informację. Słowo żywe jest przekazem od osoby do osoby. W tekście pisanym tego wyraźnie nie widać.

Dawniej czytano wszystkie teksty na głos. Tak samo i Słowo Boże czytano na głos. Dopiero w średniowieczu pojawiła się sztuka czytania cichego. Dlatego lectio najlepiej doświadczamy podczas liturgii słowa w kościele. Lektor czyta, a wszyscy słuchają. Na zakończenie lektor mówi: „Oto Słowo Boże”. Po liturgii słowa powinna nastąpić homilia wygłoszona przez celebransa, w której powinien on ukazać słuchaczom znaczenie tego słowa dla nich dziś w ich życiu. I tak powinniśmy sami czytać Pismo Święte dla siebie, otwierając się na Słowo Boże dzisiaj do nas skierowane. Podstawową postawą jest postawa słuchania tego, co Bóg mówi do Kościoła, a w Kościele do każdego z nas osobiście. Z odbioru tego żywego Słowa budzi się wiara, nadzieja i ufność. Wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa (Rz 10,17).

Liturgia

Tutaj nasza postawa jest trochę inna, ale podobna. Udział w Liturgii jest udziałem, a nie robieniem czegoś samemu według osobistego lub grupowego natchnienia. Ma ona swój ryt, ustalone teksty, tak, że możemy dziś powiedzieć, jakie teksty będziemy recytować np. 25 maja, jakie będą oracje, czytania, prefacja – wystarczy popatrzeć do kalendarza liturgicznego i odnaleźć odpowiednie teksty w księgach liturgicznych. To samo dotyczy Liturgii Godzin. Podczas Liturgii włączamy się w coś, co istnieje, a Kościół tylko odtwarza to, co się dzieje przez wieki przed Bogiem. Unaocznia nam to Księga Apokalipsy, która jest pisana z perspektywy liturgii niebieskiej. Z jej pozycji patrzy na to, co się dzieje na ziemi. Wraz ze św. Janem wchodzimy na liturgię niebieską, na której jesteśmy jak małe dzieci, nie rozumiejące jej głębi. Podczas udziału w liturgii ziemskiej recytujemy teksty święte i jak dzieci za panią matką przez powtarzanie uczymy się języka dialogu z Panem Bogiem. Naszą postawę podczas liturgii genialnie określił św. Benedykt w 19. rozdziale Reguły:

1 Wierzymy, że Bóg jest wszędzie obecny i że oczy Pana patrzą na dobrych i na złych na każdym miejscu (Prz 15,3). 2 Przede wszystkim jednak powinniśmy być tego niewzruszenie pewni wówczas, gdy uczestniczymy w Służbie Bożej. 3 Dlatego też pamiętajmy zawsze, co mówi Prorok: Służcie Panu z bojaźnią (Ps 2,22), 4 a również na innym miejscu: Śpiewajcie mądrze (Ps 46,8 Wlg) 5 i będę śpiewał Ci psalm wobec aniołów (Ps 138[137],1). 6 Zastanówmy się zatem, jak należy zachowywać się w obliczu Boga i Jego aniołów, i tak śpiewajmy psalmy, 7 aby nasze serce było w zgodzie z tym, co głoszą nasze usta (RegBen 19).

Najważniejsza jest świadomość, w czym uczestniczymy, że jest to misterium, które nas całkowicie przerasta i tak naprawdę jest udziałem w liturgii niebieskiej. W naszym wewnętrznym nastawieniu powinniśmy zadbać o to, aby „nasze serce było w zgodzie z tym, co głoszą nasze usta”. Mamy mieć postawę dziecka, które uczy się języka modlitwy, tak jak kiedyś uczyło się ojczystego języka od rodziców, powtarzając za nimi słowa i całe zdania, chociaż nie rozumiało ich w pełni. I podobnie jak w przypadku dzieci, które potem są kształtowane przez język, którego się uczą, zdobywają dzięki niemu swoją świadomość i sposób myślenia, tak i nas kształtuje liturgia w naszej relacji do Boga, a dzięki temu także w stosunku do innych ludzi. Liturgia uczy nas sposobu patrzenia na świat i właściwej postawy w życiu. I tak jest w Regule św. Benedykta, dla którego liturgia jest szkołą właściwej postawy w całym życiu, co dobrze wypowiada autentyczne hasło św. Benedykta: „Aby we wszystkim Bóg był uwielbiony” (zob. RegBen 57,9). Zatem całe nasze życie jest rodzajem liturgii.

Liturgia jest wspólnym, w Kościele, stanięciem przed Bogiem. W niej spełniają się słowa, które powiedział Pan Jezus: gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich (Mt 18,20). Chrystus obiecuje, że jest obecny we wspólnocie. Nie ma takiej obietnicy w odniesieniu do samej jednostki. Stwarzając człowieka mężczyzną i kobietą, stworzył nas do wspólnoty i tylko we wspólnocie miłości, czyli w komunii jesteśmy w stanie stać się sobą. Warunkiem autentycznego kontaktu z Bogiem jest miłość w relacji do bliźniego:

Jeśliby ktoś mówił: «Miłuję Boga», a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi (1 J 4,20).

Miłość bliźniego – jedność z innymi

Jest to drugie pole walki o miłość, jaka rozgrywa się w nas. Jak widzimy, rozpoczyna się ono już w liturgii, która wymaga wspólnoty w miłości braterskiej. Szatan jest oskarżycielem braci (zob. Ap 12,10; Hi 1,9) i dlatego podpowiada nam „słuszne” pretensje do innych. Nie przypadkiem najczęstszy grzech, jaki u nas jest popełniany, to grzech obmowy, czyli grzech mówienia źle o innych. Takie mówienie w sytuacji, gdy nie jest to konieczne, jest odbieraniem dobrego imienia drugiemu. Sami przecież nie zawsze byliśmy dobrzy i nie chcielibyśmy, by ktoś rozpowiadał te nasze upadki. Jeżeli sami to robimy, to uczestniczymy w dziele Szatana, „oskarżyciela braci” (zob. Ap 12,10). On oskarża braci po to, aby rozbijać jedność, podważać dobre myślenie o innych, niszczyć zaufanie do nich itd. Jeżeli ponadto złe mówienie o innych jest oparte na kłamstwie i insynuacji, grzech staje się szczególnie zły. Nazywamy go wówczas oczernieniem.

Warto sobie zdać sprawę, że walka zarówno o żywą więź z Bogiem, jak i o jedność z innymi ludźmi jest walką na śmierć i życie. Chodzi bowiem w niej o życie, które jest możliwe jedynie w komunii z Bogiem i ludźmi. Poza komunią istnieje jedynie rozpacz i śmierć duchowa. Jest to jednocześnie walka o naszą wolność i godność. Nie przypadkiem systemy totalitarne w swoim działaniu powielają strategię Szatana. W istocie są one jego narzędziami na ziemi. Dlatego w naszym życiu musimy bardzo mocno budować zasady wzajemnego współżycia na gruncie wzajemnej miłości. Wobec pokus przeciw tej miłości potrzebne jest z naszej strony zdecydowanie.Tak ustawia to św. Benedykt w swoim testamencie w przedostatnim rozdziale Reguły:

1 Podobnie jak istnieje zawziętość zła i gorzka, która oddala od Boga i prowadzi do piekła, 2 tak jest i gorliwość dobra, która oddala od grzechów, a prowadzi do Boga i do życia wiecznego (RegBen 72,1n).

„Gorliwość” i „zawziętość” użyte w polskim przekładzie wyraża to samo słowo zelus, które oznacza kogoś zdeterminowanego. Otóż musimy być zdeterminowani, jeżeli chcemy budować prawdziwą wspólnotę w miłości. Stąd także małżeństwo opiera się na ślubach i zdecydowaniu, że „nie opuszczę cię aż do śmierci”. Dalej w 72. rozdziale Reguły św. Benedykta czytamy:

3 Ta więc właśnie gorliwość niechaj wyróżnia mnichów w ich życiu żarliwej miłości 4 tak, aby w okazywaniu czci jedni drugich wyprzedzali (RegBen 72,3n).

To samo trzeba także odnieść do małżeństwa. Musimy być zdeterminowani w naszym życzliwym nastawieniu do innych bez wykluczania kogokolwiek. Pan Jezus odnosi miłość także do nieprzyjaciół. Nie polega ona na przyjaznych uczuciach, ale na konkretnej gotowości pomocy w sytuacji, gdy jest on w potrzebie.

„Warunkiem autentycznego kontaktu z Bogiem jest miłość w relacji do bliźniego”

Miłość musi być budowana, pielęgnowana. W trosce o nią musimy mieć czas na życie we wspólnocie, czy to rodzinnej, czy w gronie przyjaciół, a nawet w gronie współpracowników. Mieć czas, żeby się spotkać z innymi jak człowiek z człowiekiem, żeby mieć możliwość zrozumienia, wyrażenia sympatii, przyjaźni, wspierać się itd. Musimy na to mieć czas. Jak mawiała śp. Prof. Zenomena Płużek: „Trzeba się czasem poprzyjaźnić!”.

Asceza

Trzeci wymiar miłości – miłość siebie samego – jest, jak się okazuje, ściśle związany z pierwszym wymiarem: miłości Boga. Chodzi w niej o budowaniu w nas właściwej postawy otwartości na Boga i Jego wolę. Najczęściej powtarzaną myślą Pana Jezusa w Ewangeliach jest stwierdzenie:

Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien. Kto chce znaleźć swe życie, straci je. a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je (Mt 10,38n).

Pełnia naszego życia jest zależna od tego, na ile pójdziemy drogą Bożego wezwania abyśmy się stali Jego dziećmi. Jeżeli będziemy sami szukali szczęścia poza Nim, powtórzy się jedynie scenariusz z opisu grzechu rajskiego, co już nieraz w historii następowało. Do istoty ascezy należy umacnianie się w wyborze drogi wskazanej przez Jezusa.

Niestety ciągle mamy skojarzenie ascezy z „umartwianiem się”, swoistym odmawianiem sobie czegoś i przez to ćwiczenie się w cnocie rozumianej jako zdolności do znoszenia cierpień i braków. Tak można ascezę rozumieć w wojsku i sporcie.

„[Asceza]… nie jest ani pogardą ciała czy jakiegokolwiek daru, jaki otrzymało pierwsze stworzenie, ani jaką tresurą natury ludzkiej, która ma jej pozwolić na dokonywanie wyczynów w ramach swego porządku; jest warunkiem, bez którego nie może się urzeczywistnić zjednoczenie dwóch niewspółmiernych istot: człowieka i Boga” (H. de Lubac, O naturze i łasce, 47).

W chrześcijaństwie zasadniczo asceza polega na podejmowaniu krzyża. Przy czym krzyż to nie samo cierpienie, ale cierpienie, które zostało przez nas przyjęte ze względu na Chrystusa i Ewangelię. Jest to cierpienie niechciane, cierpienie, które samo przychodzi na nas, ale przyjmujemy je i nie odpowiadamy agresją, która się najczęściej przenosi na innych.

Jak się okazuje samo życie niesie ze sobą cierpienie i nawet jest ono konieczne do wzrostu duchowego. Odnosi się to do wszystkich. W Księdze Mądrości Syracha czytamy:

Synu, jeżeli masz zamiar służyć Panu,
przygotuj swą duszę na doświadczenie!
Zachowaj spokój serca i bądź cierpliwy,
a nie trać równowagi w czasie utrapienia!
Przylgnij do Niego, a nie odstępuj,
abyś był wywyższony w twoim dniu ostatnim.
Przyjmij wszystko, co przyjdzie na ciebie,
a w zmiennych losach utrapienia bądź wytrzymały!
Bo w ogniu doświadcza się złoto,
a ludzi miłych Bogu – w piecu utrapienia (Syr 2,1–5).

A w Liście do Hebrajczyków autor nie waha się wypowiedzieć tej ogólnej prawdy nawet w odniesieniu do Syna Bożego w postaci ludzkiej:

A chociaż był Synem, nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał (Hbr 5, 8).

Widać, że znoszenie i wytrwanie w cierpieniu jest czymś niezmiernie ważnym w życiu duchowym. Bez niego nie jesteśmy w stanie nauczyćcsię czegoś bardzo istotnego, jeżeli nawet sam Syn Boży musiał przejść przez to doświadczenie (!). Autor Listu do Hebrajczyków nazywa to „posłuszeństwem”.

Istnieje też asceza świadomie wybierana i podejmowana. Określiłbym ją jako „kontrolowane wchodzenie we własną słabość”. Kontrolowane, bo świadome, z wyboru i tak np. kiedy pościmy, to nie z tego powodu, że nie mamy niczego do jedzenia, ale mając pełną lodówkę nie jemy, aby zmierzyć się z głodem i jego konsekwencjami ze względów duchowych. Chodzi w tym momencie o to, żeby doświadczyć siebie samego w sytuacji braku. Często pokusy przeciw ascezie i w ogóle przeciw brakom wyolbrzymiają wielkość cierpienia, jakie trzeba będzie przeżyć. Spokojne wejście w ascezę pokazuje, że nasze wyobrażenia są napędzane lękiem, że wcale nam nie potrzeba np. jedzenia w takiej ilości, że nawet lepiej się czujemy jedząc niewiele lub nawet nic przez jakiś czas. Takie doświadczenie daje poczucie wolności od lęku. Nie chodzi o „wykazanie się siłą”, ale o doświadczenie swojej słabości i umiejętności oddania jej Bogu.

W podejmowanych praktykach ascetycznych wypracowujemy wówczas w sobie cierpliwość i wytrwałość w nadziei i otwartości na Boga. Przez ascezę wzrastamy w wolności przez nieuleganie lękom i namiętnościom. W ten sposób coraz bardziej otwieramy serce na nowość, z jaką do nas przychodzi Bóg. Cały ten wysiłek jest zbudowany na modlitwie. Jedną z jej treści powinna być prośba o oderwanie się od przywiązań, jakie każdy z nas w sobie nosi. Bóg, kiedy przychodzi do nas, zawsze przychodzi z czymś, czego jeszcze nie znamy. Bóg zawsze zaskakuje. Trzeba prawdziwej wolności i otwartości, żeby można było przyjąć bez lęku Jego wezwanie pojawiające się w sumieniu.

Tutaj spotykamy powiązanie ascezy z modlitwą osobistą należącą do pierwszego wymiaru miłości: miłości Boga. Te pięć filarów zamyka się niejako w kole tworząc zwartą całość wzajemnie powiązaną pomiędzy sobą.

Potrzeba wspólnoty

Podobnie jest w naszym życiu: możemy utrzymać jego stabilność i twórczą konstrukcję tylko wówczas, gdy zachowujemy to, co jest w nim najważniejsze. Kiedy sprawy najważniejsze się rozmywają, następuje kryzys, który ostatecznie prowadzi do tragedii. Najczęściej kryzys przychodzi po czasie, a nie od razu, co powoduje, że trudno jest nam uchwycić jego prawdziwe przyczyny. Często szuka się rozwiązania w rozmaity sposób, zupełnie tak, jak w chorobie zamiast leczyć przyczyny, staramy się eliminować skutki choroby. To niestety jedynie pogarsza sytuację na przyszłość, a nie leczy. Podobnie często postępują ludzie w przypadku kryzysu związanego z małżeństwem, życiem klasztornym, firmą czy wyczerpaniem zawodowym itd. Natomiast chorobę trzeba leczyć u źródła, co w przypadku relacji między ludźmi sprowadza się do przywrócenia miłości w jej właściwym wymiarze.

Mnisi mawiali: „Zachowaj regułę, a reguła zachowa (tj. ocali) ciebie”. Jest to prawda, o ile reguła jest dobrze uporządkowana i chroni to, co jest najważniejsze. Dlatego warto mieć właściwą regułę życia. Na końcu Reguły św. Benedykt mówi o niej, że jest „małą regułą dla początkujących”. Jednak ta „mała reguła dla początkujących” właściwie ustawia fundamentalne zasady. Bez ich zachowania, nie można mówić o duchowym rozwoju.Św. Benedykt na końcu swojej Reguły pisze:

Jeśli więc śpieszysz do ojczyzny niebieskiej, przestrzegaj najpierw z pomocą Chrystusa tej maleńkiej Reguły, którą pisaliśmy dla początkujących. A wówczas, otoczony opieką Bożą, owe wzniosłe szczyty cnoty i wiedzy, o których właśnie wspominaliśmy, i ty także kiedyś osiągniesz! Amen (RegBen73,8n).

Istotne jest w tym momencie uświadomienie sobie, że właściwym miejscem, w którym się regułę realizuje, jest życie we wspólnocie. W pojedynkę nie można praktykować miłości. Tak jest, gdyż człowiek się realizuje w pełni jedynie w spotkaniu z drugim, jak to wyraźnie stwierdza sentencja Drugiego Soboru Watykańskiego wcześniej przytoczona. Jedynie w „szczerym, bezinteresownym darze z siebie” może człowiek prawdziwie stać się z sobą. Z tej też racji wraz ze stworzeniem człowieka, Bóg jednocześnie stworzył małżeństwo jako miejsce, gdzie ma on dochodzić do swojej pełni. Z tej także racji św. Benedykt nazywa cenobitów „najdzielniejszym rodzajem mnichów” (zob. RegBen 1,13).

Właśnie w żywych relacjach braterskich tworzy się właściwa przestrzeń doświadczenia siebie i jednocześnie możliwość poprawiania swojego otwarcia. W Regule św. Benedykt mówi o wspólnocie klasztornej jako o „warsztacie”:

Naszą zaś pracownią, w której mamy się posługiwać pilnie tymi wszystkimi [narzędziami dobrych uczynków], jest stałe życie we wspólnocie w ramach klauzury klasztornej (RegBen 4,78).

Przy czym pierwszym narzędziem wymienionym przez niego jest właśnie wymienione wcześniej podwójne przykazanie miłości:

Przede wszystkim kochać Boga z całego serca, z całej duszy i z całej mocy, następnie bliźniego, jak siebie samego (RegBen 4,1).

Narzędzia dobrych uczynków, a przede wszystkim zasady zawarte w Regule właściwie ustawiają nasze życie duchowe, by prowadziło nas ono do Boga. Można powiedzieć, że św. Benedykt pisząc Regułę starał się tak uporządkować wszystkie wymiary zwykłego życia obejmującego podstawowe potrzeby człowieka, aby w każdym wymiarze tego życia człowiek był otwarty na obecność Boga i wszystko, co robi, było do Niego odniesione. Wydaje się, że inspiracją dla Benedykta były między innymi słowa Pana Jezusa:

Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili … wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili (Mt 25,40.45)

Od naszej życzliwości dla innych, także nieprzyjaciół, zależy nasz udział w królestwie Bożym, które jest królestwem miłości. W naszym życiu na ziemi nie ma niczego ważniejszego. Praktycznie oznacza to naszą życzliwość i otwartość wobec wszystkich. Sami doświadczamy czasem „bezinteresownej nieżyczliwości”, co niestety zbyt często zdarza się np. w biurach, gdzie urzędnik wydaje się mieć jeden cel: pozbyć się intruza, który przyszedł coś załatwić. Oczywiście bardzo łatwo znaleźć powód, brak jakiegoś dokumentu, nie tak napisane podanie itd., które pozwalają mu odesłać człowieka z kwitkiem. Trzeba jednak pamiętać, że taki urzędnik nie może naprawdę być szczęśliwy, bo jest to niemożliwe! Nie można bowiem, odcinając się od elementarnego wymiaru miłości być człowiekiem szczęśliwym. A już absolutnie jest to niemożliwe, gdy nosimy w sobie złość, zapalczywość, zazdrość czy nienawiść. Sami wówczas pogrążamy się w piekle. Ta prawda odnosi się do wszystkich niezależnie od tego, czy żyje w małżeństwie, w klasztorze, czy jest samotny, czy jest księdzem diecezjalnym, czy świeckim, czy młodzieńcem, czy starcem. Miłość bliźniego obowiązuje wszystkich, ale ma różny wyraz w zależności od rodzaju więzi osobowych.

„Właśnie w żywych relacjach braterskich tworzy się właściwa przestrzeń doświadczenia siebie i jednocześnie możliwość poprawiania swojego otwarcia”

Nasze życie na ziemi jest szkołą, w której mamy odkryć, na czym polega prawdziwe życie i uczyć się wybrać to, co dobre. Tego życia nie nauczymy się inaczej, jak żyjąc z innymi zgodnie z fundamentalnymi zasadami życia, czyli w miłości braterskiej. Pod koniec Prologu do Reguły św. Benedykt pisze: „Mamy zatem założyć szkołę służby Pańskiej” (RegBenProl 45). Wydaje się, że każdy powinien odnaleźć dla siebie właściwą szkołę „służby Pańskiej” i tak traktować swoje życie we wspólnocie, w której żyje. Bardzo ważne jest jednak to, by wybierając taką szkołę, zrobić to świadomie wiedząc, co jest najistotniejsze i świadomie dbając o zachowanie fundamentalnych zasad życia, by ostatecznie dojść do jego pełni. Dla mnie osobiście Reguła św. Benedykta jest w tej dziedzinie tekstem fundamentalnym, klasycznym, na którym warto się oprzeć. Stąd pomysł budowania wspólnoty w oparciu o nią, a także pomoc w odnajdywaniu prawdziwego życia innym w oparciu o nią.


Zespół Fundacji
11.05.2021

Bezpłatny e-book o. Włodzimierza od wydawnictwa TYNIEC

Wydawnictwo Benedyktynów Tyniec z okazji 30-lecia istnienia wydało specjalny e-book z różnymi tekstami swojego inicjatora, o. Włodzimierza Zatorskiego.

więcej

Włodzimierz Zatorski OSB
04.05.2021

Trudne wybory. Czy z każdym należy rozmawiać o Bogu?

Pod koniec Kazania na górze Pan Jezus daje nam konkretne krótkie wskazania. Są to trzy różne wskazania mądrościowe, niepowiązane wzajemnie. Pierwsze może nas nieco zbulwersować:

więcej

Włodzimierz Zatorski OSB
27.04.2021

Dziesięciokrąg – cechy duchowości benedyktyńskiej (tekst + wideo)

Zastanawiając się nad dynamiką życia duchowego, jakie się ukazuje w Regule św. Benedykta, doszedłem do wniosku, że można je opisać wskazując właściwe ukierunkowanie naszych wysiłków. Ująłem je w dziesięć punktów, które jednak się wzajemnie uzupełniają i na siebie nachodzą.

Więcej

Włodzimierz Zatorski OSB
20.04.2021

Jak odkryć wolę Bożą. Czego uczy nas Maryja

Niewątpliwie pytanie o odczytanie Bożej woli jest bardzo ważnym pytaniem. W praktyce często upraszcza się je do wskazania Jego przykazań jako oczywistego kryterium jej rozpoznawania. Jednak przykazania jako ogólne nakazy lub zakazy odnoszące się do zasad naszego postępowania nie mówią nam w obecnej sytuacji, co mamy robić. Podają nam jedynie granice, poza którymi popełniamy grzech. Powstaje ponadto pytanie: co przykazania znaczą dla nas obecnie? Wytyczne nauczania Kościoła dotyczą raczej spraw ogólnych i katechizm także nie zajmuje się szczególnymi zdarzeniami. Czy zatem należy szukać właściwej wykładni moralnych wymagań we współczesnych opracowaniach z zakresu teologii moralnej? Do niedawna teologia moralna starała się właśnie precyzować rozmaite szczegółowe sytuacje, zwane kazusami, i w ten sposób wskazać ludziom, jaka jest wola Boża w ich życiu. Wiemy jednak, że faryzeusze zrobili to o wiele wcześniej, mieli bardzo rozwiniętą, precyzyjną interpretację przykazań w różnych sytuacjach i byli niesłychanie rygorystyczni w ich przestrzeganiu, a przecież to właśnie ich Pan Jezus najbardziej gani na kartach Ewangelii. Nie rozpoznali oni Syna Bożego, a przez to zamknęli się na wolę Boga w jej najwyższym i ostatecznym kształcie: miłości do końca, aż po oddanie życia za człowieka grzesznego (por. Rz 5,5–8). To była ich wielka przegrana.

„Najważniejsze abyśmy prawdziwie szukali i autentycznie się otwierali na spotkanie z Bogiem”


Dlaczego tak się stało?! Przyczyną był brak odpowiedniej otwartości, która pozwoliłaby im poznać prawdziwą wielkość Boga w Jego miłości. Nie poznali w ten sposób Jego prawdziwej woli w odniesieniu do człowieka w ogóle, a do nich samych w szczególności. Przekraczało to ich wyobrażenia. Ten sam błąd powtarza się dosyć często w przypadku wielu ludzi do dzisiaj.


Wydaje się, że w tej dziedzinie mamy podobne trudności jak faryzeusze. Prosimy o wypełnienie się woli Bożej, ale gdzieś w sercu boimy się jej i raczej chcielibyśmy, aby spełniły się nasze pragnienia. Jeżeli dzieje się coś niezgodnie z naszą wolą, włącza się lęk, a czasem wręcz przerażenie. Zapominamy wówczas zupełnie o prośbie z Modlitwy Pańskiej i panicznie szukamy rozwiązania zgodnego z naszymi wyobrażeniami. Ten mechanizm jest bardzo silny. Objawia on nam jednak, że jeszcze nie odkryliśmy w pełni prawdy pierwszych słów modlitwy: Ojcze nasz, który jesteś w niebie, jeszcze nie zrozumieliśmy i nie uwierzyliśmy prawdziwie w to, że Bóg jest Ojcem miłosiernym, który najlepiej wie, co jest dla nas dobre i tego dla nas pragnie.


Wydaje się, że pod określeniem „Boża wola” rozumiemy „los” czy „zrządzenie losu” i w związku z tym mamy ogromną trudność z jej przyjęciem.


Warto zobaczyć, jak Jezus Chrystus sam rozpoznawał wolę Ojca względem siebie. W ewangeliach znajdujemy szereg scen, które o tym mówią. U podstaw tego rozeznawania leży zdecydowanie, że wola Ojca jest dla Niego czymś najważniejszym. W Ewangelii według św. Jana czytamy wyznanie Pana Jezusa: Moim pokarmem jest wypełnić wolę Tego, który Mnie posłał, i wykonać Jego dzieło (J 4,34). Takie głębokie wsłuchanie się w wolę Drugiego jest możliwe jedynie w miłości. Tylko wtedy nie traci się własnej wolności i godności. Pan Jezus mówi o tym wprost podczas ostatniej wieczerzy przed wyjściem do Ogrójca: niech świat się dowie, że Ja miłuję Ojca i że tak czynię, jak Mi Ojciec nakazał. Wstańcie, idźmy stąd! (J 14,31).


Posłuszeństwo woli Ojca jest najgłębszym wyrazem miłości. Nie zawsze było to łatwe dla Niego jako Człowieka. Znamy Jego dramatyczną modlitwę w Ogrójcu:
Abba, Ojcze, dla Ciebie wszystko jest możliwe, zabierz ten kielich ode Mnie. Lecz nie to, co Ja chcę, ale to, co Ty [niech się stanie]! (Mk 14,36).


W tej modlitwie widać, jak On sam zachowuje to, czego nas uczy, przekazując Modlitwę Pańską. Jako ostatnie słowo wypowiedziane przez Jezusa przed śmiercią św. Łukasz przytacza fragment psalmu 31,6: W ręce Twoje powierzam ducha mego (Łk 23,46). Całkowite zdanie się na wolę Ojca w obliczu śmierci jest ostatecznym świadectwem zawierzenia. W życiu każdego z nas powinno dojść do takiego całkowitego oddania się Bogu w ufnej nadziei.

Pismo Święte ukazuje, jak wola Boża ujawnia się w życiu człowieka, jak konkretne osoby ją w swoim życiu odczytywały, jak z nią współdziałały, jakie były tego owoce. Czasem ukazuje wręcz przeciwnie, co się dzieje, gdy człowiek ją źle odczytuje lub nie chce jej odczytać i ucieka przed prawdziwym spotkaniem z Bogiem i Jego wolą. W ten sposób autentycznie odczytywane słowo Boże (lectio divina) staje się szkołą odczytywania woli Boga w stosunku do nas.


Wydaje się, że wielką i bardzo częstą przeszkodą do odczytania woli Bożej w odniesieniu do nas samych jest brak wiary, że On rzeczywiście jest obecny w naszym życiu, że to wszystko, o czym czytamy na kartach Biblii, odnosi się realnie do nas, że prawdziwie żyjemy w centrum duchowej walki, niejako na pierwszej linii frontu. Taki swoisty letarg duchowy powoduje, że podchodzimy do Boga jako odległego, który odnośnie do nas ma jedynie bardzo ograniczone oczekiwania i pragnienia jak do kogoś na dalekich tyłach, których tocząca się wojna praktycznie zupełnie nie dotyczy i właściwie nie mają żadnego wpływu na jej wynik. Dlatego spodziewamy się, że domaga się od nas jedynie lojalności i rzetelnego wykonywania praktyk religijnych i moralnych. Zapominamy tym samym, że wojna toczy się w nas samych, w samym centrum naszego jestestwa i popadając w taki letarg, właściwie przegrywamy Bożą sprawę, bo przegrywamy prawdziwe życie.

Odczytywanie woli Bożej we własnym życiu jest dynamiczne, dokonuje się ono w dialogu i z czasem odkrywamy coraz to głębszy sens i wartość wydarzeń i zadań, przed jakimi stanęliśmy. Najczęściej po prostu nie rozumiemy woli Boga, w momencie gdy stajemy przed wyborem. Pojawia się jedynie intuicja, jakieś poruszenie sumienia, które wskazuje właściwe działanie. Dopiero po pewnym czasie zaczynamy widzieć sens całej sytuacji. Bywa tak, że po wielu latach to zrozumienie jeszcze się zmienia i pojawiają się sensy i znaczenia, jakich wcześniej nie byliśmy w stanie zobaczyć. Jak widzieliśmy, tak właśnie było w przypadku marnotrawnego syna. Wola Boża nie ogranicza się do prostego przekazania nam wytycznych, co należy w danym momencie zrobić. Jego wolą jest pełnia życia przez nasz udział w Jego życiu i dlatego wszystkie poszczególne chwile naszego życia i Jego wskazania są wyrazem tej jedynej Jego woli. Nie można ich zrozumieć bez uwierzenia w ten Jego zasadniczy zamiar w odniesieniu do nas. Wola Boża w naszym życiu jest tajemnicą, która stopniowo się odsłania, stając się dla nas przygodą wiary.


Jak zatem rozpoznać wolę Bożą w życiu? Jedynie przez wejście w żywą więź z Bogiem, w swoisty dialog, który czasami przeradza się w spór z Nim. Jeżeli jesteśmy autentyczni w tym dialogu, jeżeli wypełnienie Jego woli staje się dla nas wewnętrznym pragnieniem, to nawet jeżeli na początku całkowicie źle ją odczytujemy, z czasem On sam poprowadzi nas do właściwego jej rozumienia. Pan Jezus wyraźnie mówi:
Proście, a będzie wam dane; szukajcie, a znajdziecie; kołaczcie, a otworzą wam. Każdy bowiem, kto prosi, otrzymuje; kto szuka, znajduje; a kołaczącemu otworzą (Łk 11,9n).


Najważniejsze abyśmy prawdziwie szukali i autentycznie się otwierali na spotkanie z Bogiem, który jest naszym Ojcem, zawierzając Jego miłości do nas.


Ogromną przeszkodą w przyjmowaniu Bożej woli są nasze wyobrażenia odnoszące się do samego Boga i Jego woli. Wydaje się nam, że jest ona zgodna z ideałami, jakie mamy na temat życia duchowego. Zauważmy, że takie wyobrażenie o Bogu i tym, czego On oczekuje od nas, przeszkodziło Żydom za czasów Jezusa w rozpoznaniu Jego samego i tego, czego dokonał. Wydawało się im, że Mesjasz nie może być taki, jakim był Jezus z Nazaretu, ale powinien być taki, jak sobie go wyobrażali. Bóg jednak przychodzi inaczej, niż tego oczekujemy. Bardzo wymowne było doświadczenie Najświętszej Maryi Panny w tej materii, mimo że wyobrażenie, jakie mogła mieć w odniesieniu do pozostania Matką Mesjasza, jak to powinno się dokonać i jakie powinno być Jego działanie, jak Go powinni przyjąć Żydzi, właściwie całkowicie zostało przekreślone, a to, co się stało, mówiąc po ludzku, temu zaprzeczyło.


Czego zatem możemy się nauczyć od Maryi? Przede wszystkim współdziałania z łaską Bożą. Aby jednak zacząć współpracę, trzeba wpierw ją zobaczyć. Pozdrowienie, jakie usłyszała od anioła:
Chaire kecharitomene – bądź pozdrowiona, pełna łaski (dosłownie: „raduj się, cała zanurzona w łasce”) (Łk 1,28), jest także prawdziwe w odniesieniu do każdego z nas. Cali istniejemy z łaski, wszystko, co otrzymaliśmy, jest darem, poczynając od samego życia, poprzez godność ludzką, świadomość, zdolność rozumienia, poznania, spotkania z drugim człowiekiem, miłość, aż po najdrobniejsze rzeczy jak przyjemność jedzenia, poruszania się, odpoczynku. Wszystko jest łaską. Nasze cierpienia najczęściej pochodzą stąd, że traktujemy darmo otrzymane dary jak coś naturalnego, oczywistego, co się nam należy samo z siebie, natomiast oczekujemy „czegoś więcej”, co akurat nie jest nam dane. U podstaw odkrycia łaski leży pokora wobec wielkości Boga i Jego daru, która pozwala odkryć pierwszą najważniejszą prawdę o tym, że wybrał nas przed założeniem świata (Ef 1,4). Ten wybór jest znakiem miłości Boga do nas. Świadomość bycia kochanym zupełnie inaczej ustawia nas wobec świata i tego, co nas na nim spotyka. Odkrycie tej pierwotnej łaski staje się podstawą prawdziwego dialogu z Bogiem. Różnica między Maryją a nami może polegać na tym, że w Jej przypadku zrozumienie Bożej miłości było bardziej naturalne, być może nawet oczywiste, gdyż nie nosiła w sobie grzechu pierworodnego. Jego istota polega właśnie na zwątpieniu w pełną i bezinteresowną miłość Boga do nas. Dlatego też w naszym przypadku nie wystarczy tej miłości „uznać” przez przyjęcie orędzia słowa Bożego, potrzeba jeszcze prawdziwego zdecydowania się na nią i zawierzenia jej z całej siły.


Z odkrycia łaski, że jesteśmy kochani, wypływa odpowiedź, jakiej Maryja udziela Bogu na Jego słowo: Oto służebnica Pańska, niech mi się stanie według słowa twego (Łk 1,38). Ta odpowiedź pozostanie dla nas zawsze najwyższym wzorem odpowiedzi na słowo Boże. Powtarzamy te słowa codziennie, odmawiając „Anioł Pański”, ale wiemy, że to nie wystarczy. Do prawdziwej naszej odpowiedzi jeszcze daleko. Nie chodzi bowiem o deklarację czy wręcz pobożne powtarzanie słów pacierza. Trzeba uczyć się od Maryi egzystencjalnej postawy wypływającej z wewnętrznego zrozumienia prawdziwości słowa Bożego i zawierzenia mu. Maryja dobrze znała całą tradycję Starego Testamentu i z wiarą przyjmowała jego przekaz, co doskonale widać w Magnificat. Dopiero znajomość treści słowa Bożego i rozważanie go w sercu pozwala poważnie je traktować. Pismo Święte nazywa taką postawę „bojaźnią Bożą”, która staje się początkiem mądrości (zob. Syr 1,14), jak czytamy szereg razy w księgach mądrościowych. Chodzi w niej o uznanie najwyższej realności Bożych obietnic. Dla Maryi były one fundamentem, skałą, ich moc większa od realizmu po ludzku przeżywanych i rozumianych doświadczeń. Boże słowo jest prawdą, nawet wówczas, gdy tego na razie nie rozumiemy, gdy wszystko zdaje się mu przeczyć. Przyjęcie realizmu Bożych obietnic i zawierzenie im jest najistotniejszym momentem w wierze. Tutaj wiara prawdziwie się zaczyna. Słowo Boże staje się kryterium rozumienia, punktem odniesienia, niezachwianą podstawą. Trzeba jednak wiedzieć, że odnosi się to do egzystencjalnego życia, a nie np. praw przyrody.


Słowo Boże zawsze jest większe niż my sami i nasze myśli: jak niebiosa górują nad ziemią, tak drogi moje nad waszymi drogami i myśli moje nad myślami waszymi (Iz 55,9). Niemniej jego wielkość jest innego rodzaju niż nasze marzenia i wyobrażenia, które stara się wykorzystać Szatan przez pokusy, jakie nam podsuwa. Potrzeba zatem zdolności odróżnienia Bożego powołania do „wielkich rzeczy”, od pokusy szatańskiej mamiącej nas „naszą wielkością”. Można to osiągnąć jedynie na modlitwie w prawdziwej otwartości na Bożą wolę, w wolności wobec własnych wyobrażeń i pragnień. Maryja musiała nauczyć się pokory wobec słowa Bożego i wydarzeń, przez które ono się realizowało, musiała całkowicie wyzbyć się wcześniejszych wyobrażeń i oczekiwań, jakie mogła mieć przez wychowanie w środowisku, w którym żyła. Gdyby się ich trzymała, nie byłaby w stanie znieść i zrozumieć tego, co się działo – szczególnie wydarzeń paschalnych – tego, że w nich realizuje się wola Ojca, wypełnia Jego obietnica. Przez zgodę na odbieranie nam naszych wyobrażeń i oczekiwań dokonuje się „obumieranie ziarna”, aby mogło ono przynieść plon obfity (por. J 12,24). Dopiero wówczas, gdy umierają w nas nadzieje w ich doczesnym kształcie, gdy sami już nic nie jesteśmy w stanie zrobić ani nawet nie wiemy, co mielibyśmy zrobić, przez gest prostego zawierzenia może dokonać się w nas pełne otwarcie na Boże działanie. Tego doświadczyła Maryja szczególnie pod krzyżem. Pomimo że w ludzkim wymiarze wszystko się waliło, kończyło i rozpadało, w ostatecznym ubóstwie bezradności Maryja pozwoliła sobie zadać ranę do końca, („miecz przeszył Jej serce” por. Łk 2,35), oddając się całkowicie w zawierzeniu Bogu: niech mi się stanie według słowa twego (Łk 1,38). W tym geście nastąpiła kenoza wiary, jej dopełnienie. Można wierzyć, że zgodnie z obietnicą Jezusa nastąpiło wówczas „obfite owocowanie”, co zdaje się wyrażać gest powołania Jej na Matkę wierzących (zob. J 19,27). W tym, czego sama doświadczyła, może nam pomóc. Każdy bowiem kiedyś musi przejść przez własną kenozę wiary, choć może nie tak wielką jak Jej.


Bóg oczekuje od nas podobnego sposobu słuchania i patrzenia. Prawdziwa wiara rozpoczyna się dopiero od momentu, gdy pozostawiając swoje wyobrażenia i oczekiwania, z pokorą ucznia umiemy przyjąć to wszystko, co Bóg nam daje przez wytrwałe słuchanie Jego nauki.

23.03.2020


Zespół Fundacji
12.04.2021

Wywiad z o. Włodzimierzem Zatorskim z marca 2020 r.

– Jeżeli uda nam się zaadaptować budynki i teren, to chciałbym tam zamieszkać i być duchowym opiekunem tego miejsca – tak mówił o terenie po szkole w Farynach o. Włodzimierz Zatorski rok temu w wywiadzie dla warmińskiego „Gościa Niedzielnego”.

więcej

Włodzimierz Zatorski OSB
16.03.2021

Życie w półcieniu. Czy idealne życie jest możliwe?

Swój cień można zanegować i ogłosić, że żyję idealnie; tak, jak chcę. Można przeciwnie powiedzieć, że się jest beznadziejnym, że jestem śmieciem i że wszyscy są tacy sami. Inne rozwiązanie polega na tym, że to życie, świat, inni ludzie lub Pan Bóg jest winien za moje „nieudane życie”.

WIĘCEJ


Włodzimierz Zatorski OSB
09.12.2020

Benedyktyński model zarządzania i przywództwa

Jeżeli chcemy mówić na temat benedyktyńskiego modelu zarządzania i przywództwa, musimy w tym kontekście wpierw ustalić, co znaczy określenie „benedyktyńskie”. Wydaje się, że przede wszystkim trzeba uświadomić sobie, iż zasadniczą normą dla św. Benedykta jest Ewangelia, która jest właściwą regułą życia. Tak jest w odniesieniu do wszystkich reguł monastycznych i zakonnych. Szczególne znaczenie Reguły św. Benedykta polega na tym, że w Kościele Zachodnim ona właściwie jako jedyna spośród wielu reguł monastycznych ostała się i była od ok. VIII w. do końcu wieku XII jedyną regułą w klasztorach monastycznych. Stało się tak w wyniku selekcji na polecenie Karola Wielkiego, który tworzył nowe cesarstwo na Zachodzie. Zlecił on Benedyktowi z Aniane wybór najlepszej reguły dla mnichów. Wybrał właśnie Regułę św. Benedykta, uważając, że jest najlepsza, gdyż zawierając wszystko to, co jest konieczne, nie zawiera jednocześnie rzeczy zbędnych. Stąd też Reguła św. Benedykta miała ogromny wpływ na kształtowanie się kultury europejskiej. 

więcej

Włodzimierz Zatorski OSB
13.11.2020

Prawa życia duchowego

Właściwą przestrzenią bycia sobą jest relacja „ja – ty”. Jest to dla nas jedyna szansa na to, by żyć autentycznie. Dlatego też bycie w żywej relacji „ja – ty” jest naszym największym interesem. Oczywiście pojawia się od razu pytanie, na ile taka relacja jest możliwa w spotkaniu z zupełnie obcymi osobami, jak to ma miejsce np. w pracy? Trzeba przyznać, że w przypadku obcej osoby relacja „ja – ty” nie będzie miała takiej intensywności, jak w przypadku intymnej relacji małżeńskiej lub przyjacielskiej. Niemniej jest ona możliwa. Na czym polega problem, dobrze ilustruje zestawienie ze sobą dwóch fragmentów Ewangelii według św. Jana dotyczących uzdrowienia zupełnie przypadkowo spotkanego człowieka. Jeden mówi o uzdrowieniu człowieka od 38 lat chorego przy Sadzawce Owczej zwanej Betesda (zob. J 5,1–8), a drugi opowiada historię niewidomego od urodzenia uzdrowionego przez Pana Jezusa także w Jerozolimie niedaleko sadzawki Siloam (J 9). W obu przypadkach Pan Jezus sam z własnej inicjatywy ich uzdrawia, nawet oni o to nie prosili! I chociaż historia ich uzdrowienia jest analogiczna, jednak zupełnie inaczej rozwija się ona w zależności od rodzaju relacji, jaka się nawiązuje pomiędzy uzdrowionym a Jezusem.

więcej

Włodzimierz Zatorski OSB

Słuchaj!

Program życia zasadniczo nakreślił św. Benedykt w Prologu do swej Reguły. Prawdopodobnie jednak pierwotnym źródłem tego tekstu była katecheza mystagogiczna z II wieku, czyli katecheza dla nowo ochrzczonych wprowadzająca ich w misterium życia chrześcijańskiego. Stąd jest to po prostu program życia dla wszystkich chrześcijan. Tekst rozpoczyna się słowami:

więcej

Zespół Fundacji

Czym jest lectio divina?

Konferencja o. Włodzimierza Zatorskiego wygłoszona podczas Sympozjum Lectio Divina organizowanego online przez Instytut Duchowości Carmelitanum oraz Seminarium Duchowne Karmelitów Bosych w Poznaniu w listopadzie 2020 r.

Wideo

Zapis wideo z pierwszego dnia Sympozjum Lectio Divina


Włodzimierz Zatorski OSB
12.11.2020

Otworzyć serce

Duchowość biblijna i monastyczna jest duchowością serca. W naszym Kościele zachodnim od średniowiecza nastąpiło jednak zapoznanie tej prawdy. Wiązało się to ze zmianą samego pojmowania serca. Serce właściwie zostało zredukowane do centrum uczuć, natomiast rozum i wola zamieszkały w głowie. Nastąpiło w ten sposób rozdarcie wewnętrzne w człowieku: głowa została oddzielona od serca. Ma to fatalne skutki w duchowości na Zachodzie do dzisiaj. W Biblii jest zupełnie inaczej, człowiek jest jednością, a serce jest jego centrum. Przez oddzielenie rozumu i woli od uczuć nastąpiła redukcja człowieka i rozbicie jego jedności. Katechizm Kościoła Katolickiego wraca do właściwego pojęcia serca. Przytacza je w czwartej części Katechizmu poświęconej modlitwie:

Więcej

Włodzimierz Zatorski OSB
11.11.2020

Liturgia i modlitwa

Liturgia jest wspólnym stanięciem przed Bogiem.

więcej

Włodzimierz Zatorski OSB

W życiu chodzi o Życie

Było to dla mnie swoiste odkrycie. W natłoku rozmaitych spraw, jakie mamy do załatwienia, przeprowadzenia, prac do zrobienia… można się pogubić. Kiedy się wreszcie zmęczymy tym zabieganiem, pytamy: A o co właściwie chodzi w życiu? Po co żyjemy? Jeżeli byśmy osiągnęli wszystko z tego, co sobie wymarzyliśmy, czy rzeczywiście dałoby nam to szczęście? Wystarczy sobie jedynie wyobrazić taką sytuację. Co wtedy widzimy? Czy to naprawdę byłaby pełnia i radość? 

więcej

Włodzimierz Zatorski OSB
10.11.2020

Modlitwa serca

Modlitwa serca pojawiła się w tradycji monastycznej jako swoista odpowiedź mnichów na słowa Pana Jezusa wzywające nas do nieustannej modlitwy (zob. Łk 18,1). W Nowym Testamencie znajdujemy wielokroć takie wezwanie. Wprost o nieustannej modlitwie napisał św. Paweł do Tesaloniczan: nieustannie się módlcie! (1 Tes 5,17). Niektórzy rozumieli to dosłownie w ten sposób, że starali się nieustannie wypowiadać słowa modlitwy, co oczywiście było niemożliwe ze względu na różne konieczne czynności w ciągu dnia, a także zwykłe kontakty z innymi. Stopniowo mnisi dochodzili do odkrycia modlitwy serca jako nieustannej modlitwy. 

więcej

Włodzimierz Zatorski OSB

Chrześcijańska medytacja

Obecnie wzrasta zainteresowanie medytacją. Ludzie spodziewają się po niej bardzo dużo. Dla jednych będzie to środek na odnalezienie swojej tożsamości, dla innych wewnętrznej harmonii. Stąd poszukiwania mistrzów medytacji, a także metod jej poznania.

Więcej

Włodzimierz Zatorski OSB

Dlaczego liturgia

Jesteśmy misterium wobec misterium istnienia

Co robić, żeby pójść za Chrystusem, żeby odkrywać w sobie prawdę, pójść za nią i dochodzić do prawdziwego życia. U podstaw tego, co podejmujemy, musi stać odkrycie podstawowej prawdy o nas samych, że jesteśmy wewnętrznie bardzo pogubieni. W Liście do Rzymian w 7. rozdziale św. Paweł mówi o tajemnicy grzechu pierworodnego. Pomimo tego, że rozpoznajemy Prawo Boże, czy to jako prawo zapisane w Biblii, czy jako prawo naturalnie zakodowane w naszym sercu, i uznajemy je za dobre, to jednak w praktyce robimy coś, co jest z nim sprzeczne. W naszym ciele, to znaczy w nas zwróconych do świata, mieszkają namiętności, które nas zniewalają i prowadzą do robienia zła zamiast dobra. Tę skłonność wewnątrz nas, skłonność, która nas przerasta, nazywamy grzechem pierworodnym. Ten grzech nas niszczy. Święty Paweł pisze:

Wiemy przecież, że Prawo jest duchowe. A ja jestem cielesny, zaprzedany w niewolę grzechu. 15 Nie rozumiem bowiem tego, co czynię, bo nie czynię tego, co chcę, ale to, czego nienawidzę – to właśnie czynię (Rz 7,14n).

Jednak jeżeli robimy to, czego nie chcemy, to nie jest to nasze działanie, ale mieszkającego w nas grzechu: Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę, już nie ja to czynię, ale grzech, który we mnie mieszka (Rz 7,20). Niezmiernie ważne w naszym życiu jest odkrycie, że nie jesteśmy tożsami z mieszkającym w nas grzechem! Nie musimy zatem naszego grzechu bronić lub tłumaczyć. 

Dalej św. Paweł pisze: Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, [co wiedzie ku] tej śmierci? (Rz 7,24). Tajemnica nieprawości, jak ją się nazywa w teologii, jest w nas ogromną siłą i trzeba sobie z niej zdawać sprawę. Nikt z nas nie jest od niej wolny, każdy dźwiga na sobie jej piętno. Stąd istnieje ogromne niebezpieczeństwo pozostawania we własnej subiektywności. Trzeba sobie bardzo mocno uświadomić, że nikt nie jest dobrym sędzią we własnych sprawach. Nikt nie jest mistrzem dla siebie samego. Nasza subiektywność, która jest uwikłana w misterium nieprawości, nie jest dobrym punktem odniesienia. Potrzebna jest nam pomoc z zewnątrz. 

Właściwą odpowiedzią na 7. rozdział Listu do Rzymian jest 8. rozdział tego Listu, w którym św. Paweł mówi, że w Chrystusie jest uwolnienie, to On nam daje wolność, ale trzeba w Niego wejść, zakorzenić się w Nim. Co to konkretnie znaczy? Niewątpliwie oznacza to słuchanie Jego przykazań i wypełnianie ich, tj. wypełnianie przykazania miłości: Kto ma przykazania moje i je zachowuje, ten Mnie miłuje (J 14,21). W innym miejscu mówi: Każdego więc, kto tych słów moich słucha i wypełnia je, można porównać z człowiekiem roztropnym, który dom swój zbudował na skale (Mt 7,24). To jest pierwszy i najważniejszy wymiar pójścia drogą, którą jest Chrystus. Jest to sprawa zasadnicza: musi istnieć w nas harmonia między tym, co uważamy za prawdę, a tym, co w życiu w praktyce robimy. Jeżeli nie ma tej harmonii, to okłamujemy siebie samych i nie idziemy drogą prawdy rozumianej w metaforze skały, tj. jako coś, na czym możemy się oprzeć i czemu możemy zawierzyć, bo nas to nie zawiedzie. Jeżeli coś uznajemy za prawdę, to musimy się tego trzymać i za tym pójść. Inaczej rozumiemy ją jedynie jako prawdę teoretyczną, niekonieczną. Realizacja jest gwarancją, że idziemy tą drogą. Jeżeli istnieje rozbieżność między słowami a czynami, to znaczy, że trwamy w kłamstwie. Po owocach bowiem poznajemy. Wpierw odnosi się ta prawda do nas samych. Po owocach w naszym życiu poznajemy, czy żyjemy w prawdzie. W drugim rzędzie odnosi się to także do poznania prawdy o innych.

Natomiast w życiu duchowym istnieją ważne praktyki bardzo mocno związane z naszą relacją do Boga, które uczą nas i wprowadzają w autentyczną więź z Nim. Do nich należą: liturgia, modlitwa osobista i lectio divina. Te trzy praktyki są też fundamentem życia według Reguły św. Benedykta. Święty Benedykt mówi, że liturgia jest najważniejszym dziełem, jakie mnisi podejmują. Ona też według niego staje się punktem odniesienia dla innych działań. Wyraża to autentyczne hasło św. Benedykta, którym są słowa zaczerpnięte z Listu św. Piotra: „Aby we wszystkim Bóg był uwielbiony” (1 P 4,11 – RegBen 57,9). Uwielbienie Boga jest zasadniczym sensem i celem liturgii. Podobnie jak św. Benedykt mówi Drugi Sobór Watykański w Konstytucji, wskazując na liturgię jako na „szczyt i źródło, z którego wypływa cała moc Kościoła” (zob. KL 10).

Takie słowa, mówiące że coś jest szczytem i jednocześnie źródłem mocy, nie zostały wypowiedziane w stosunku do innych wymiarów życia duchowego, czy to dogmatyki, czy moralności, ani nawet w odniesieniu do modlitwy osobistej czy działań ascetycznych lub działalności charytatywnej. Jest to bardzo wymowne. 

Wyżej pisaliśmy już, dlaczego się tak dzieje. Wiąże się to z podstawową prawdą o człowieku, że on jest stworzony na obraz i podobieństwo Boga i w związku z tym swoją tożsamość odnajduje tylko przed Bogiem, a raczej w Nim. Poza Bogiem nie możemy odnaleźć pełnej tożsamości. Możemy stać się sobą w pełni tylko przed Bogiem. Jest to prawda, która w naszym codziennym życiu jest zupełnie zapoznawana. Nikt o niej nie pamięta na co dzień i wydaje się, że nawet nic o niej nie wie. Raczej wydaje się nam, że mamy swoją tożsamość taką, jaką wydaje się nam, że mamy i jako tacy mamy przed Bogiem wykazać się postępowaniem moralnie dobrym, aby otrzymać od Niego w nagrodę życie wieczne. Natomiast, sami nie wiemy, kim jesteśmy, jesteśmy dla siebie misterium. Jesteśmy sobie dani, jakby nie wiadomo dlaczego i po co. Nie znamy naszego początku ani kresu. Natomiast otrzymaliśmy zdolności poznawcze, a także zdolność komunikowania się z innymi i wolę, dzięki której możemy wybierać. I poprzez to wybieramy swoją tożsamość. 

Zasadniczą sprawą dla nas jest rozeznanie. Okazuje się, że gdzieś w naszym wnętrzu mieszka głębia misterium Boga. Święty Augustyn napisał o niej: „Bóg jest bliżej nas niż my sami siebie”. Bardzo ważny dla nas jest dialog z tym misterium, z którego wyrastamy. Nie jest nam on dany wprost, jak coś, po co możemy wyciągnąć rękę, gdyż dotyczy nas samych, naszej tożsamości. Nasze „ja” w istocie jest odpowiedzią. W zależności od tego, na co jest odpowiedzią, taką posiada głębię. Jeżeli jest odpowiedzią na głos z zewnątrz, jest jedynie „ja” funkcjonalnym, podmiotem odnajdywania się w świecie wobec przedmiotów i innych ludzi. Natomiast najistotniejszy dialog rozgrywa się z misterium, które istnieje w nas samych, dialog z czymś, co jest „bliżej nas, niż my sami siebie”! Jest to dla nas niezmiernie trudne do uchwycenia. 

Czasami uświadamiamy sobie ten wewnętrzny dialog, gdy nas coś zaboli w wymiarze duchowym, gdy budzi się refleksja dotycząca sensu naszego życia. Podobnie, jak dopiero kiedy nas coś zaczyna boleć, poznajemy wartość zdrowia. Wcześniej uważamy zdrowie za coś oczywistego, co się nam należy. Podobnie budzi się w nas refleksja, a jednocześnie świadomość tego, o co chodzi w naszym życiu wtedy, kiedy czegoś doświadczamy. Czasami jest to cierpienie, czasami jest to zdziwienie albo zachwyt nad wielkością lub pięknem świata, ale zawsze tylko wtedy prowadzi do rozpoznania misterium, gdy budzi głęboką reakcję. W istocie bowiem jesteśmy odpowiedzią na Boże wezwanie. W 1. Liście św. Jana czytamy tak o miłości, która jest istotą naszego życia w pełni:

W tym objawiła się miłość Boga ku nam,
że zesłał Syna swego Jednorodzonego na świat,
abyśmy życie mieli dzięki Niemu.
10 W tym przejawia się miłość,
że nie my umiłowaliśmy Boga,
ale że On sam nas umiłował
i posłał Syna swojego jako ofiarę przebłagalną za nasze grzechy (1 J 4,9n).

Miłość Boga do nas jest pierwsza.

Bóg zaś okazuje nam swoją miłość [właśnie] przez to, że Chrystus umarł za nas, gdyśmy byli jeszcze grzesznikami (Rz 5,8). 

Najpierw musimy usłyszeć, zobaczyć, uprzytomnić sobie Bożą miłość, zdać sobie z niej sprawę, dotknąć jej. Dopiero wtedy, kiedy do nas, do naszego serca dochodzi świadomość Bożej miłości, możemy dać Mu swoją odpowiedź. Inaczej nasza wiara może sprowadzać się do idei, do filozofii życia przez nas przyjętej. To jednak jeszcze nie jest wiara. Porządek, że Bóg wzywa, my zaś odpowiadamy jest fundamentalny. Jesteśmy obrazem Boga, a nie źródłem. Nie jest tak, jak w filozofii Feuerbacha, który twierdził, że człowiek wymyślił Boga na swój obraz. Niewątpliwie istnieją postawy o charakterze religijnym, o których można by powiedzieć, że człowiek wymyśla sobie boga. Nawet w odniesieniu do Boga żywego nasza wyobraźnia buduje się na podstawie doczesnych wyobrażeń, stąd skojarzenia o ludzkim kształcie. Zawsze jednak ten obraz jest na miarę człowieka. Natomiast nasze duchowe doświadczenie mówi nam, że odkrywamy misterium Boga obecnego, misterium, które nas całkowicie przerasta, a nasza wiara w postaci doktryny czy obrazu Boga jest ledwie próbą ujęcia doświadczanego misterium, a nie jego dokładnym opisem i wyjaśnieniem. 

Jednocześnie dialog z Bogiem odnosi się do innych ludzi, a właściwie do każdego człowieka i nas wszystkich jako ludzi. Obok misterium wewnątrz każdego z nas istnieje misterium dialogu Boga z całą ludzkością. Bóg się objawia w historii ludzi. Można nawet powiedzieć, że właściwym partnerem Boga jest wspólnota ludzi, konkretnie lud Boży. Wszystkie jednostki pojawiające się w tej historii pojawiają się w niej jako członkowie ludu Bożego i obdarzone konkretną misją w odniesieniu do ludu. W tej historii Bóg się objawił i przemówił do nas. Powstała cała tradycja dialogu z Bogiem i Jego kultu. My na pewnym etapie historii włączamy się w ten trwający od wieków, a właściwie od samego stworzenia świata, misteryjny dialog z Bogiem. Uczestniczymy w misterium spotkania z Bogiem. W naszym życiu powtarzają się analogiczne historie jak w życiu postaci biblijnych. Ich sens jest podobny, a Bóg na krzywych liniach naszego życia pisze swoją historię naszego zbawienia. Tę prawdę wyraża liturgia. Stając na liturgii przed Bogiem, musimy pamiętać, że uczestniczymy w misterium, które nas całkowicie przerasta. 

Najważniejszą sprawą w dojściu do naszego osobistego dialogu z Bogiem jest słuchanie takie, aby usłyszeć, bo tylko wtedy możemy dać odpowiedź. Można bowiem słuchać tak, że się nie usłyszy albo słysząc, ignorować to, co się usłyszało lub troski tego świata na tyle przygłuszą Boże wezwanie, że nie jesteśmy w stanie na nie odpowiedzieć. Wydaje się, że tak się zachowuje wielu ludzi w kościele podczas liturgii. Wielu spędza ten czas w jakiejś półświadomości. Taka postawa jest fatalna w swoich skutkach, gdyż powoduje, że nie możemy się prawdziwie spotkać z Bogiem. A fundamentalną zasadą życia duchowego jest prawda, że jeżeli w nas ma się coś istotnego dokonać, to tylko jako odpowiedź na Boże wezwanie. Jeżeli sami sobie coś postawimy jako zadanie, np. jakiś ideał, to nigdy nasze działania nie doprowadzą do pełnego dobra. Zawsze będą miały one swoje słabe strony, a ostatecznie ta słabość na tyle się ujawni, że przekreśli sens naszego przedsięwzięcia.

Stąd fundamentalną sprawą jest umiejętność stanięcia przed Bogiem w świadomości, że jest to misterium, które nas przerasta. Nasze życie chrześcijańskie zaczyna się od sakramentu chrztu, o którym św. Paweł pisze: 

Czyż nie wiadomo wam, że my wszyscy, którzyśmy otrzymali chrzest zanurzający w Chrystusa Jezusa, zostaliśmy zanurzeni w Jego śmierć? 4 Zatem przez chrzest zanurzający nas w śmierć zostaliśmy razem z Nim pogrzebani po to, abyśmy i my postępowali w nowym życiu – jak Chrystus powstał z martwych dzięki chwale Ojca (Rz 6,3n).

Wobec tego musimy wiedzieć, że właściwą postawą jest postawa ucznia, który przychodzi do szkoły i ma się nauczyć czegoś, czego nie wie. Sami z siebie tego nie wiemy, kim jest Bóg, przed którym stoimy, nie wiemy nawet, kim dla Niego jesteśmy i kim jest On dla nas. Musimy to wszystko rozpoznać i się nauczyć nawiązywać żywą relację z Bogiem. Nikt z nas nie umie się modlić, ale cały czas się uczymy. Nikt z nas nie umie kochać prawdziwie, tylko nieustannie miłości się uczymy. Liturgia jest zasadniczą szkołą stawania przed Bogiem i dialogu z Nim. Na niej uczymy się świadomości życia w misterium, uczymy się języka naszego dialogu i właściwej postawy. Posiada ona bowiem wypracowany przez wieki i pokolenia rytuał, treści i gesty, w które sami wchodzimy. Jak uczniowie mamy wejść w nią i pozwolić się pociągnąć, pozwolić się wprowadzić w misterium. O takiej postawie mówi św. Benedykt w swojej Regule w 19. rozdziale: 

Zastanówmy się zatem, jak należy zachowywać się w obliczu Boga i Jego aniołów, i tak śpiewajmy psalmy, 7 aby nasze serce było w zgodzie z tym, co głoszą nasze usta (RegBen 19,6–7).

Mówiliśmy, że serce jest misterium ukrytym w nas samych (zob. s. ). Właśnie to „serce ma iść za tym, co mówią usta”. Święty Benedykt w tym miejscu mówi bardziej o liturgii godzin niż o liturgii sakramentalnej, ale jego słowa odnoszą się również np. do Eucharystii, w odniesieniu do której do podanych słów trzeba jeszcze dodać „gesty i znaki”. Słowa i gesty mają nas wprowadzać w misterium spotkania. Liturgia jest wejściem w misterium wysławiania Boga w Jego przedziwnych dziełach. Jest to misterium, które trwa odwiecznie. My na pewnym etapie historii weszliśmy w to odwieczne uwielbienie Boga, które rozciąga się na cały świat. Kiedy stajemy podczas liturgii, jak o tym mówi św. Benedykt, stajemy „wobec aniołów”, wobec których „śpiewamy psalmy Bogu”. Musimy pamiętać, że uczestniczymy w liturgii niebieskiej, która trwa odwiecznie. Wchodzimy w misterium wszystkich stworzeń, które zostały obdarowane przez Boga i w odpowiedzi oddają Bogu cześć i uwielbienie. 

Liturgia przez to, że jest nam dana przez Kościół, jest pewną obiektywną formą. Podczas liturgii nie jesteśmy spontanicznie twórcami tego, co robimy, ale spełniamy jedynie przydzieloną nam funkcję. Tutaj najczęściej spotykamy się z nieporozumieniem i z tej racji liturgia jest dla wielu nudna, gdyż cały czas powtarza się to samo, czyli z góry wiadomo, co potem nastąpi. My natomiast chcielibyśmy różnorodności, spontanicznego wyrażania siebie. Tak jest podczas modlitwy indywidualnej. W różnych grupach modlitewnych praktykuje się różne rodzaje modlitwy spontanicznej, trzeba jednak pamiętać, że to nie jest liturgia (!), ale modlitwa indywidualna prowadzona wspólnie. Istnieje zasadnicza różnica pomiędzy liturgią i modlitwą indywidualną. O ile w liturgii chodzi o to, byśmy sercem podążali za wypowiadanymi słowami i szli za dynamiką gestów i znaków, o tyle w modlitwie indywidualnej powinniśmy spontanicznie odpowiadać na to, czego doświadczamy i co odczuwamy w sobie. W modlitwie indywidualnej ważne jest to, byśmy byli jak najbardziej autentyczni. W liturgii natomiast wchodzimy w misterium, które nas absolutnie przerasta i dlatego potrzebna jest bojaźń Boża, pokora, skromność i wsłuchanie się i pójście sercem za tym, co jest wypowiadane i co wyraża rytuał. Pomiędzy liturgią i modlitwą indywidualną istnieje zatem istotna różnica wymagająca od nas innej postawy. 

Psalmy szkołą żywej relacji z Bogiem żywym

Człowiek zajmuje bardzo szczególną pozycję wśród całego stworzenia na ziemi. Jest z ziemi ziemski a jednocześnie, mając ducha od Boga, posiada w sobie pierwiastek niebieski. Dlatego jest pośrednikiem pomiędzy światem stworzonym i Bogiem. W zamyśle Bożym jest kapłanem całego świata. Jest to jednocześnie jego najwyższa godność i zadanie. Dlatego też jest powołany do oddawania Bogu czci. O ile cała przyroda robi to w sposób nieświadomy przez samo życie z jego dynamizmem, o tyle człowiek jest wezwany do świadomego i dojrzałego oddawania Bogu czci. Jest to jednocześnie jego najważniejszy i najbardziej godny czyn. W Piśmie Świętym widzimy stopniowe kształtowanie się tradycji kultu i liturgii. Wielką rolę odgrywały psalmy, których śpiew stał się podstawą codziennej liturgii. Do dzisiaj są one także podstawą liturgii chrześcijańskiej. W 3. rozdziale Listu do Kolosan czytamy: 

Słowo Chrystusa niech w was mieszka w [całym swym] bogactwie: z całą mądrością nauczajcie i napominajcie siebie, psalmami, hymnami, pieśniami pełnymi ducha, pod wpływem łaski śpiewając Bogu w waszych sercach. 17 A cokolwiek mówicie lub czynicie, wszystko [niech będzie] w imię Pana Jezusa, dziękując Bogu Ojcu przez Niego (Kol 3,16n). 

Kiedyś dziwiły mnie słowa mówiące, że poprzez „psalmy, hymny i pieśni pełne ducha” mamy się uczyć mądrości. Psalmy są utworami poetyckimi – dlaczego zatem z nich, a nie np. z ksiąg mądrościowych takich, jak: Księga Mądrości Syracha, Księga Przysłów, Księga Mądrości? Dlaczego św. Paweł pisze, że mamy się nauczać i napominać psalmami, hymnami i pieśniami pełnymi ducha, które mają zasadniczo charakter uwielbiający? 

Dużo do myślenia daje to, że w tekstach Nowego Testamentu z Ksiąg Starego Testamentu najczęściej cytowane są psalmy. Okazuje się, że psalmy odsłaniają najgłębszą prawdę o Chrystusie może właśnie dlatego, że są to teksty poetyckie, metaforyczne, wznoszące się w swoim uniesieniu poetyckim ponad zwykłą ziemską racjonalność. Ale nawet śmiałe metafory i poetyckie uniesienie w zestawieniu z tym, co się wydarzyło naprawdę przez narodzenie, nauczanie, śmierć i zmartwychwstanie Jezusa i tak nie dosięgły misterium Boga objawiającego się w Osobie Jezusa z Nazaretu. To misterium wcielonego Syna Bożego całkowicie przerasta nasze ludzkie wyobrażenia i myśli. Do dzisiaj żydzi nie są w stanie zrozumieć i przyjąć, że Bóg mógł się wcielić i mógł ponieść śmierć i to tak haniebną! I w tym kontekście właśnie dzięki temu, że psalmista mógł sobie pozwolić na górnolotność, na śmiałe uniesienie myśli, psalmy okazały się bliższe prawdzie niż jakikolwiek tekst dyskursywny, który musiał się trzymać znanej ludziom logiki i ziemskiego realizmu. 

Jest jednak i druga racja szczególnego miejsca psalmów w Biblii, może nawet ważniejsza niż podana wyżej. W Księdze Psalmów mamy do czynienia zawsze z żywym dialogiem z Bogiem. Jest to autentyczny dialog psalmistów z Bogiem i to w kontekście prawdziwych, życiowych doświadczeń i problemów psalmisty. W psalmach zawarty jest zatem wymiar egzystencjalny, a nie jedynie dyskursywny. Pod koniec Księgi Syracha odnajdujemy bardzo piękny tekst: 

Będąc jeszcze młodym, zanim zacząłem podróżować, szukałem jawnie mądrości w modlitwie. U bram świątyni prosiłem o nią i aż do końca szukać jej będę. W jej rozkwicie, jakby dojrzewającego winogrona, serce me nią się rozradowało, noga moja wstąpiła na prostą drogę, od młodości mojej idę jej śladami. Nakłoniłem tylko trochę ucha mego, a już ją otrzymałem i znalazłem dla siebie rozległe wykształcenie (Syr 51,13–16). 

Charakterystyczne jest to, że Syracydes szukał mądrości nie w uczonych pismach, traktach teologicznych czy filozoficznych tylko w modlitwie! I rzeczywiście tutaj jest źródło mądrości, bo źródło naszego życia i tożsamości jest w Bogu, który nas stworzył na swój obraz i podobieństwo. Oczywiście nie chodzi w tym przypadku o rutynową dewocję, ale o autentyczną modlitwę, która jest wsłuchiwaniem się w żywego Boga. I właśnie psalmy uczą nas „nakłonienia ucha”. Ks. Józef Tischner pisał, że „myślenie jest skupieniem się w słuchaniu”. To harmonizuje z właściwą postawą, jaką powinniśmy mieć podczas liturgii: „niech serce idzie za tym, co mówią usta”, czyli niech skupią się w słuchaniu psalmów i świętych tekstów. Liturgię charakteryzuje postawa pełna skupienia w słuchaniu, świadomości tego, że to, w czym uczestniczymy, co wypowiadamy, a co jest zasadniczo słowem Bożym, absolutnie nas przerasta. I kiedy pozwalamy prowadzić się temu, co nas przerasta, nasze serce się rozszerza i rozpoznaje mądrość, która jest nam dana.

Liturgia jest od wieków misterium trwającym przed obliczem Boga. My się jedynie w to misterium włączamy tak samo, jak przez narodzenie włączamy się w istnienie, które nam zostało dane. Odkrywamy, że jesteśmy jednymi ze współbraci w całym świecie ludzi, a nawet całej przyrody, wszystkiego, co jest. Jesteśmy uczestnikami życia, które zawsze jest jakąś wspólnotą i wymianą. Nic nie żyje solo. I tak jest w liturgii, włączamy się w misterium rzeczywistości w jej najgłębszym, najszlachetniejszym wymiarze.

Pewien rabin mówił swoim uczniom: „Kiedy wypowiadasz słowo przed Bogiem, wejdź w nie cały”. Właśnie o to chodzi w liturgii, żeby wejść w jej słowo całemu, a poprzez to samemu stanąć przed Bogiem. Tak się dzieje, bo w istocie podmiotem liturgii jest Chrystus, a my jedynie wchodząc w Jego misterium, uzyskujemy udział w Jego modlitwie. Musimy sobie z tego zdawać sprawę. Stajemy przed czymś, co nas przerasta i mamy udział w czymś, co ma wartość o wiele większą niż zdajemy sobie sprawę, gdyż uczestniczymy w modlitwie samego Jezusa. 

Są dwie podstawowe prawdy odnoszące się do naszego życia: jedna mówi, że najpełniej odnajdujemy siebie przed Bogiem i tylko przed Bogiem naprawdę możemy stać się sobą w pełni; druga jest podobna, a właściwie jest drugą stroną pierwszej, że najpełniej spotykamy się z drugim człowiekiem poprzez Boga, poprzez misterium uczestnictwa w Bogu. Odkrycie wspólnoty dzieci Bożych polega na tym, że podobnie jak my jesteśmy odpowiedzią na Boże wezwanie, także ten drugi jest taką odpowiedzią na Boże wezwanie. Razem uczestniczymy w tym samym misterium bycia odpowiedzią na Boże wezwanie, a tym samym jesteśmy braćmi zrodzonymi z tego samego Ojca, źródła naszego istnienia. I stąd wspólne stawanie przed Bogiem w odwiecznym misterium istnienia jest wsparciem i pogłębieniem. Nie darmo Pan Jezus mówi: gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich (Mt 18,20). Jest to misterium, które Chrystus nam zostawił.

W psalmie 150., ostatnim w Księdze Psalmów, psalmista jest świadomy, że uczestniczy w liturgii całego stworzenia:

Chwalcie Pana w Jego świątyni, 
chwalcie Go na wyniosłym Jego nieboskłonie! 
2 Chwalcie Go za potężne Jego dzieła, 
chwalcie Go za niezmierzoną wielkość Jego! 
3 Chwalcie Go dźwiękiem rogu, 
chwalcie na harfie i cytrze! 
4 Chwalcie Go bębnem i tańcem, 
chwalcie na strunach i flecie! 
5 Chwalcie Go na dźwięcznych cymbałach, 
chwalcie na cymbałach brzęczących: 
6 Wszystko, co żyje, niech chwali Pana! 

Rzeczywiście jest to doksologia, czyli końcowe uwielbienie Boga. Chwalcie Pana – Hallelu Jah(we), czyli Alleluja, które szczególnie często rozbrzmiewa w psalmach. Cały psalm 150. jest oparty na Alleluja, które wyraża uwielbienie rodzące się z podziwu. Podziwu wobec tego, co człowiek widzi, postrzega, poznaje. Jednocześnie uwielbienie niesie w sobie radość i uniesienie, które się wyrażają śpiewem, tańcem. Spontanicznie rzecz biorąc, takie uwielbienie jest wyrazem, odpowiedzią na doświadczenie czegoś wspaniałego, czyli radości z doświadczenia pełni życia. Psalmy nazwane są w Starym Testamencie tehillim, czyli pieśni pochwalne. W nich są zgromadzone treści z wszystkich innych Ksiąg, są rodzajem streszczenia Starego Testamentu. Odwzorowują strukturę Pięcioksięgu, bo są podzielone na pięć części. Są z jednej strony wyrazem pełni życia, jednocześnie są swoistym planem życia. Istnieje szereg psalmów mądrościowych. Do nich należy 1. Psalm, który podaje wskazania mądrościowe odnoszące się do naszego życia: Szczęśliwy mąż, który nie idzie za radą występnych (Ps 1,1). Natomiast Psalm 150. wypowiada uwielbienie, które jest wyrazem osiągnięcia pełni życia.

W kontekście liturgii, śpiewu i recytacji tekstów biblijnych warto sobie zdać sprawę z tego, że nasza mowa ma cztery zasadnicze funkcje. Jest funkcja informacyjna – informujemy, przekazujemy innym wiadomości, dzielimy się myślami. Dalej istnieje funkcja impresywna, która wyraża wolę. Ona w modlitwie odgrywa bardzo ważną rolę. I tak, kiedy mówimy do Boga: „Ojcze nasz, który jesteś w niebie, święć się imię Twoje”, to wyrażamy chęć, wolę, żeby Jego imię było uwielbione w całym stworzeniu. „Chleba naszego powszedniego daj nam dzisiaj” – wyrażamy swoją wolę i pragnienie. Istnieje jednak jeszcze funkcja ekspresywna, która wyraża stan ducha. Do niej należy np. zachwyt i uniesienie. Tę funkcję ekspresywną traktujemy zazwyczaj marginalnie jako wyraz emocjonalnego przeżywania. Natomiast gdy się zastanowimy głębiej, to funkcja ekspresywna wyraża to, co najważniejsze w naszym życiu, dlatego że w tej funkcji wyraża się życie. Informacja sama w sobie jest w pewnym sensie obojętna, może być pozytywna, negatywna, ale sam przekaz informacji jest neutralny. Natomiast ekspresja jednocześnie powoduje, że w niej wyrażamy siebie, sami w niej jesteśmy. To w ekspresji może się zrealizować rada: „Kiedy mówisz słowo przed Bogiem, wejdź w nie cały”. Trudno wejść całemu w informację. Natomiast gdy pojawia się dialog miłości między dwojgiem ludzi, to funkcja ekspresywna staje się zasadniczym sposobem komunikowania się, bo w niej człowiek najlepiej siebie przekazuje. Ekspresja pobudza do życia, do radości lub odwrotnie do smutku, żalu… Ona nie tylko wyraża, lecz jednocześnie pomaga żyć i włącza innych w nasze życie. 

Pan Jezus pytany o modlitwę odpowiada: Kiedy się modlicie, mówcie: Ojcze, niech się święci Twoje imię (Łk 11,2). W tym przypadku spotykamy się z jeszcze inną funkcją języka: z funkcją fatyczną. Jest ona wezwaniem skierowanym do innej osoby, a także podtrzymywaniem trwającego dialogu. Warto sobie zdać sprawę z różnicy pomiędzy sytuacją zwracania się bezpośrednio do Boga słowem „Ojcze!” (funkcja fatyczna), a np. wykładem katechety dla dzieci: „Pan Bóg jest naszym Ojcem” (funkcja informacyjna). Kiedy mówimy „Ojcze!”, całymi sobą jesteśmy w tym słowie i przez to, że tak zwracamy się do Boga, uznajemy Go za swojego Ojca i budujemy pomiędzy Nim a sobą relację Ojciec – dziecko. Wypowiedziane podczas modlitwy słowo „Ojcze!” staje się kluczem do Boga. Zawiera się w nim prawda, że Bóg jest Ojcem, ale jednocześnie powstaje prawdziwa relacja między nami a Bogiem, relacja pełna zawierzenia Bogu. To jedno słowo wyraża i wypowiada więcej niż wiele słów wypowiedzianych jako informacja. Zresztą w samej funkcji informacyjnej nie ma przekazu życia. 

Właśnie funkcja fatyczna jest niezmiernie ważna w psalmach i w modlitwie w ogóle. Istotne podczas modlitwy i liturgii jest wejście w relację, w której jest życie. W samej refleksji czy intelektualnej wiedzy życia nie ma. Refleksja i wiedza pomagają odkryć prawdę, ale aby w nią wejść, trzeba nawiązać żywą więź. W Katechizmie czytamy o modlitwie osobistej: 

Dawca jest cenniejszy niż udzielony dar – On jest „Skarbem”, a jest w Nim serce Jego Syna; dar jest udzielany „jako dodatek” (KKK 2604).

Apokalipsa – objawienie z głębi liturgii 

Pismo Święte kończy się Apokalipsą. Jest to księga pisana w istocie na kanwie liturgii i dlatego liturgia jest kluczem do jej zrozumienia. Na początku Apokalipsy są trzy rozdziały zawierające listy do siedmiu Kościołów. Jednak te listy są, jak się okazuje, późniejszym dodatkiem do pierwotnego tekstu. Księga Apokalipsy zaczynała się pierwotnie od czwartego rozdziału, który wprowadza nas na liturgię niebieską: 

1 Potem ujrzałem:
oto drzwi otwarte w niebie,
a głos, ów pierwszy, jaki usłyszałem,
jak gdyby trąby rozmawiającej ze mną, powiedział:
«Wstąp tutaj, a to ci ukażę, co potem musi się stać».
2 Doznałem natychmiast zachwycenia:
A oto w niebie stał tron
i na tronie [ktoś] zasiadał.
3 A Zasiadający był podobny z wyglądu do jaspisu i do krwawnika,
a tęcza dokoła tronu – podobna z wyglądu do szmaragdu.
4 Dokoła tronu − dwadzieścia cztery trony,
a na tronach dwudziestu czterech siedzących Starców
odzianych w białe szaty [alby],
a na ich głowach złote wieńce.
5 A z tronu wychodzą błyskawice i głosy, i gromy,
i płonie przed tronem siedem lamp ognistych,
które są siedmiu Duchami Boga.

6 Przed tronem – niby szklane morze podobne do kryształu,
a pośrodku tronu i dokoła tronu
cztery zwierzęta, pełne oczu z przodu i z tyłu:
7 zwierzę pierwsze podobne do lwa,
Zwierzę drugie podobna do wołu,
Zwierzę trzecie mające twarz jak gdyby ludzką
i zwierzę czwarte podobne do orła w locie.
8 Cztery zwierzęta − a każde z nich ma po sześć skrzydeł
– dokoła i wewnątrz są pełne oczu,
i nie mają spoczynku mówiąc dniem i nocą:
Święty, Święty, Święty; Pan Bóg wszechmogący,
Który był i Który jest, i Który przychodzi.
9A ilekroć Istoty żywe oddadzą chwałę i cześć, i dziękczynienie
Zasiadającemu na tronie,
Żyjącemu na wieki wieków,
l0 upada dwudziestu czterech Starców przed Zasiadającym na tronie
i oddają pokłon Żyjącemu na wieki wieków,
i rzucają przed tron wieńce swe, mówiąc:
11«Godzien jesteś, Panie i Boże nasz,
odebrać chwałę i cześć, i moc,
boś Ty stworzył wszystko,
a dzięki Twej woli istniało [to] i zostało stworzone» (Ap 4,1−11).

Ten obraz liturgii niebieskiej otwiera Księgę, która jest zapisem w postaci proroctwa odnoszącego się do historii Kościoła i świata po zmartwychwstaniu Chrystusa i Zesłaniu Ducha Świętego. Chrystus jest w tej scenie arcykapłanem, centralną postacią oddającą cześć Ojcu. Na tle tej niebieskiej liturgii rozgrywają się w postaci symbolicznej kolejne proroctwa dotyczące dziejów ziemi. Przy czym nie tyle chodzi w nich o przedstawienie kolejnych wydarzeń historycznych, ile o uchwycenie istoty tego, co się na ziemi dzieje: walki pomiędzy siłami ciemności i Bożym działaniem, co się realizuje w różnych momentach historii. Po kolejnych wizjach powracamy na plan niebieskiej liturgii. Podobnie końcowa część Apokalipsy (rozdział 19.) zawiera też opis liturgii niebieskiej:

1 Potem usłyszałem jak gdyby głos donośny
wielkiego tłumu w niebie, mówiący:
«Alleluja!
Zbawienie i chwała, i moc u Boga naszego,
2 bo wyroki Jego prawdziwe są i sprawiedliwe
bo osądził Wielką Nierządnicę,
co znieprawiała nierządem swym ziemię,
i zażądał od niej poniesienia kary
za krew swoich sług».
3 I rzekli powtórnie:
«Alleluja!»
A dym jej wznosi się na wieki wieków.
4 A dwudziestu czterech Starców upadło,
i cztery zwierzęta,
i pokłon oddali Bogu zasiadającemu na tronie, mówiąc:
«Amen! Alleluja!»
5 I dobył się głos od tronu, mówiący:
«Chwalcie Boga naszego, wszyscy Jego słudzy,
którzy się Go boicie, mali i wielcy!»
6 I usłyszałem jakby głos wielkiego tłumu
i jakby głos mnogich wód,
i jakby głos potężnych gromów,
które mówiły:
«Alleluja,
bo zakrólował Pan Bóg nasz, Wszechmogący (Ap 19,1−6).

I jeszcze samo zakończenie, które jest jednym wielkim wołaniem: Maranatha:

Ja, Jezus, posłałem mojego anioła,
by wam zaświadczyć o tym, co dotyczy Kościołów.
Jam jest Odrośl i Potomstwo Dawida,
Gwiazda świecąca, poranna».
17 A Duch i Oblubienica mówią:
«Przyjdź!»
A kto słyszy, niech powie:
«Przyjdź!»
I kto odczuwa pragnienie, niech przyjdzie,
kto chce, niech wody życia darmo zaczerpnie.
18 Ja oświadczam
każdemu, kto słucha słów proroctwa tej księgi:
Jeśliby ktoś do nich cokolwiek dołożył,
Bóg mu dołoży plag zapisanych w tej księdze
19 A jeśliby ktoś odjął co ze słów księgi tego proroctwa
to Bóg odejmie mu udział w drzewie życia
i w Mieście Świętym
które są opisane w tej księdze
20 Mówi Ten, który o tym zaświadcza:
«Zaiste, przyjdę niebawem».
Amen. Przyjdź, Panie Jezu!
21 Łaska Pana Jezusa ze wszystkimi! (Ap 22,16−21).

Apokalipsa jest Księgą napisaną dla tych, którzy żyją na ziemi. Będąc ostatnią Księgą Nowego Testamentu, wskazuje ona na to, co jest najistotniejsze w naszym życiu. Pan Jezus na początku głoszenia Ewangelii głosi konieczność metanoi, przemiany serca. Polega ona na tym, że zaczynamy widzieć sens naszego życia oraz całej historii świata z perspektywy końca. Z takiej perspektywy Apokalipsa pokazuje dzieje ludzi. Odsłania ona sens wydarzeń historycznych z perspektywy liturgii niebieskiej, czyli z perspektywy eschatologicznej, z perspektywy tego, co ostatecznie pozostaje: uwielbienia Boga. Z tej perspektywy dopiero można zobaczyć sens, a tym samym prawdę, tego, co się obecnie dzieje na świecie. 

Tę perspektywę daje nam liturgia. Trzeba ją umieć przenieść na życie. Kiedy umiemy patrzeć na życie, na to, co się dzieje z perspektywy końca, to wydarzenia nabierają właściwej proporcji. Najgorsza pokusa, jaka nam grozi na co dzień, polega na tym, że aktualne wydarzenia wydają się nam najważniejsze. Kiedy jednak spojrzymy refleksyjnie w przeszłość, widzimy, że to wszystko, co wydawało się takie ważne, co pobudzało nasze emocje, nie ma dzisiaj żadnego znaczenia, a czasem nawet nie możemy sobie przypomnieć, o co właściwie wtedy chodziło? Dziś już o tym wszystkim nie pamiętamy. To pokazuje, że nie było to wcale takie ważne(!). Natomiast liturgia daje całkiem inną perspektywę: daje nam spojrzenie z perspektywy liturgii niebieskiej, z której rzeczywistość na ziemi wygląda zupełnie inaczej. Taka perspektywa daje pokój, gdyż okazuje się, że ostatecznie dobro zwycięża. Księga Apokalipsy jest księgą pocieszenia. Kiedy Pan Jezus przychodził po zmartwychwstaniu do apostołów, pozdrawiał ich słowem: Pokój wam! (Szalom). Daje nam go jedynie perspektywa zmartwychwstania i udziału w życiu samego Boga.


Zespół Fundacji
03.11.2020

Wprowadzenie do Mszału Rzymskiego wg o. Zatorskiego (wideo)

Msza święta zarekomendowana przez Sobór Watykański II trzyma się tracydji – przekonuje ojciec Włodzimierz Zatorski w 4-częściowej konferencji na temat Mszału Rzymskiego. Obecny mszał został wprowadzony ponad 50 lat temu przez papieża Pawła VI i zapoczątkował tzw. mszę posoborową. Od tego momentu liturgia sprawowana jest w językach narodowych, a celebrans zwrócony jest twarzą do wiernych.



Włodzimierz Zatorski OSB
06.09.2020

Wola Boża. Jak ją rozpoznać?

Niewątpliwie pytanie o odczytanie Bożej woli jest bardzo ważnym pytaniem. W praktyce często upraszcza się je do wskazania Jego przykazań jako oczywistego kryterium jej rozpoznawania. Jednak przykazania jako ogólne nakazy lub zakazy odnoszące się do zasad naszego postępowania nie mówią nam w obecnej sytuacji, co mamy robić.

więcej

Włodzimierz Zatorski OSB
26.08.2020

Wiara

Niestety w naszym potocznym rozumieniu wiara to swoisty zastępnik wiedzy w dziedzinie, w której takiej wiedzy nie możemy zdobyć poprzez nasze zwykłe poznanie. Dawne katechetyczne określenie wiary brzmiało: „Wiara jest przyjęciem za prawdę tego, co Bóg nam objawił, a Kościół daje do wierzenia jako objawione przez Boga”.


Włodzimierz Zatorski OSB
17.07.2020

Kryzys sensu życia

Zauważmy, że już sam naturalny rozwój człowieka poczynając od dzieciństwa poprzez młodość, wiek dojrzały i starość przechodzi przez szereg kryzysów, które przynoszą inne spojrzenie na świat i życie. Jednak obecnie wychowuje się młodzież do dynamicznego wzrostu i realizacji swoich pragnień związanych z ambicjami i ideałami.

więcej

Włodzimierz Zatorski OSB
26.06.2020

Prawdziwe życie

Nasze życie jest w istocie historią spotkania z Bogiem. Potrzebujemy, aby nas ktoś zawołał, byśmy się obudzili. Jeżeli żyjemy sobie spontanicznie niejako sami w sobie, jesteśmy jakby w letargu. Ten stan dobrze oddaje określenie: „żyje się”.

więcej

Włodzimierz Zatorski OSB
05.06.2020

Bóg karzący?!

Czy Bóg nas karze? Ten temat stale powraca w religijnych refleksjach. Szczególnie dotyczy to czasu, gdy ludzie przeżywają jakieś nieszczęścia, czy to osobiste, czy zbiorowe, spowodowane kataklizmami, czy przez wypadki, czy przez utratę najbliższych, odejście kochanej osoby, chorobę, stratę majątku itd.

więcej

Włodzimierz Zatorski OSB
04.06.2020

Co mnich może dziś powiedzieć światu

Wydaje się, że obecna sytuacja na świecie jest bardzo podobna do tej, jaka była po upadku Cesarstwa Rzymskiego za czasów św. Benedykta. Przede wszystkim obserwujemy wyraźną degradację kultury i to zarówno w wymiarze twórczości artystycznej, jak i kultury życia społecznego i kontaktów osobowych.

więcej