Filary życia duchowego
Nauka Ewagriusza z Pontu o walce duchowej uświadamia nam, że właściwie na ziemi nie można osiągnąć stanu, w którym uzyskalibyśmy pełnię spokoju, że walka duchowa trwa aż do ostatniego tchnienia. A co może jeszcze gorsze, że Szatan potrafi wykorzystać prawie wszystko przeciw człowiekowi. To, że może wykorzystać nasze grzechy, jest oczywiste.
Natomiast niezmiernie niebezpieczne jest to, że potrafi wykorzystać przeciw nam nasze dobre intencje i dobrze czyny. Wystarcz że pobudzi nas do próżnej chwały i w ten sposób nami zawładnie. W tym momencie ujawnia się, że nie jest najważniejsze to, co człowiek zrobił, ale to, co zrobi z tym, co zrobił. Jeżeli weźmiemy przykład tych dwóch modlących się w świątyni: faryzeusza i celnika, to widać że celnik uświadomił sobie swój grzech i zaczął żałować i prosić Boga o przebaczenie. W ten sposób, podobnie jak syn marnotrawny, przemienił się i odnalazł życie. Natomiast faryzeusz, podobnie jak starszy brat syna marnotrawnego, przez postawę wyniosłości całkowicie nie zrozumieli Boga i nie otworzyli się na Jego miłość. Jest to ogromne zagrożenie dla osób wierzących!
Potrzeba reguły życia
Z drugiej strony potrzebujemy określonych zasad naszego życia, czyli reguły, która pozwoli nam iść prosto drogą Pana. Temu służy Prawo Boże, które św. Paweł nazywa Wychowawcą. Nie jest ono żadnym absolutem czy gorsetem ograniczającym nasze ruchy, ale jest mądrością. Natomiast sama mądrość polega na tym, że umiemy rozpoznać to, co jest dobre i następnie to wybierać i w swoim życiu realizować. Aby to zrobić, trzeba wpierw umieć rozpoznać to, co „dobre” dla nas w określonej sytuacji. Można zasadniczo powiedzieć, że „dobre jest to, co służy życiu i prowadzi do osiągnięcia jego pełni”. Według Ewangelii tą pełnią jest życie w królestwie Bożym lub, mówiąc inaczej, jest udział w zmartwychwstaniu Chrystusa. Dobra reguła powinna zawierać w sobie takie zasady, które zabezpieczają wartości najważniejsze, czyli takie, które zapewniają nam pełnię życia. Zasady prawa mają różną wartość tworząc swoistą hierarchię. Zwrócił na to uwagę Pan Jezus, gdy w polemice z Żydami powiedział do nich:
Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary. Bo nie przyszedłem, aby powołać sprawiedliwych, ale grzeszników (Mt 9,13).
Można wyróżnić zasadniczo trzy poziomy zasad zabezpieczających odpowiednie wymiary życia:
1. Zasady dotyczące fundamentów życia człowieka, czyli zasady uniwersalne ważne dla każdego człowieka niezależnie od tego, gdzie żyje i jaką wybrał drogę życia. Dla chrześcijanina są to zasady Ewangelii.
2. Zasadnicze relacje i zasady życia we wspólnocie z innymi. Te zasady są inne w małżeństwie, a inne w życiu konsekrowanym. Jednak, gdy wybieramy określony rodzaj życia, one nas obowiązują i podważanie ich powoduje utratę sensu życia i właściwych relacji we wspólnocie, co powoduje załamanie właściwej dynamiki życia.
3. Na końcu są zasady odnoszące się do spraw organizacyjnych regulujących bieżące życie. Te zasady są najbardziej zmienne i wymagają korekt w zależności od warunków życia i sytuacji. W przeciwieństwie do poprzednich, które właściwie rządzą się niezmiennymi prawami, te powinny być dostosowywane do zmieniających się warunków życia, a próba ich utrzymywania na siłę prowadzi do stagnacji i utraty żywotności.
„Dobre jest to, co służy życiu i prowadzi do osiągnięcia jego pełni”
Dokładnie tak jest np. w Regule św. Benedykta. Przy czym u niego oczywiście pierwszy, najważniejszy poziom odnosi się do Ewangelii i jej zasad. Niestety dzisiaj w duchu myślenia nowożytnego wprowadza się nowe pomysły filozoficzne i według nich stara się ustawić zasadnicze postawy człowieka. Nie można jednak tego robić bez poniesienia konsekwencji. Jednak życiem ludzkim rządzą określone prawa, niezmienne i uniwersalne, podobne do praw przyrody i dlatego żadna filozofia nie jest w stanie ich zmienić. Jeżeli to robi, prowadzi to do tragedii. Takim tragicznym doświadczeniem w dwudziestym wieku były komunizm i faszyzm, które doprowadziły w konsekwencji do największych zbrodni w dziejach ludzkości. Na poziomie pierwszego wymiaru nie ma dowolności. Przyjmowane tutaj zasady muszą być zgodne z prawdą o życiu człowieka. Ewangelia je po prostu najpełniej wyraża. Najważniejszym prawem w tej dziedzinie jest to, że człowiek może w pełni żyć jedynie w miłości, co bardzo trafnie wyraża wspominana już formuła Drugiego Soboru Watykańskiego:
Człowiek będąc jedynym na ziemi stworzeniem, którego Bóg chciał dla niego samego, nie może odnaleźć się w pełni inaczej jak tylko poprzez bezinteresowny, szczery dar z siebie samego (KDK 24).
Ta zasada brzmi nieco paradoksalnie: Nie możemy się zrealizować w pełni bez zrobienia z siebie bezinteresownego, szczerego daru, czyli nie możemy być sobą bez więzi miłości z innymi. Jeżeli nie zacznę żyć dla drugiego, nie jestem w stanie stać się sobą! Tylko miłość daje nam szansę pełnego życia. Dlatego wszelkie zamknięcie się na innych powoduje degradację. Nasza reguła życia musi zawierać w sobie tę zasadę daru z siebie, bo inaczej nie zrealizujemy siebie. Stąd bierze się szereg konkretnych zasad, np. zasada życzliwości, która jest najbardziej elementarnym wymiarem miłości. Przy czym miłość to nie emocjonalne przeżywanie, ale konkretny gest, w którym staramy się dać drugiemu prawdziwe dobro. Nie musi się to pokrywać z jego pragnieniami w tym momencie. Miłość obowiązuje wobec wszystkich właśnie ze względu na konieczność realizacji siebie. Wyraźnie mówi o tym Pan Jezus w Ewangelii, nakazując nawet miłość nieprzyjaciół (zob. Mt 5, 44−48). Nie chodzi w tym przypadku o jakiś ideał, do którego powinniśmy dorastać, ale o to, byśmy się upodabniali do Ojca niebieskiego, czyli postępowali podobnie jak On postępuje i przez to stawali się Jego dziećmi.
W Ewangelii pytanie o to, co jest najważniejsze w Prawie i u Proroków, zostało jednoznacznie postawione. Pan Jezusa odpowiedział na nie wskazując miłość:
Jeden z nich [tj. faryzeuszów], uczony w Prawie, wystawiając Go na próbę, zapytał: 36 «Nauczycielu, które przykazanie w Prawie jest największe?» 37 On mu odpowiedział: «Będziesz miłował Pana Boga swego całym swoim sercem, całą swoją duszą i całym swoim umysłem. 38 To jest największe i pierwsze przykazanie. 39 Drugie podobne jest do niego: Będziesz miłował swego bliźniego jak siebie samego. 40 Na tych dwóch przykazaniach zawisło całe Prawo i Prorocy» (Mt 22, 35–40).
Sami możemy dosyć łatwo zobaczyć, że walka duchowa toczy się właśnie wokół miłości, która posiada trzy wymiary: miłość Boga, miłość bliźniego i siebie samego. Oczywiście chodzi o miłość autentyczną. Wszystkim innym Szatan może łatwo manipulować, stąd może nawet wspierać człowieka w jego „dobrym” działaniu, o ile nie ma w nim prawdziwego „szczerego, bezinteresownego daru z siebie” i szczerej miłości Boga. Można to bardzo łatwo zaobserwować we własnym, osobistym doświadczeniu. I tak jeżeli chcemy się skupić i modlić do Boga, zaraz pojawiają się jakieś konieczne prace do zrobienia, myśli, wspomnienia, zadania, które nas odrywają od obecności przed Bogiem. Wszystkie te myśli tylko po to, aby nam przeszkodzić wejść w „żywą i zażyłą więź z Bogiem żywym i prawdziwym” – jak modlitwę określa na początku czwarta część Katechizmu poświęcona modlitwie osobistej. W tym momencie doświadczamy, że coś albo raczej ktoś stara się nam za wszelką ceną przeszkodzić w żywej więzi z Bogiem.
Podobnie możemy zobaczyć jak łatwo przychodzi nam wejść w nieporozumienia z innymi i znaleźć „słuszne pretensje” do nich, które nas od nich oddalają i nie pozwalają wejść w autentyczną więź miłości braterskiej, budowania jedności przez zaufanie i życzliwość wzajemną. Jest to szczególnie tragiczne w przypadku więzi rodzinnych i małżeńskich, gdzie miłość powinna być czymś oczywistym. Jednocześnie dosyć łatwo możemy zobaczyć powiązanie pomiędzy naszymi nieporozumieniami z innymi z problemem prawdziwej akceptacji siebie w kondycji, jaką mamy, uznaniu prawdy odnoszącej się do nas i naszych czynów, czyli braku prawdziwej miłości do siebie, bo jedynie drogą prawdy możemy dojść do Boga. Nie potrafiąc przyjąć trudnej prawdy o sobie, uciekamy w agresję. Człowiek jest najbardziej agresywny wówczas, gdy się lęka. Wtedy właśnie szuka winy u innych, aby siebie usprawiedliwić przed sobą samym. Wówczas w „obronie siebie” jest zdolny nawet do najgorszych czynów.
W tym kontekście widać, że trzeba za wszelką cenę budować naszą miłość do Boga żywego i prawdziwego, która jest ściśle związane z więzią z innymi jako naszymi braćmi, czego z kolei nie potrafimy zrobić autentycznie, jeżeli sami nie potrafimy zobaczyć, że jesteśmy dla siebie darem od Boga i z tej racji mamy nieocenioną wartość, którą sami musimy odkryć. To są najważniejsze, a jednocześnie powiązane ze sobą wymiary naszego życia duchowego. Dbałość o nie jest dla nas czymś najważniejszym, bo rozstrzygającym o naszym życiu lub śmierci na wieki.
Warto sobie jednak uświadomić, że w swoim przeżywaniu nie patrzymy przez pryzmat tego, co jest ważne, a co mniej ważne, ale przez to, co pilne lub mniej pilne. W takim przeżywaniu okazuje się, że sprawy pilne niezależnie od ich wagi, wypierają sprawy „mniej pilne”, choćby były naprawdę ważne! W ten sposób spychamy sprawy ważne na margines naszego życia. Dochodzi nawet do tego, że na najważniejsze sprawy w naszym życiu „nie mamy czasu”! Tym samym całe nasze życie traci swój właściwy sens. Jeżeli chcemy zatem autentycznie i świadomie żyć duchowo, sprawy naprawdę ważne muszą być w centrum naszego życia i muszą być ustawione jako niewzruszone. Jeżeli jesteśmy wierzącymi, to wtedy Bóg nie może być zepchnięty na margines życia przez „pilne sprawy”. Jeżeli jest na marginesie, to nie jest On Bogiem żywym, co najwyżej jest bożkiem. Bóg prawdziwy albo jest w centrum życia, albo Go w nim w ogóle nie ma.
„Bóg prawdziwy albo jest w centrum życia, albo Go w nim w ogóle nie ma”
Jeżeli chcemy budować regułę dla naszego życia, to jego konstrukcja musi być podobna do konstrukcji wieżowców, budowanych na filarach. Same piętra stanowią konstrukcją ażurową. Dobrze można to było zauważyć podczas zamachu na wieże World Trade Center. Na jedną z wież był wcześniej zorganizowany zamach już w latach 80. Ktoś wjechał ciężarówką wyładowaną dynamitem do podziemi, zdetonował ją, ale filary wieży były tak mocne, że nic się nie stało samym budynkom, jedynie trzeba było posprzątać podziemny garaż. Podobnie podczas ostatniego zamachu samo uderzenie samolotów w wieże nie spowodowało ich zwalenia. Zniszczonych zostało kilka pięter, w które uderzył samolot, natomiast same wieże odchyliły się jedynie mocno, ale po chwili wróciły do swojej właściwej pozycji. Zawaliły się one później tylko dlatego, że filary, na których się one wspierały, straciły swą wytrzymałość. W naszym życiu także musimy mieć mocno ustawione niewzruszone filary duchowe, a cała reszta powinna być „ażurową konstrukcją”, która może być na różny sposób zagospodarowana. Ważne w naszym życiu są zatem filary.
Filary życia
Jakie to powinny być te filary? Otóż powinny one ugruntowywać nas w życiu w tych trzech wymiarach miłości, czyli powinny budować naszą żywą, autentyczną więź z Bogiem oraz podobnie żywą i autentyczną więź z innymi, czyli jedność z nimi oraz zrozumienie siebie swojego powołania jako dziecka Bożego stworzonego na obraz Boży. Te trzy wymiary miłości muszą mieć bardzo konkretne miejsce w naszym życiu.
W odniesieniu do relacji z Bogiem w tradycji monastycznej mówi się o trzech podstawowych dziełach, które podejmujemy, aby wejść w autentyczny kontakt z Bogiem. Należą do nich: liturgia , lectio divina, czyli czytanie Słowa Bożego i modlitwa osobista. To są trzy podstawowe ćwiczenia, które powinniśmy praktykować w naszym życiu. Omówimy je w odwrotnej kolejności poczynając od modlitwy osobistej.
Modlitwa osobista
Modlitwa osobista jest „żywym i osobistym związkiem z Bogiem żywym i prawdziwym” – jak ją określa na wstępie Katechizm. Jednocześnie jest ona ze swej istoty odpowiedzią. W sposób szczególny jest odpowiedzią na doświadczenie Boga podczas liturgii i lectio divina, a także w odpowiedzi na wszystkie doświadczenia, jakie w życiu, nas spotykają. W modlitwie osobistej zwracamy się do Boga w odpowiedzi na to wszystko czy to z uwielbieniem, czy z dziękczynieniem, czy z prośbą. Ma ona oczywiście bardzo różny charakter i formę zależną od sytuacji, od tego, co w niej chcemy wyrazić i od naszego osobistego przeżywania siebie i świadomości, jaką posiadamy. Właściwie modlitwa powinna nieustannie w nas pulsować, obejmując sobą wszystkie dziedziny życia i sytuacje. Powinna ona wyrażać świadomość nieustannej obecności Boga w naszym życiu. Jednak, abyśmy mogli mieć taką świadomość, musimy podejmować w pewnych momentach wysiłek bycia tylko przed Bogiem i dla Niego. Inaczej ta nieustanna świadomość rozpływa się w natłoku rozmaitych przeżyć i myśli tracąc właściwy kierunek i sens.
Najbardziej intensywnym czasem pracy nad byciem obecnym przed Bogiem jest medytacja. Ona jest zasadniczo na takiej obecności skoncentrowana. Wszelki nasz wysiłek podczas niej powinien prowadzić do żywej obecności przed Bogiem. Inaczej niż w lectio divina i liturgii, gdzie musimy się skupić na słuchaniu, w modlitwie osobistej musimy z własnej woli, z własnego wyboru stanąć przed Bogiem i zwracać się do Niego z całym zaangażowaniem i autentycznością. Jednak jest to zawsze odpowiedź na Boże wezwanie, a nie realizacja własnego pomysłu. Dlatego najlepszym miejscem na medytację jest czas po liturgii lub po lectio divina. Jest to czas, w którym rodzi się ta odpowiedź w sposób naturalny. Oczywiście we wszystkich tych trzech duchowych ćwiczeniach najważniejsza jest obecność przed Bogiem. Natomiast medytacja jako wysiłkiem skoncentrowania się na samej obecności przed Bogiem żywym stanowi niejako jądro modlitwy. Nie jest to łatwe, gdyż nieustannie nachodzą nas rozmaite myśli, o czym już wyżej pisaliśmy. Stanowią one podczas modlitwy osobistej rozproszenia, które nas odciągają od żywej obecności. Nie można z nimi walczyć, bo taka walka byłaby równoznaczna z popadnięciem w sidła rozproszenia. Aby być przed Bogiem, trzeba po prostu wrócić do serca a w nim do obecności przed Bogiem, bo tylko w sercu możemy prawdziwie spotykać Boga. Poza sercem spotykamy co najwyżej wyobrażenie o Nim, a nie Boga żywego. Medytacja w ten sposób jest wysiłkiem zstępowania do serca, żeby tam spotkać Boga i z Nim trwać w przymierzu.
Lectio divina
Słowo Boże, czyli Pismo Święte, którego tłumaczenie zapewne każdy z nas ma w domu, było pierwotnie tekstem głoszonym, a następnie przekazywanym ustnie z pokolenia na pokolenie. Dopiero po pewnym czasie ktoś spisywał przekazywane słowa, a my obecnie mamy tłumaczenia tych tekstów. Z tej racji lectio divina, czyli osobiste czytanie Pisma Świętego powinno polegać na słuchaniu Słowa, które Bóg do nas kieruje. Czasami mówi się, że Pismo Święte jest listem Boga skierowanym do nas, jednak trzeba pamiętać, że jest to żywe słowo, czyli słowo mówione. Musimy zatem czytać je tak, żeby słyszeć głos, który do nas dochodzi. Zauważmy różnicę w odbiorze słowa pisanego, czy nawet czytanego, a słowa wypowiadanego na żywo. Słowo żywe przyjmujemy ze szczególną uwagą i trafia ono do naszego serca. Słowo czytane w pewnym sensie przelatujemy, wydobywając z niego treść lub informację. Słowo żywe jest przekazem od osoby do osoby. W tekście pisanym tego wyraźnie nie widać.
Dawniej czytano wszystkie teksty na głos. Tak samo i Słowo Boże czytano na głos. Dopiero w średniowieczu pojawiła się sztuka czytania cichego. Dlatego lectio najlepiej doświadczamy podczas liturgii słowa w kościele. Lektor czyta, a wszyscy słuchają. Na zakończenie lektor mówi: „Oto Słowo Boże”. Po liturgii słowa powinna nastąpić homilia wygłoszona przez celebransa, w której powinien on ukazać słuchaczom znaczenie tego słowa dla nich dziś w ich życiu. I tak powinniśmy sami czytać Pismo Święte dla siebie, otwierając się na Słowo Boże dzisiaj do nas skierowane. Podstawową postawą jest postawa słuchania tego, co Bóg mówi do Kościoła, a w Kościele do każdego z nas osobiście. Z odbioru tego żywego Słowa budzi się wiara, nadzieja i ufność. Wiara rodzi się z tego, co się słyszy, tym zaś, co się słyszy, jest słowo Chrystusa (Rz 10,17).
Liturgia
Tutaj nasza postawa jest trochę inna, ale podobna. Udział w Liturgii jest udziałem, a nie robieniem czegoś samemu według osobistego lub grupowego natchnienia. Ma ona swój ryt, ustalone teksty, tak, że możemy dziś powiedzieć, jakie teksty będziemy recytować np. 25 maja, jakie będą oracje, czytania, prefacja – wystarczy popatrzeć do kalendarza liturgicznego i odnaleźć odpowiednie teksty w księgach liturgicznych. To samo dotyczy Liturgii Godzin. Podczas Liturgii włączamy się w coś, co istnieje, a Kościół tylko odtwarza to, co się dzieje przez wieki przed Bogiem. Unaocznia nam to Księga Apokalipsy, która jest pisana z perspektywy liturgii niebieskiej. Z jej pozycji patrzy na to, co się dzieje na ziemi. Wraz ze św. Janem wchodzimy na liturgię niebieską, na której jesteśmy jak małe dzieci, nie rozumiejące jej głębi. Podczas udziału w liturgii ziemskiej recytujemy teksty święte i jak dzieci za panią matką przez powtarzanie uczymy się języka dialogu z Panem Bogiem. Naszą postawę podczas liturgii genialnie określił św. Benedykt w 19. rozdziale Reguły:
1 Wierzymy, że Bóg jest wszędzie obecny i że oczy Pana patrzą na dobrych i na złych na każdym miejscu (Prz 15,3). 2 Przede wszystkim jednak powinniśmy być tego niewzruszenie pewni wówczas, gdy uczestniczymy w Służbie Bożej. 3 Dlatego też pamiętajmy zawsze, co mówi Prorok: Służcie Panu z bojaźnią (Ps 2,22), 4 a również na innym miejscu: Śpiewajcie mądrze (Ps 46,8 Wlg) 5 i będę śpiewał Ci psalm wobec aniołów (Ps 138[137],1). 6 Zastanówmy się zatem, jak należy zachowywać się w obliczu Boga i Jego aniołów, i tak śpiewajmy psalmy, 7 aby nasze serce było w zgodzie z tym, co głoszą nasze usta (RegBen 19).
Najważniejsza jest świadomość, w czym uczestniczymy, że jest to misterium, które nas całkowicie przerasta i tak naprawdę jest udziałem w liturgii niebieskiej. W naszym wewnętrznym nastawieniu powinniśmy zadbać o to, aby „nasze serce było w zgodzie z tym, co głoszą nasze usta”. Mamy mieć postawę dziecka, które uczy się języka modlitwy, tak jak kiedyś uczyło się ojczystego języka od rodziców, powtarzając za nimi słowa i całe zdania, chociaż nie rozumiało ich w pełni. I podobnie jak w przypadku dzieci, które potem są kształtowane przez język, którego się uczą, zdobywają dzięki niemu swoją świadomość i sposób myślenia, tak i nas kształtuje liturgia w naszej relacji do Boga, a dzięki temu także w stosunku do innych ludzi. Liturgia uczy nas sposobu patrzenia na świat i właściwej postawy w życiu. I tak jest w Regule św. Benedykta, dla którego liturgia jest szkołą właściwej postawy w całym życiu, co dobrze wypowiada autentyczne hasło św. Benedykta: „Aby we wszystkim Bóg był uwielbiony” (zob. RegBen 57,9). Zatem całe nasze życie jest rodzajem liturgii.
Liturgia jest wspólnym, w Kościele, stanięciem przed Bogiem. W niej spełniają się słowa, które powiedział Pan Jezus: gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich (Mt 18,20). Chrystus obiecuje, że jest obecny we wspólnocie. Nie ma takiej obietnicy w odniesieniu do samej jednostki. Stwarzając człowieka mężczyzną i kobietą, stworzył nas do wspólnoty i tylko we wspólnocie miłości, czyli w komunii jesteśmy w stanie stać się sobą. Warunkiem autentycznego kontaktu z Bogiem jest miłość w relacji do bliźniego:
Jeśliby ktoś mówił: «Miłuję Boga», a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi (1 J 4,20).
Miłość bliźniego – jedność z innymi
Jest to drugie pole walki o miłość, jaka rozgrywa się w nas. Jak widzimy, rozpoczyna się ono już w liturgii, która wymaga wspólnoty w miłości braterskiej. Szatan jest oskarżycielem braci (zob. Ap 12,10; Hi 1,9) i dlatego podpowiada nam „słuszne” pretensje do innych. Nie przypadkiem najczęstszy grzech, jaki u nas jest popełniany, to grzech obmowy, czyli grzech mówienia źle o innych. Takie mówienie w sytuacji, gdy nie jest to konieczne, jest odbieraniem dobrego imienia drugiemu. Sami przecież nie zawsze byliśmy dobrzy i nie chcielibyśmy, by ktoś rozpowiadał te nasze upadki. Jeżeli sami to robimy, to uczestniczymy w dziele Szatana, „oskarżyciela braci” (zob. Ap 12,10). On oskarża braci po to, aby rozbijać jedność, podważać dobre myślenie o innych, niszczyć zaufanie do nich itd. Jeżeli ponadto złe mówienie o innych jest oparte na kłamstwie i insynuacji, grzech staje się szczególnie zły. Nazywamy go wówczas oczernieniem.
Warto sobie zdać sprawę, że walka zarówno o żywą więź z Bogiem, jak i o jedność z innymi ludźmi jest walką na śmierć i życie. Chodzi bowiem w niej o życie, które jest możliwe jedynie w komunii z Bogiem i ludźmi. Poza komunią istnieje jedynie rozpacz i śmierć duchowa. Jest to jednocześnie walka o naszą wolność i godność. Nie przypadkiem systemy totalitarne w swoim działaniu powielają strategię Szatana. W istocie są one jego narzędziami na ziemi. Dlatego w naszym życiu musimy bardzo mocno budować zasady wzajemnego współżycia na gruncie wzajemnej miłości. Wobec pokus przeciw tej miłości potrzebne jest z naszej strony zdecydowanie.Tak ustawia to św. Benedykt w swoim testamencie w przedostatnim rozdziale Reguły:
1 Podobnie jak istnieje zawziętość zła i gorzka, która oddala od Boga i prowadzi do piekła, 2 tak jest i gorliwość dobra, która oddala od grzechów, a prowadzi do Boga i do życia wiecznego (RegBen 72,1n).
„Gorliwość” i „zawziętość” użyte w polskim przekładzie wyraża to samo słowo zelus, które oznacza kogoś zdeterminowanego. Otóż musimy być zdeterminowani, jeżeli chcemy budować prawdziwą wspólnotę w miłości. Stąd także małżeństwo opiera się na ślubach i zdecydowaniu, że „nie opuszczę cię aż do śmierci”. Dalej w 72. rozdziale Reguły św. Benedykta czytamy:
3 Ta więc właśnie gorliwość niechaj wyróżnia mnichów w ich życiu żarliwej miłości 4 tak, aby w okazywaniu czci jedni drugich wyprzedzali (RegBen 72,3n).
To samo trzeba także odnieść do małżeństwa. Musimy być zdeterminowani w naszym życzliwym nastawieniu do innych bez wykluczania kogokolwiek. Pan Jezus odnosi miłość także do nieprzyjaciół. Nie polega ona na przyjaznych uczuciach, ale na konkretnej gotowości pomocy w sytuacji, gdy jest on w potrzebie.
„Warunkiem autentycznego kontaktu z Bogiem jest miłość w relacji do bliźniego”
Miłość musi być budowana, pielęgnowana. W trosce o nią musimy mieć czas na życie we wspólnocie, czy to rodzinnej, czy w gronie przyjaciół, a nawet w gronie współpracowników. Mieć czas, żeby się spotkać z innymi jak człowiek z człowiekiem, żeby mieć możliwość zrozumienia, wyrażenia sympatii, przyjaźni, wspierać się itd. Musimy na to mieć czas. Jak mawiała śp. Prof. Zenomena Płużek: „Trzeba się czasem poprzyjaźnić!”.
Asceza
Trzeci wymiar miłości – miłość siebie samego – jest, jak się okazuje, ściśle związany z pierwszym wymiarem: miłości Boga. Chodzi w niej o budowaniu w nas właściwej postawy otwartości na Boga i Jego wolę. Najczęściej powtarzaną myślą Pana Jezusa w Ewangeliach jest stwierdzenie:
Kto nie bierze swego krzyża, a idzie za Mną, nie jest Mnie godzien. Kto chce znaleźć swe życie, straci je. a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je (Mt 10,38n).
Pełnia naszego życia jest zależna od tego, na ile pójdziemy drogą Bożego wezwania abyśmy się stali Jego dziećmi. Jeżeli będziemy sami szukali szczęścia poza Nim, powtórzy się jedynie scenariusz z opisu grzechu rajskiego, co już nieraz w historii następowało. Do istoty ascezy należy umacnianie się w wyborze drogi wskazanej przez Jezusa.
Niestety ciągle mamy skojarzenie ascezy z „umartwianiem się”, swoistym odmawianiem sobie czegoś i przez to ćwiczenie się w cnocie rozumianej jako zdolności do znoszenia cierpień i braków. Tak można ascezę rozumieć w wojsku i sporcie.
„[Asceza]… nie jest ani pogardą ciała czy jakiegokolwiek daru, jaki otrzymało pierwsze stworzenie, ani jaką tresurą natury ludzkiej, która ma jej pozwolić na dokonywanie wyczynów w ramach swego porządku; jest warunkiem, bez którego nie może się urzeczywistnić zjednoczenie dwóch niewspółmiernych istot: człowieka i Boga” (H. de Lubac, O naturze i łasce, 47).
W chrześcijaństwie zasadniczo asceza polega na podejmowaniu krzyża. Przy czym krzyż to nie samo cierpienie, ale cierpienie, które zostało przez nas przyjęte ze względu na Chrystusa i Ewangelię. Jest to cierpienie niechciane, cierpienie, które samo przychodzi na nas, ale przyjmujemy je i nie odpowiadamy agresją, która się najczęściej przenosi na innych.
Jak się okazuje samo życie niesie ze sobą cierpienie i nawet jest ono konieczne do wzrostu duchowego. Odnosi się to do wszystkich. W Księdze Mądrości Syracha czytamy:
Synu, jeżeli masz zamiar służyć Panu,
przygotuj swą duszę na doświadczenie!
Zachowaj spokój serca i bądź cierpliwy,
a nie trać równowagi w czasie utrapienia!
Przylgnij do Niego, a nie odstępuj,
abyś był wywyższony w twoim dniu ostatnim.
Przyjmij wszystko, co przyjdzie na ciebie,
a w zmiennych losach utrapienia bądź wytrzymały!
Bo w ogniu doświadcza się złoto,
a ludzi miłych Bogu – w piecu utrapienia (Syr 2,1–5).
A w Liście do Hebrajczyków autor nie waha się wypowiedzieć tej ogólnej prawdy nawet w odniesieniu do Syna Bożego w postaci ludzkiej:
A chociaż był Synem, nauczył się posłuszeństwa przez to, co wycierpiał (Hbr 5, 8).
Widać, że znoszenie i wytrwanie w cierpieniu jest czymś niezmiernie ważnym w życiu duchowym. Bez niego nie jesteśmy w stanie nauczyćcsię czegoś bardzo istotnego, jeżeli nawet sam Syn Boży musiał przejść przez to doświadczenie (!). Autor Listu do Hebrajczyków nazywa to „posłuszeństwem”.
Istnieje też asceza świadomie wybierana i podejmowana. Określiłbym ją jako „kontrolowane wchodzenie we własną słabość”. Kontrolowane, bo świadome, z wyboru i tak np. kiedy pościmy, to nie z tego powodu, że nie mamy niczego do jedzenia, ale mając pełną lodówkę nie jemy, aby zmierzyć się z głodem i jego konsekwencjami ze względów duchowych. Chodzi w tym momencie o to, żeby doświadczyć siebie samego w sytuacji braku. Często pokusy przeciw ascezie i w ogóle przeciw brakom wyolbrzymiają wielkość cierpienia, jakie trzeba będzie przeżyć. Spokojne wejście w ascezę pokazuje, że nasze wyobrażenia są napędzane lękiem, że wcale nam nie potrzeba np. jedzenia w takiej ilości, że nawet lepiej się czujemy jedząc niewiele lub nawet nic przez jakiś czas. Takie doświadczenie daje poczucie wolności od lęku. Nie chodzi o „wykazanie się siłą”, ale o doświadczenie swojej słabości i umiejętności oddania jej Bogu.
W podejmowanych praktykach ascetycznych wypracowujemy wówczas w sobie cierpliwość i wytrwałość w nadziei i otwartości na Boga. Przez ascezę wzrastamy w wolności przez nieuleganie lękom i namiętnościom. W ten sposób coraz bardziej otwieramy serce na nowość, z jaką do nas przychodzi Bóg. Cały ten wysiłek jest zbudowany na modlitwie. Jedną z jej treści powinna być prośba o oderwanie się od przywiązań, jakie każdy z nas w sobie nosi. Bóg, kiedy przychodzi do nas, zawsze przychodzi z czymś, czego jeszcze nie znamy. Bóg zawsze zaskakuje. Trzeba prawdziwej wolności i otwartości, żeby można było przyjąć bez lęku Jego wezwanie pojawiające się w sumieniu.
Tutaj spotykamy powiązanie ascezy z modlitwą osobistą należącą do pierwszego wymiaru miłości: miłości Boga. Te pięć filarów zamyka się niejako w kole tworząc zwartą całość wzajemnie powiązaną pomiędzy sobą.
Potrzeba wspólnoty
Podobnie jest w naszym życiu: możemy utrzymać jego stabilność i twórczą konstrukcję tylko wówczas, gdy zachowujemy to, co jest w nim najważniejsze. Kiedy sprawy najważniejsze się rozmywają, następuje kryzys, który ostatecznie prowadzi do tragedii. Najczęściej kryzys przychodzi po czasie, a nie od razu, co powoduje, że trudno jest nam uchwycić jego prawdziwe przyczyny. Często szuka się rozwiązania w rozmaity sposób, zupełnie tak, jak w chorobie zamiast leczyć przyczyny, staramy się eliminować skutki choroby. To niestety jedynie pogarsza sytuację na przyszłość, a nie leczy. Podobnie często postępują ludzie w przypadku kryzysu związanego z małżeństwem, życiem klasztornym, firmą czy wyczerpaniem zawodowym itd. Natomiast chorobę trzeba leczyć u źródła, co w przypadku relacji między ludźmi sprowadza się do przywrócenia miłości w jej właściwym wymiarze.
Mnisi mawiali: „Zachowaj regułę, a reguła zachowa (tj. ocali) ciebie”. Jest to prawda, o ile reguła jest dobrze uporządkowana i chroni to, co jest najważniejsze. Dlatego warto mieć właściwą regułę życia. Na końcu Reguły św. Benedykt mówi o niej, że jest „małą regułą dla początkujących”. Jednak ta „mała reguła dla początkujących” właściwie ustawia fundamentalne zasady. Bez ich zachowania, nie można mówić o duchowym rozwoju.Św. Benedykt na końcu swojej Reguły pisze:
Jeśli więc śpieszysz do ojczyzny niebieskiej, przestrzegaj najpierw z pomocą Chrystusa tej maleńkiej Reguły, którą pisaliśmy dla początkujących. A wówczas, otoczony opieką Bożą, owe wzniosłe szczyty cnoty i wiedzy, o których właśnie wspominaliśmy, i ty także kiedyś osiągniesz! Amen (RegBen73,8n).
Istotne jest w tym momencie uświadomienie sobie, że właściwym miejscem, w którym się regułę realizuje, jest życie we wspólnocie. W pojedynkę nie można praktykować miłości. Tak jest, gdyż człowiek się realizuje w pełni jedynie w spotkaniu z drugim, jak to wyraźnie stwierdza sentencja Drugiego Soboru Watykańskiego wcześniej przytoczona. Jedynie w „szczerym, bezinteresownym darze z siebie” może człowiek prawdziwie stać się z sobą. Z tej też racji wraz ze stworzeniem człowieka, Bóg jednocześnie stworzył małżeństwo jako miejsce, gdzie ma on dochodzić do swojej pełni. Z tej także racji św. Benedykt nazywa cenobitów „najdzielniejszym rodzajem mnichów” (zob. RegBen 1,13).
Właśnie w żywych relacjach braterskich tworzy się właściwa przestrzeń doświadczenia siebie i jednocześnie możliwość poprawiania swojego otwarcia. W Regule św. Benedykt mówi o wspólnocie klasztornej jako o „warsztacie”:
Naszą zaś pracownią, w której mamy się posługiwać pilnie tymi wszystkimi [narzędziami dobrych uczynków], jest stałe życie we wspólnocie w ramach klauzury klasztornej (RegBen 4,78).
Przy czym pierwszym narzędziem wymienionym przez niego jest właśnie wymienione wcześniej podwójne przykazanie miłości:
1 Przede wszystkim kochać Boga z całego serca, z całej duszy i z całej mocy, 2 następnie bliźniego, jak siebie samego (RegBen 4,1).
Narzędzia dobrych uczynków, a przede wszystkim zasady zawarte w Regule właściwie ustawiają nasze życie duchowe, by prowadziło nas ono do Boga. Można powiedzieć, że św. Benedykt pisząc Regułę starał się tak uporządkować wszystkie wymiary zwykłego życia obejmującego podstawowe potrzeby człowieka, aby w każdym wymiarze tego życia człowiek był otwarty na obecność Boga i wszystko, co robi, było do Niego odniesione. Wydaje się, że inspiracją dla Benedykta były między innymi słowa Pana Jezusa:
Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili … wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili (Mt 25,40.45)
Od naszej życzliwości dla innych, także nieprzyjaciół, zależy nasz udział w królestwie Bożym, które jest królestwem miłości. W naszym życiu na ziemi nie ma niczego ważniejszego. Praktycznie oznacza to naszą życzliwość i otwartość wobec wszystkich. Sami doświadczamy czasem „bezinteresownej nieżyczliwości”, co niestety zbyt często zdarza się np. w biurach, gdzie urzędnik wydaje się mieć jeden cel: pozbyć się intruza, który przyszedł coś załatwić. Oczywiście bardzo łatwo znaleźć powód, brak jakiegoś dokumentu, nie tak napisane podanie itd., które pozwalają mu odesłać człowieka z kwitkiem. Trzeba jednak pamiętać, że taki urzędnik nie może naprawdę być szczęśliwy, bo jest to niemożliwe! Nie można bowiem, odcinając się od elementarnego wymiaru miłości być człowiekiem szczęśliwym. A już absolutnie jest to niemożliwe, gdy nosimy w sobie złość, zapalczywość, zazdrość czy nienawiść. Sami wówczas pogrążamy się w piekle. Ta prawda odnosi się do wszystkich niezależnie od tego, czy żyje w małżeństwie, w klasztorze, czy jest samotny, czy jest księdzem diecezjalnym, czy świeckim, czy młodzieńcem, czy starcem. Miłość bliźniego obowiązuje wszystkich, ale ma różny wyraz w zależności od rodzaju więzi osobowych.
„Właśnie w żywych relacjach braterskich tworzy się właściwa przestrzeń doświadczenia siebie i jednocześnie możliwość poprawiania swojego otwarcia”
Nasze życie na ziemi jest szkołą, w której mamy odkryć, na czym polega prawdziwe życie i uczyć się wybrać to, co dobre. Tego życia nie nauczymy się inaczej, jak żyjąc z innymi zgodnie z fundamentalnymi zasadami życia, czyli w miłości braterskiej. Pod koniec Prologu do Reguły św. Benedykt pisze: „Mamy zatem założyć szkołę służby Pańskiej” (RegBenProl 45). Wydaje się, że każdy powinien odnaleźć dla siebie właściwą szkołę „służby Pańskiej” i tak traktować swoje życie we wspólnocie, w której żyje. Bardzo ważne jest jednak to, by wybierając taką szkołę, zrobić to świadomie wiedząc, co jest najistotniejsze i świadomie dbając o zachowanie fundamentalnych zasad życia, by ostatecznie dojść do jego pełni. Dla mnie osobiście Reguła św. Benedykta jest w tej dziedzinie tekstem fundamentalnym, klasycznym, na którym warto się oprzeć. Stąd pomysł budowania wspólnoty w oparciu o nią, a także pomoc w odnajdywaniu prawdziwego życia innym w oparciu o nią.