Życie w półcieniu. Czy idealne życie jest możliwe?
Swój cień można zanegować i ogłosić, że żyję idealnie; tak, jak chcę. Można przeciwnie powiedzieć, że się jest beznadziejnym, że jestem śmieciem i że wszyscy są tacy sami. Inne rozwiązanie polega na tym, że to życie, świat, inni ludzie lub Pan Bóg jest winien za moje „nieudane życie”.
W rozmowach duchownych, stale powraca sprawa akceptacji siebie takim, jakim się jest. Nie byłoby problemu, gdybym „miał silną wolę i realizował siebie, na miarę ideału”. Najczęściej jednak nie realizujemy własnego ideału, „bo jesteśmy słabi” – jak to widzimy. Dlatego niektórzy szukają tej możliwości w życiu klasztornym, chcą w tych szczególnych warunkach, jak gdyby stworzonych do pracy nad sobą, osiągnąć to, co jest niemożliwe w zwykłym życiu, pragną ideału. Nie o to jednak chodzi w życiu zakonnym, aby osiągnąć ideał.
Ideał w szkole św. Benedykta
Zauważmy, że św. Benedykt nie stawia takiego kryterium przy przyjmowaniu do klasztoru, ani osiągnięcie ideału nie jest zasadniczym motywem życia w klasztorze. „Zapowiada” jedynie dojście do szczytów cnoty (RB 73,9) jako coś, co możemy osiągnąć po przejściu całej drogi Reguły w następnym etapie. Właściwie można by powiedzieć, że ów ideał św. Benedykta jest trudny do sprecyzowania. Można jedynie wskazać na pewne postawy, jakie św. Benedykt stara się wypracować w uczniach: posłuszeństwo, pokora, milczenie, gorliwość w służbie Bożej, ubóstwo rozumiane jako wolność od przywiązania do wszelkich przedmiotów, jakie mamy w użytku, ogromny szacunek do pracy, którą rozumie jako modlitwę do Boga. Jeżeli się przyjrzymy tym cnotom, to wszystkie wskazują nie tyle na doskonałość czy sprawność w praktycznym działaniu, lecz na otwartość na to, co Bóg przez codzienne doświadczenie chce w nas budować. Ideałem św. Benedykta jest harmonia w dziedzinie wartościowania tego, czego zwykle w życiu doświadczamy. Stara się on to wszystko uporządkować tak, aby służyło zbliżeniu do Boga. Reszta zależy od łaski samego Boga. Człowiek ma być otwarty i zawsze gotowy do służby: słudzy nieużyteczni jesteśmy (Łk 17,10).
„Cień jest tym wszystkim, czego nie chcemy: wstydliwa strona naszej osobowości, nieprzyjemne cechy, namiętności, pożądania, lęki, fałszywy wstyd itd.”
Nie chodzi zatem o realizowanie ideału tak, jak nam się on jawi bardziej czy mniej świadomie, lecz o „słuchanie”, aby Bóg nauczył nas zarówno poznania siebie samych, jak życia i ostatecznie Jego samego obecnego w naszym życiu. „Słuchaj synu nauk mistrza i nakłoń ucho swego serca na jego napomnienia” jest pierwszą i zasadniczą radą św. Benedykta. Chodzi o pójście za Mistrzem – Jezusem Chrystusem, tak jak kiedyś wezwał do tego bogatego młodzieńca, bez rysowania przed nim określonego ideału. Cóż bowiem człowiek, będący na początku drogi, mógłby zrozumieć z ideału, jaki by mu ukazał Chrystus? Z pewnością przerósłby nasze możliwości pojmowania i rozumienia. Do Nikodema, uczonego w Piśmie powiedział w rozmowie: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam ci, że to mówimy, co wiemy, i o tym świadczymy, cośmy widzieli, a świadectwa naszego nie przyjmujecie. Jeżeli wam mówię o tym, co ziemskie, a nie wierzycie, to jakżeż uwierzycie temu, co wam powiem o sprawach niebieskich? (J 3,11n). I my nie jesteśmy w stanie teraz zrozumieć spraw niebieskich. Trzeba zatem powierzyć się Mistrzowi, który tam zaprowadzi drogą, której nie znamy. Jemu zostawiamy ideał, to do czego mamy dojść. My zaś mamy po prostu iść za Nim.
Cienie w życiu człowieka
Zwykle chcemy dobrze. Pragniemy czynić dobrze, pragniemy żyć w jasności i być świetlistymi dla innych, w ich życiu występować zawsze w dobrym świetle. To jest nasza tęsknota i często ideał. Inaczej jednak bywa w rzeczywistości. Każdy człowiek ma swoje cienie i w każdym życiu istnieją cienie, a czasem nawet mroki. Tak już jest.
Na czym te cienie polegają? Cień jest tym wszystkim, czego nie chcemy, co się nam nie podoba, wstydliwa strona naszej osobowości, nieprzyjemne cechy, namiętności, pożądania, które stale dochodzą do głosu, a nad którymi nie potrafimy zapanować, lęki, fałszywy wstyd itd. To właśnie ideał, jasność, jaką widzimy w sobie, powoduje, że widzimy cienie. Ona niejako rzucając światło na sferę tego, co dzieje się we mnie, odkrywa cienie. Z odkryciem cienia następuje zawstydzenie wewnętrzne, niechęć do tej sfery w sobie, a czasem aż obrzydzenie sobą samym. Ideał ujawniając cienie jednocześnie osądza i potępia, to co jest mroczne we mnie. Przy czym jest bezwzględny w tym osądzaniu.
Niestety prawda o cieniach wewnątrz człowieka jest prawdą uniwersalną. W teologii mówi się o tajemnicy mieszkającej w człowieku nieprawości, czyli o grzechu pierworodnym. Św. Paweł napisze, że Nie ma sprawiedliwego… Wszyscy zboczyli z drogi, zarazem się zepsuli, nie ma takiego, co dobrze czyni (Rz 3,10-12; por. Ps 14, 1nn), św. Jan natomiast w Pierwszym Liście powie, że jeżeli mówimy, że nie mamy grzechu, to sami siebie oszukujemy i nie ma w nas prawdy (1 J 1,8). Aby żyć w prawdzie, trzeba to uznać i to jest niezmiernie ważne w życiu człowieka, a szczególnie w życiu kogoś, kto chce iść za Chrystusem, który jest drogą, prawdą i życiem (J 14,6).
Kto prowadzi idealne życie? Co robimy z cieniem?
Zwykle narzuca się uczucie niezadowolenia, zniechęcenia, a czasem nawet obrzydzenie w stosunku do siebie. To jest doświadczenie „cienia” w moim życiu. Nie jestem takim, jakim „powinienem być”. A jakim powinienem być? Czy to znaczy że wiem, jakim powinienem być? Ideał ma tę wadę, że zakłada, najczęściej nieświadomie, że wie jak powinno być. Ale czy może wiedzieć? Z pewnością może mieć intuicję pewnej harmonii i pokoju oraz pewną intuicję celu tak, jak się jawi. Niemniej jest to jednak zawsze wyobrażenie, a nie sam cel, sama rzeczywistość, taka jaka może się w życiu pojawić.
Ponadto ideał „nie musi się liczyć z rzeczywistością”. On żyje swoim idealnym wyobrażeniem. To mu wystarcza. A w życiu powstają napięcia właśnie na styku pragnień z rzeczywistością. Spotkania z ludźmi, a nawet z sobą samym są chropowate, nie odpowiadają naszym pragnieniom. To jest stałe doświadczenie, z którym coś trzeba zrobić.
Co zatem? Można je zanegować oraz wszem i wobec ogłosić (niekonieczne słownie, lecz postawą i zachowaniem), że żyję idealnie, właśnie tak, jak chcę. No może z małymi zgrzytami? Tak robi szereg ludzi. Można przeciwnie powiedzieć sobie, że się jest beznadziejnym i niezdolnym do niczego. Zatem kimś złym, dla którego nie ma się samemu żadnego szacunku. Jestem śmieciem i żyję jak śmieć! To też jest jakieś rozwiązanie. Niektórzy do tego rozwiązania dodają to, że właściwie wszyscy są tacy sami, wszyscy są śmieciami, kłamcami, oszustami, złodziejami, lubieżnikami, chciwcami itd. Wszystko polega jedynie na tym, że część ludzi nie przyznaje się do tego otwarcie. Jeszcze inne rozwiązanie polega na tym, że to samo życie, świat, inni ludzie lub Pan Bóg jest winien za moje „nieudane życie”. I to chyba jest niezmiernie częsta postawa.
Wszystkie te rozwiązania podejmują ludzie najczęściej nieświadomie, spontanicznie, „nie wiedząc nic” o logice swojego życia. We wszystkich tych rozwiązaniach istotne jest to, że niepodważalnym pozostaje sam ideał. On stanowi punkt odniesienia oceny jako swoisty absolut. A życie nie jest ideałem, ale właśnie życiem ze swoimi półcieniami, szarością i goryczą, zgrzytami i niejasnymi sytuacjami. W życiu zostajemy poddani żywej obróbce, jak kawał drewna, z którego trzeba wyrzeźbić postać. Jaka ona będzie wie tylko Artysta. Może być taka lub inna. A nawet w trakcie pracy może się zmienić.
Pozytywna rola cienia w życiu duchowym
Cienie są niezmiernie ważne. W nich doświadczamy swojej „nieidealności”. Ale tylko z „nieidelanego” surowca można wyciosać właściwą postać. „Idealny” posąg można jedynie „zniszczyć”. Doświadczenie cienia, to jak zgrzyt piasku, którym szlifuje się nierówną powierzchnię. Jest bardzo nieprzyjemny, ale też jest najlepszą okazją do nauki pokory i pamiętania o niej, podobnie jak czasem piasek najlepiej nadaje się do szorowania. Kiedy negujemy lub tłumimy w sobie cień, niezależnie od tego, jaką logikę negacji wybierzemy, nie pozwalamy Artyście ukazać nam prawdę, rzeczywistość. „Sami wiemy lepiej”, jaka ona jest. Nieświadomie występujemy przeciw pierwszemu przykazaniu: nie będziesz miał bogów cudzych przede Mną.
Ideał ma tendencję do stawania się absolutem, a tym samym bożkiem. Powtórzmy, dzieje się to najczęściej w sferze nieświadomości. Niemniej ma bardzo konkretne skutki w zwykłym życiu: odkładamy w sobie gorycz i niezadowolenie w magazynie naszej nieświadomości, aż do czasu, kiedy wybuchnie. Uznanie swego cienia, spokojne przyjęcie go jako rzeczywistości jest najlepszą szkołą pokory i prawdy. Może to dziwnie zabrzmi, ale trzeba za cienie Bogu podziękować.
Dla wielu osób, szczególnie zakonnych, akceptacja cienia jest ogromnie ważna. Należą bowiem często do osób bardzo wyczulonych na ideał, żądających od siebie ideału. Czasami przyjmuje to formę ostrej alternatywy: ideał albo nic. Oczywiście zostanie wówczas nic, czyli rozpacz. Inaczej być nie może, bo ideału nie ma w rzeczywistości, on jest nierzeczywistością, nie jest życiem. Można jedynie oszukiwać siebie samego i udawać, że się ideał realizuje.
Kiedy człowiek akceptuje cień, rośnie w nim skrucha i pokora, a w nich cichy jęk skierowany do Boga: „Panie Jezu Chryste, Synu Boga żywego, zmiłuj się nade mną, grzesznikiem”, albo: „Boże wejrzyj ku wspomożeniu memu, Panie pośpiesz ku ratunkowi memu”, albo: „Boże Ty wiesz, że sam niczego nie potrafię. Racz to wszystko dokończyć”. Akceptując cień, odkrywam modlitwę, jej potrzebę, czy wręcz konieczność. Odkrywam także swoje dziecięctwo Boże, „bo bez Boga ani do proga”.
Akceptacja cienia
Tłumienie cienia jest gniewem na siebie samego, że się nie jest doskonałym. Tym samym nie uznajemy własnej niewystarczalności i grzeszności lecz uważamy, że jedynie teraz okazaliśmy się niedoskonali, w tym właśnie momencie, za co sami ponosimy wyłączną winę. Nikt zatem inny nie jest nam w stanie pomóc, ani nic nie jest nas w stanie usprawiedliwić, nawet Pan Bóg! Sami siebie winimy i sami siebie karzemy. Nikomu nic do tego!
Oczywiście cień jest czymś, czego człowiek nie chce. Inaczej nie byłby cieniem. W akceptacji cienia, nie chodzi o stwarzanie cieni lub prowokowania sytuacji cienia, lecz o dostrzegania w nich, tzn. w tych, które doświadczamy, które pojawiły się w naszym życiu, swojej niewystarczalności i „braku”. Właśnie ów brak, pragnienie uleczenia jest pozytywną stroną mrocznej sfery naszego życia. To właśnie do tych, którzy się źle mają, przyszedł Pan. Nie wiem, czy właśnie przyjęcie własnej mroczności, wyznanie jej przed Bogiem i oddanie Mu jej, nie jest najtrudniejsze w życiu człowieka? Może to brzmi dziwnie, ale chyba dopiero wówczas oddajemy się Mu całkowicie, do końca, do ostatnich najbardziej skrywanych zakamarków naszej egzystencji. Również dopiero wówczas On sam może zacząć leczyć nasze słabości u samych podstaw. Być może też największą pokusą szatańską jest zachowanie wyłącznie dla siebie swoich zranień i mroków ze wstydu nawet przed samym Bogiem. Fałszywy ideał wówczas pełni rolę absolutu ważniejszego od Ojca miłosierdzia, jakiego nam objawił Jezus Chrystus.
Tekst autorstwa śp. o. Włodzimierza Zatorskiego, założyciela Fundacji Opcja Benedykta. Tytuł, śródtytuły i wprowadzenie mogły zostać poddane naszej redakcji celem przejrzystości i lepszej prezentacji w internecie. / fot. Bernard Ambroziewicz
Artykuł „Życie w półcieniu” ukazał się w 2001 r. w miesięczniku