Prawa życia duchowego

Właściwą przestrzenią bycia sobą jest relacja „ja – ty”. Jest to dla nas jedyna szansa na to, by żyć autentycznie. Dlatego też bycie w żywej relacji „ja – ty” jest naszym największym interesem. Oczywiście pojawia się od razu pytanie, na ile taka relacja jest możliwa w spotkaniu z zupełnie obcymi osobami, jak to ma miejsce np. w pracy? Trzeba przyznać, że w przypadku obcej osoby relacja „ja – ty” nie będzie miała takiej intensywności, jak w przypadku intymnej relacji małżeńskiej lub przyjacielskiej. Niemniej jest ona możliwa. Na czym polega problem, dobrze ilustruje zestawienie ze sobą dwóch fragmentów Ewangelii według św. Jana dotyczących uzdrowienia zupełnie przypadkowo spotkanego człowieka. Jeden mówi o uzdrowieniu człowieka od 38 lat chorego przy Sadzawce Owczej zwanej Betesda (zob. J 5,1–8), a drugi opowiada historię niewidomego od urodzenia uzdrowionego przez Pana Jezusa także w Jerozolimie niedaleko sadzawki Siloam (J 9). W obu przypadkach Pan Jezus sam z własnej inicjatywy ich uzdrawia, nawet oni o to nie prosili! I chociaż historia ich uzdrowienia jest analogiczna, jednak zupełnie inaczej rozwija się ona w zależności od rodzaju relacji, jaka się nawiązuje pomiędzy uzdrowionym a Jezusem.

W pierwszej historii Pan Jezus spytał na początku: Czy chcesz stać się zdrowym? (J 5,6). Jednak ten człowiek nie odpowiada na to pytanie, ale mając w głowie porządek uzdrawiania przy tej sadzawce, odpowiada: Panie, nie mam człowieka, aby mnie wprowadził do sadzawki, gdy nastąpi poruszenie wody. Gdy ja sam już dochodzę, inny wchodzi przede mną (J 5,7). Nie wchodzi on w żywą relację z Jezusem, ale patrzy na innych jak na potencjalnych pomocników, którzy pomogą mu wejść do wody przy jej poruszeniu. Inny jest dla niego narzędziem osiągnięcia celu. I tak ostatecznie został także potraktowany Pan Jezus, na którego ten uzdrowiony doniósł faryzeuszom. Samo uzdrowienie do niego nie przemówiło, stało się faktem w historii. On jedynie się otarł o Jezusa, ale Go nie spotkał. Natomiast niewidomy podobnie jak sparaliżowany po uzdrowieniu wpadł w szał radości i zupełnie zapomniał o Jezusie, kiedy jednak zaczęto go pytać o uzdrowienie i Tego, który to zrobił, zaczęło się myślenie i odkrywanie prawdy o Tym, który go uzdrowił. Na natrętne pytania faryzeuszów odpowiedział:

To prorok… Wiemy, że Bóg grzeszników nie wysłuchuje, natomiast Bóg wysłuchuje każdego, kto jest czcicielem Boga i pełni Jego wolę. 32 Od wieków nie słyszano, aby ktoś otworzył oczy niewidomemu od urodzenia. 33 Gdyby ten człowiek nie był od Boga, nie mógłby nic czynić (J 9,17.31−33).

Ostre pytania i naciski spowodowały u niego refleksję nad tym, Kogo  spotkał i doprowadziły do odkrycia obecności w Jezusie tajemnicy samego Boga. Potem podobnie jak w przypadku pierwszego uzdrowionego Pan Jezus spotkał go w świątyni, pytając:

«Czy ty wierzysz w Syna Człowieczego?» 36 On odpowiedział: «A któż to jest, Panie, abym w Niego uwierzył?» 37 Rzekł do niego Jezus: «Jest Nim Ten, którego widzisz i który mówi do ciebie». 38 On zaś odpowiedział: «Wierzę, Panie!» i oddał Mu pokłon. (J 9,35−38).

W ten sposób doszło do spotkania w samej głębi. Niewidomego od urodzenia prowadziła do tego uczciwość, prawda i refleksja. Człowiek sparaliżowany przez swoje przedmiotowe podejście do innych i lęk przed zarzutami stracił szansę do spotkania z Jezusem i poznania Go. Jak widać, o rodzaju relacji decyduje nie bliskość rodzinna, przyjaźni, czy inna, ale rodzaj otwartości na drugiego. W spotkaniu otwieramy się na inność drugiego, u podstaw której jest szacunek i uznanie jego wolności. Stąd wynika pragnienie poznania go i wejścia z nim w żywą relację. Już pierwszy kontakt może być otwarty na spotkanie lub zamknięty. Albo uznajemy godność drugiego, albo staramy się go wykorzystać lub bojąc się go, szukamy dla siebie obrony przed nim.

Lider często ma okazję „ćwiczyć się” w spotkaniu z innymi. Uczestniczy on w spotkaniach „ja – ty” lub często w relacji„ja – wy”, czyli w relacjido załogi. Ta relacja jest prawdziwa, jeżeli występuje w niej wymiar szczerego, bezinteresownego daru z siebie. Jest to absolutnie ścisłe prawo życia osobowego. Życie duchowe rządzi się ścisłymi prawami podobnymi do praw przyrody. Są one podobnie absolutnie ścisłe i bezwzględne, z tą różnicą, że prawa życia duchowego nie działają mechanicznie i automatycznie. Skutki często widać dopiero po pewnym czasie, który może być nawet dosyć długi, czyli prawa życia duchowego działają jak gdyby z opóźnieniem. Z tym wiąże się trudność z ich odkrywaniem. Skojarzenie pewnych wydarzeń, które są w czasie dosyć oddalone, a ponadto jeszcze w kontekście wielu wątków istniejących w bieżącym życiu człowieka, powoduje dużą trudność ich odkrycia.

Dodatkowo odkrycie tych praw jest bardzo utrudnione przez naszą subiektywność. Nasze odczuwanie jest bardzo subiektywne i bardzo łatwo je samemu zmanipulować, nadając mu naciągane interpretacje zgodne z naszymi oczekiwaniami i chęciami. A zazwyczaj odczucia, po których można rozpoznać dobro lub zło naszego postępowania, są subtelne. Niemniej przy uczciwej autorefleksji można zobaczyć, że prawa życia duchowego są absolutnie ścisłe. Piękną ilustracją tej prawdy są filmy Kieślowskiego z cyklu „Dekalog”, gdzie reżyser pokazuje, jak złamanie prawa przynosi fatalne skutki w życiu. Dlatego trzeba zdecydowanie stwierdzić, że lider o tyle żyje duchowo, o ile w spotkaniach potrafi być na poziomie relacji „ja – ty/wy”, bo to jest jedyna relacja, w której człowiek może się spełnić. Stwierdzenie, że ponieważ w pracy człowiek funkcjonuje zupełnie inaczej niż w relacjach domowych czy przyjacielskich, w których właściwa jest relacja „ja – ty”, dlatego w pracy można i trzeba trzymać się relacji „ja – oni”, pomija ważną prawdę życiową. Człowiek nie może żyć raz w relacji „ja – oni”, a potem w pewnym momencie jakby przejść na relację „ja – ty” i z pełną otwartością i oddaniem być autentycznie sobą. Taka sytuacja buduje w nim swoiste rozszczepienie osobowościowe: na zewnątrz człowiek jest kimś innym, a w domu kimś innym. Tak można funkcjonować przez jakiś czas, ale w pewnym momencie prowadzi to do przyswojenia sobie postawy „ja – oni” także w relacjach z bliskimi. Dzieje się tak najczęściej, bo nawet w najlepszych relacjach rodzinnych pojawiają się konflikty i wzajemne oskarżenia. W tej sytuacji łatwo narzuca się postawa zdystansowania charakterystyczna dla relacji „ja – oni”. Wiele powieści i dramatów ilustruje taką ewolucję więzi bliskości. Człowiek z czasem traci zdolność bycia sobą. Prawdziwą szansą lidera jest umiejętność bycia w relacji „ja–ty” w pracy.

Wydaje się, że relacja „ja – ty” w najczystszej postaci powinna się zrealizować w miłości małżeńskiej, czyli miłości, która obejmuje całość człowieka – zarówno wymiar duchowy, jak i cielesny. Relacja przyjaźni jest też relacją „ja – ty”, niemniej przyjaciel mieszka gdzie indziej niż ja. To nie jest relacja więzi życiowej, natomiast w małżeństwie „dwoje stają się jednym ciałem”, czyli mieszkają w jednym domu, jedzą z jednego garnka, mają wspólne dzieci, razem troszczą się o utrzymanie itd. Małżeństwo jest wspólnotą życia, której nie ma między przyjaciółmi, gdzie jest tylko wspólnota ducha. W małżeństwie „ja – ty” przeradza się w „my” i w tym zawiera się cała prawda. Mianowicie „my” jest istotą żywej relacji „ja – ty”.

Jednak w relacji z drugim człowiekiem, nawet w najbardziej intymnej relacji miłości, zawsze istnieje jakiś wymiar relacji „ja – on/ona”. Tego się nie da uniknąć. Widać to szczególnie w chwilach kryzysów małżeńskich. Bardzo często potrzebny jest ktoś trzeci, kto pozwoliłby relację „ja – ty” uzdrowić. Kiedy pojawiają się spory, nieporozumienia, musi na nie spojrzeć ktoś inny jakby z góry, emocjonalnie niezależnie, bezstronnie spojrzeć na to z rozsądkiem i zamiarem pomocy obojgu. To samo dotyczy przyjaźni czy relacji rodzinnych typu ojciec córka/syn itd. Relacja „ja – on/ona” jest w nas zakodowana. To jest swoisty cień w relacjach pomiędzy ludźmi, którego się nie da uniknąć.

Jak realizować relację „ja – ty/wy” w pracy, gdzie spotykamy obcych ludzi? Przede wszystkim mówimy o spotkaniach, które są żywiołem lidera. Koncentrujemy się na żywym spotkaniu, czyli na bezpośredniej rozmowie. Jak to zrobić, gdy z jednej strony jest dyrekcja, a z drugiej pracownik czy grupa pracowników, którzy mają czasem sprzeczne interesy. Jeżeli np. ktoś nie wypełnia właściwie swoich obowiązków, pojawia się pytanie, czy można to jeszcze tolerować, czy granice zostały przekroczone i trzeba pracownika zwolnić. A może jeszcze dać mu szansę? Jeżeli w najbardziej intymnych relacjach rodzinnych istnieje relacja „ja – on/ona”, to tym bardziej jest ona obecna w życiu zawodowym wobec obcych ludzi. Natomiast istnieje także odwrotna prawda: w każdej sytuacji „ja – on/oni”, istnieje zalążek relacji „ja – ty”. Na tym w istocie opiera się przykazanie miłości nieprzyjaciół. Oni są nieprzyjaciółmi, natomiast niezależnie od tego, że to są „oni” musi w nas istnieć, przynajmniej potencjalnie, otwartość na spotkanie z nimi.

Wyobraźmy sobie sytuację bardzo prawdopodobną. W czasie wojny rodzice zginęli, a ich małe dzieci zostały rozdzielone. Jedno dziecko nie wiedziało, gdzie zostało zabrane drugie. Po wojnie dorośli, założyli rodziny, ale pojawia się tęsknota za bratem i siostrą. Przypadkowo składa się tak, że są sąsiadami w jednym budynku i tej samej klatce. Jak to czasem bywa, wzajemnie się nie znoszą i mają do siebie stale jakieś pretensje. W końcu przychodzi list z PCK i okazuje się, że ten sąsiad to jest twój brat, którego szukałeś tyle lat. Co się wtedy dzieje z pretensjami i żalami? W jednym momencie pryskają. To pokazuje, jak w każdym z nas jest tęsknota za tym drugim, za spotkaniem z nim. I ta tęsknota za spotkaniem jest potencjalną otwartością na spotkanie z drugim. W przytoczonym przykładzie to wszystko było nieświadome, niezamierzone, działo się spontanicznie.

Natomiast w przypadku człowieka duchowego ta otwartość na drugiego powinna być świadoma. To dokładnie wyraża przykazanie miłości nieprzyjaciół. Oznacza ono, że musimy mieć w sobie fundamentalną życzliwość do każdego człowieka jako człowieka. Jeszcze Arystoteles – przypomnijmy – zwracał uwagę na to, że miłość różni się od namiętności tym, że w miłości chodzi o dobro drugiego, a w namiętności o zaspokojenie swojego własnego dobra, czyli namiętność właśnie. Namiętność jest egocentryczna, a miłość jest altruistyczna. W spotkaniu z drugim człowiekiem, nawet gdyby to był wróg, z naszej strony potrzebna jest fundamentalna życzliwość, otwartość. Jak to uzyskać? Często popełniamy podstawowy błąd, gdy dajemy się zdominować namiętności związanej z załatwieniem samej sprawy, jesteśmy w niej całkowicie „utopieni”. Żyjemy aktualnością tego, co potrzeba zrobić przy jednoczesnym zatroskaniu o to, czy się uda w obliczu konkurencji i walki. Stąd zapał w walce czy to politycznej, czy o kontrakt, czy z konkurencją, czy gdy negocjujemy rozmaite warunki z klientami, czy nawet z pracownikami. To nas wciąga niezależnie od tego czy nasz interes rozumiany jest dobrze albo źle.

Naszą sytuację zaangażowania w pracy można porównać z sytuacją w teatrze. Aktorzy grają jakąś sztukę pochłonięci swoja rolą. Każdej z postaci dramatu o coś chodzi. Gdy się zastanowimy nad tym, kto właściwie wie, co się naprawdę dzieje na scenie: czy aktor, czy widz, to trzeba powiedzieć, że lepiej rozumie dramat widz, chociaż aktor go bezpośrednio przeżywa. Widz widzi lepiej dlatego, że ma do całej akcji dystans i patrzy nie tylko z perspektywy jednej osoby, ale także innych. Jeżeli ma zdolność empatii, to jest w stanie wczuć się w różne postacie. Jednocześnie, i to jest najważniejsze, jest w stanie uchwycić logikę całego dramatu i przewidzieć, do czego on prowadzi. Widz potrafi uchwycić finał. U nas niestety często najbardziej ceni się autentyczność, którą kojarzy się z samym przeżywaniem. Natomiast, jeżeli jest ona pozbawiona refleksji i właściwego dystansu, może prowadzić nas na manowce. Postawa widza dramatu, w którym sami uczestniczymy, jest niezmiernie ważna w życiu. Ona daje nam możliwość pogłębionej refleksji, a przede wszystkim pozwala w całym dramacie widzieć w drugim człowieku bliźniego, niezależnie od tego, czy on rozmawia z nami szczerze i w otwartości, czy stara się coś kombinować.

Wracając do relacji miłości, której istota polega na pragnieniu dobra dla drugiego, powstaje pytanie o to, co jest naprawdę dobre dla drugiego, z którym rozmawiamy?

Przeważnie w relacji „ja – oni” mamy ukryte założenie, że wiemy, co jest dla nas dobre. Za to, co jest dobre, uważamy osiągnięcie naszych zamierzeń, realizację planów, chęć zdobycia pozycji, pieniędzy, znaczenia… To są jednak założenia ad hoc, bo naprawdę nie wiemy, czy osiągnięcie zamierzonego „dobra” jest dla nas naprawdę dobre. Z reguły są to rzeczy czy dobra, które wcześniej czy później się skończą, a ostatecznie przeminą wraz z naszą śmiercią. Zatem te „dobra” nie są właściwą przestrzenią spotkania duchowego z drugim człowiekiem i osiągania dóbr duchowych. Jakie jest naprawdę dobro człowieka, wie jedynie Bóg. Czemu nazywasz Mnie dobrym? Nikt nie jest dobry, tylko sam Bóg (Łk 18,18) – odpowiedział Pan Jezus młodzieńcowi, który nazwał Go „Dobrym”, gdy do Niego przyszedł z pytaniem, co ma robić, by się zbawić. Dobry jest tylko Bóg i On wie, co naprawdę jest dobre dla nas. Dlatego jeżeli spotykamy się z drugim człowiekiem w miłości, to jego chęci wcale nie muszą być oczywistym dobrem dla niego. Pragnąć dobra dla niego, nie oznacza, że mamy realizować to, czego on chce. Oczywiście może dobre pragnienie człowieka pokrywać się z prawdziwym dobrem dla niego, ale nie musi tak być zawsze i czasem trzeba dla dobra człowieka robić inaczej niż on tego chce!(„Duchowość lidera.Wybrane tematy”, Kraków 2014, s.94–104).

Włodzimierz Zatorski OSB
guest
1 Komentarz
Oldest
Newest Most Voted
Inline Feedbacks
View all comments
alekuja69
alekuja69
2 lat temu

aha