Benedyktyński model zarządzania i przywództwa
Jeżeli chcemy mówić na temat benedyktyńskiego modelu zarządzania i przywództwa, musimy w tym kontekście wpierw ustalić, co znaczy określenie „benedyktyńskie”. Wydaje się, że przede wszystkim trzeba uświadomić sobie, iż zasadniczą normą dla św. Benedykta jest Ewangelia, która jest właściwą regułą życia. Tak jest w odniesieniu do wszystkich reguł monastycznych i zakonnych. Szczególne znaczenie Reguły św. Benedykta polega na tym, że w Kościele Zachodnim ona właściwie jako jedyna spośród wielu reguł monastycznych ostała się i była od ok. VIII w. do końcu wieku XII jedyną regułą w klasztorach monastycznych. Stało się tak w wyniku selekcji na polecenie Karola Wielkiego, który tworzył nowe cesarstwo na Zachodzie. Zlecił on Benedyktowi z Aniane wybór najlepszej reguły dla mnichów. Wybrał właśnie Regułę św. Benedykta, uważając, że jest najlepsza, gdyż zawierając wszystko to, co jest konieczne, nie zawiera jednocześnie rzeczy zbędnych. Stąd też Reguła św. Benedykta miała ogromny wpływ na kształtowanie się kultury europejskiej.
Określenie „benedyktyński” wskazuje na sposób odczytania ewangelicznych zasad, jaki odnajdujemy w Regule św. Benedykta. Do tych zasad należą:
- Zrozumienie, że nieustannie jesteśmy jedynie uczniami w „szkole służby Pańskiej” i wszystko, cokolwiek robimy, jest rodzajem warsztatów na drodze rozwoju. Zasadniczą postawą powinno być zatem słuchanie i wyrastające z niego posłuszeństwo, które nie odnosi się jedynie do wysłuchiwania rad i wskazań fachowych doradców, ale też innych ludzi oraz umiejętność rozpoznawania w tym wszystkim tego, co jest dobre.
- Jesteśmy współpracownikami Boga w jego dziele stworzenia i zbawienia, a nie twórcami czegoś genialnego z własnej wspaniałości. Mamy świadomość, że prawdziwe dobro pochodzi od Boga i jeżeli zamierzamy coś dobrego zrobić, to trzeba Go prosić, by to dokończył. Nie można ulec próżnej chwale, przypisując sobie dobro, mądrość… Jesteśmy jedynie sługami we wspólnym dziele.
- W pracy i w odniesieniu do innych trzeba zachować prawdziwe relacje osobowe oparte na szacunku. Dlatego kryterium dobra nie można sprowadzić do zysku, ale widzieć je w kategoriach ogólniejszych związanych ze szczęściem człowieka.
- Dbałość o harmonijny rozwój wszystkich i wszystkiego.
Wydaje się, że te cechy są wskazane w Regule jako zasadnicze przy zarządzaniu ludźmi i całym dziełem. Warto te punkty nieco omówić w świetle Reguły.
Ad 1. Jesteśmy nieustannie uczniami
Wybieranie siebie
Jest to zasadnicza prawda o człowieku i jego życiu. Wynika ona z faktu stworzenia nas z „niczego”, ale jednocześnie jako osoby wolne, rozumne, posiadające zdolność poznania dobra i zła, a przez to uczestniczące w procesie stawania się sobą. Każda sytuacja, w jakiej jesteśmy, niesie w sobie jakiś sens, na który reagujemy, czy tego chcemy, czy nie. Przy czym najważniejsze są dla nas sytuacje spotkania z innymi ludźmi. To jest zasadnicza przestrzeń naszego życia. Zasadniczo nie jesteśmy gotowi, ale nieustannie się stajemy przez to, co sami wybieramy. Dobrze ilustruje to schemat:
W zależności od tego, za czym idziemy, czego słuchamy w naszym sercu, jaką wartość wybieramy, stajemy się prawdziwie braćmi innych ludzi lub ludźmi obojętnymi wobec nich, a nawet możemy stać się ich wrogami. W ten sposób wybieramy życie lub śmierć. Egocentryzm prowadzi do śmierci, bo życie polega na wspólnocie życia, na wzajemnej miłości zgodnie z tym, co powiedział Pan Jezus. Jest to oczywiście zasada odnosząca się do wszystkich ludzi i wynika z Ewangelii. Natomiast benedyktyński rys nadaje jej świadomość bycia nieustannie uczniem w szkole życia. Zawsze i wszędzie jesteśmy jedynie uczniami. Stąd wynika cała sztuka słuchania. Reguła rozpoczyna się zdaniem:
Słuchaj, synu, nauk mistrza i nakłoń [ku nim] ucho swego serca. Napomnienia łaskawego ojca przyjmuj chętnie i wypełniaj skutecznie, 2 abyś przez trud posłuszeństwa powrócił do Tego, od którego odszedłeś przez gnuśność nieposłuszeństwa (RegBen Prol 1–2).
Konieczność posłuszeństwa
Pierwsze słowo: „słuchaj” zasadniczo określa duchowość benedyktyńską. Jak widać z tego pierwszego zdania, to słuchanie odnosi się ostatecznie do „mistrza”, którym jest Chrystus, a inni mistrzowie na ziemi są jedynie Jego przedstawicielami. Tak czy inaczej w tym słuchaniu trzeba ostatecznie usłyszeć głos samego Boga:
Powstańmy więc wreszcie, skoro Pismo Święte zachęca nas słowami: Teraz nadeszła dla nas godzina powstania ze snu (Rz 13,11). 9 Otwórzmy nasze oczy na przebóstwiające światło, a nasze uszy na głos Boży, który nas codziennie napomina wołając: 10 Obyście usłyszeli dzisiaj głos Jego: nie zatwardzajcie serc waszych (Ps 96,8). 11 I znowu: Kto ma uszy, niechaj posłyszy, co mówi Duch do Kościołów (Ap 2,7). 12 A co mówi? Pójdźcie, synowie, słuchajcie mnie, nauczę was bojaźni Pańskiej. 13 Biegnijcie, dopóki macie światłość życia, aby ciemności śmierci was nie ogarnęły (Ps 34[33],12; J 12,35) (RegBen Prol 8–12).
Ten tekst ma wyraźnie religijny charakter i może się nam wydawać w związku z tym, że nie ma on żadnego znaczenia dla spraw świeckich. Jednak bardzo łatwo dostosować go do świeckich treści. Wystarczy głos wzywającego Boga utożsamić z głosem sumienia i wszystko się układa uniwersalnie jako odnoszące się do wszystkich niezależnie od tego, czy są wierzący, czy nie. Dobrą ilustracją jest przypowieść o „miłosiernym Samarytaninie”. W niej bliźnim człowieka pobitego stał się Samarytanin, klasyczny wróg Żydów, poszedł bowiem za głosem sumienia, który go wezwał do miłosierdzia. Natomiast pobratymcy pobitego Żyda, kapłan i lewita, okazali się obcy, obojętni na jego los. Słuchanie i przyjęcie wezwania prowadzi do uzyskania tożsamości: albo bliźniego przez miłosierdzie, albo obcego przez obojętność, która ma swoje źródło w lęku o siebie, własne ego.
Żeby jednak dobrze zrozumieć sens słuchania, do którego wzywa tekst, trzeba sobie wpierw uświadomić, że nieustannie czegoś słuchamy i to przyjmujemy, czyli nieustannie jesteśmy czemuś posłuszni. Dla wielu ludzi nie jest to oczywiste, gdyż pojawiające się w nich myśli uważają od razu za swoje. Natomiast uniwersalną prawdą jest to, że „myśli na nas przychodzą”. Nie są one nasze, ale przychodzą na nas. Natomiast stają się nasze wtedy, gdy je za swoje przyjmujemy.
Jak to widać? Od strony braku: jeżeli chcemy coś napisać, szczególnie jeżeli ma to zawierać jakąś nową myśl, to tej myśli szukamy. Szukamy natchnienia. Jeżeli nie przychodzi, to nie jesteśmy w stanie napisać czegoś autentycznie twórczego! Szukamy natchnienia, czyli wsłuchujemy się w myśli, jakie do nas przychodzą. Z kolei kiedy chcemy się wyciszyć i nie myśleć o wielu sprawach, które nas rozpraszają, a skupić się na czymś jednym, wtedy ciągle przychodzą do naszej głowy myśli, których nie chcemy: jakieś przypomnienia, zapomniane wcześniej sprawy pilne do załatwienia, a czasem wręcz męczy nas coś najgłupszego, czego nie daje się odpędzić. Takie doświadczenie jest szczególnie mocne, gdy chcemy się skupić na modlitwie do Boga. Takie doświadczenia wyraźnie wskazują na to, że myśli na nas przychodzą, czy tego chcemy, czy nie i nie jesteśmy w stanie ich „wymyślić” ani wyeliminować na siłę.
Jednocześnie przyjmując jakąś myśl, stajemy się jej sługą i ona nadaje nam godność, która może być pozytywna lub negatywna w zależności od myśli, jaką przyjęliśmy. Mówiąc nieco inaczej: swoją tożsamość uzyskujemy przez posłuszeństw myśli, która na nas przychodzi. Jeżeli np. jest to zazdrość, to nie jest ona budująca, lecz wręcz niszcząca. Zazdrość niestety bywa częstym problemem w życiu liderów, zazdrość wobec innych, że lepiej im wychodzi niż nam. Jeżeli natomiast tą myślą jest miłość wyrażająca się podziwem, pojawia się chęć uczenia się od innych tego, co nam nie wychodzi tak dobrze jak im. W ten sposób buduje się życzliwa więź i przyjaźń zamiast wrogości często pod przykrywką „konkurencji”.
W ten sposób zasadniczo walka duchowa polega na obserwowaniu tego, co do nas przychodzi, rozróżnianiu dobra lub zła przychodzących myśli, uczuć, pragnień… oraz wyborze tego, co dobre, czyli tego, co prowadzi do życia. Tak czy inaczej zawsze jesteśmy czemuś posłuszni, tylko czasem możemy w ogóle nie zdawać sobie sprawy, czemu lub komu jesteśmy posłuszni. Tak się dzieje, gdy żyjemy spontanicznie, bezrefleksyjnie i uważamy, że myśli, jakie odnajdujemy w sobie, są „nasze”. Wtedy najczęściej idziemy za tym, co jest najgłośniejsze i najmocniejsze, czyli za namiętnościami lub lękiem, który jest najmocniejszą siłą w nas. To prowadzi do złych wyborów i tragedii i często dopiero wówczas człowiek się budzi i zaczyna myśleć: co i dlaczego. Często jednak raczej broni siebie i stara się wytłumaczyć, wykazać, że miał rację, robiąc tak lub inaczej, a bywa i tak, że neguje same fakty!
Jak pisał Erich Fromm w książce „Ucieczka od wolności”, człowiek zawsze czemuś jest posłuszny, przy czym najgorszą sytuacją jest ta, gdy jest posłuszny anonimowemu, nieuświadamianemu autorytetowi, czyli czemuś z czego sobie nie zdaje sprawy. Jest to wówczas całkowicie ślepe posłuszeństwo, a sam autorytet całkowicie autokratyczny. Natomiast kiedy sam wybiera autorytet, któremu jest posłuszny, potrafi go zracjonalizować i ostatecznie ocenić, na ile prowadzi on do czegoś dobrego czy do złego. W ten sposób ma szansę na zmianę autorytetu i sposobu myślenia. Istotne jest to, że każdy czegoś słucha i jest temu posłuszny, czy sobie z tego zdaje sprawę, czy nie.
W tym kontekście „benedyktyński” model odnosi się do benedyktyńskiej szkoły słuchania i rozpoznawania tego, co dobre. W tej szkole trzeba sobie zdać sprawę, że ostatecznie mistrzem jest Chrystus lub Duch Święty, który w imieniu Chrystusa prowadzi nas dzisiaj do „całej prawdy” (zob. J 16,13). To jest szkoła posłuszeństwa, wybrana i świadoma!
W kwestii posłuszeństwa rozumianego pozytywnie ważne są pewne podstawowe prawdy. Wpierw trzeba sobie zdać sprawę z tego, że rządzi nami namiętność: „zawsze najbardziej pragniemy, żeby było tak, jak sami pragniemy, żeby było”. W imię tej zasady jesteśmy gotowi nawet zaprzeczyć oczywistym prawdom. Dobrze to widać, gdy obserwujemy zachowanie innych, ale o wiele trudniej, gdy chodzi o nas samych. Emocjonalne przeżywanie siebie nie pozwala nam tego zobaczyć. Czasem z dystansu czasowego ujawnia się ta prawda odnosząca się do naszego zachowania w przeszłości. Jednak siła własnego chciejstwa jest ogromna, jest to siła demoniczna! Jest ona w stanie zniszczyć najsilniejsze więzi. Nie tylko np. w spółkach, gdy kto jest pazerny na pieniądze i myśli jedynie o swoim zysku i to od razu. To często prowadzi do zniszczenia firmy, ale najtragiczniej wychodzi w relacjach małżeńskich i w ogóle w rodzinie. Indywidualne chciejstwo jest w stanie zniszczyć rodzinę, a tym samym także własne szczęście w imię postawienia na swoim, na próbie realizacji swoich pragnień sterowanych wyobrażeniami.
Dlatego św. Benedykt pisze w wyżej przytoczonym fragmencie Prologu:
Abyś przez trud posłuszeństwa powrócił do Tego, od którego odszedłeś przez gnuśność nieposłuszeństwa (RegBen Prol 2).
Posłuszeństwo jest najmocniejszym narzędziem w walce z własnym chciejstwem. Wymaga ono zdecydowania i jednoznaczności. Przyjmuje to w 5. rozdziale Reguły „O posłuszeństwie” charakter radykalny „bezzwłocznego posłuszeństwa” na zlecenie przełożonego. Tak sformułowane posłuszeństwo może dzisiaj przerażać, jednak sam radykalizm odcięcia się od własnych chęci pozostaje ważny do dzisiaj, bo ich siła jest potwornie niszcząca.
Posłuszeństwo, ale komu?
Posłuszeństwo nie może być ślepe, ale ponieważ odnosi się ostatecznie do Boga, musi przejść przez sumienie. Reguła o tym nie wspomina, jednak w perspektywie nauki Kościoła o zasadach życia moralnego jest to oczywiste.
Ważne jest wskazanie mówiące o potrzebie uczenia się posłuszeństwa wobec drugiego człowieka, o czym mówi św. Benedykt w swoim testamencie w rozdziale 71.:
Wszyscy powinni okazywać posłuszeństwo, które jest wielkim dobrem, nie tylko samemu opatowi, lecz w tymże duchu bracia niechaj będą posłuszni także sobie nawzajem wiedząc, 2 że właśnie drogą posłuszeństwa mają iść do Boga (RegBen 71,1–2).
Tutaj na plan pierwszy wysuwa się potrzeba ćwiczenia się w posłuszeństwie. Lider właściwie ma nieustannie do czynienia z taką sytuacją, gdyż stale właściwie rozmawia z ludźmi czy to z pracownikami, czy z klientami, kontrahentami, urzędnikami, doradcami, przełożonymi… Każda rozmowa jest związana z umiejętnością zrozumienia i rozważenia, co w tym, co słyszy, jest dobre, a co nie i jak należy zareagować na te słowa. Wydaje się, że w życiu lidera dobrze jest ustępować w sprawach, które są dopuszczalnymi wariantami rozwiązania problemu, jeżeli one nie niosą z sobą jakichś komplikacji. W ten sposób sami dystansujemy się do swoich upodobań, a inni, czy to partnerzy, czy pracownicy… mają poczucie, że ich zdanie jest dla nas ważne. Oczywiście w przypadku, gdy widzimy, że ich rozwiązanie jest wyraźnie gorsze i prowadzi do czegoś niebezpiecznego lub złego, nie można iść na taki kompromis. Lider musi być trzeźwy w ocenie i racjonalny. Św. Benedykt doskonale wie o tym i dlatego szafarzowi daje taką radę:
Braciom niechaj nie sprawia przykrości. 7 Jeśli zdarzy się, że ktoś zwróci się do niego z nierozsądnym żądaniem, niechaj nie sprawia proszącemu przykrości traktując go pogardliwie, lecz rozsądnie i z pokorą odmówi spełnienia niestosownej prośby (RegBen 31,6–7).
Dobro ogólne jest ważniejsze od subiektywnych pragnień i oczekiwań poszczególnych osób.
Klasycznym tekstem mówiącym o „posłuszeństwie” lidera jest 3. rozdział Reguły. Ważny w nim jest sam początek:
Ilekroć trzeba w klasztorze podjąć jakąś ważną decyzję, niechaj opat zwoła całą wspólnotę i przedstawi jej, o co chodzi. 2 Wysłuchawszy opinii braci, niech ją sam rozważy, a następnie zrobi to, co uzna za bardziej wskazane. 3 Powiedzieliśmy zaś, że wszystkich należy wzywać na radę, gdyż Pan często właśnie komuś młodszemu objawia to, co jest lepsze (RegBen 3,1–3).
Widać w nim następujące uwagi św. Benedykta w odniesieniu do opata (lidera):
- lider powinien umieć zdawać sobie sprawę, że nie musi sam wszystkiego rozstrzygać i nie zawsze ma właściwe spojrzenie na sprawę
- powinien umieć właściwie postawić pytanie. Jak uczy mądra zasada: „Dobrze postawione pytanie jest połową odpowiedzi”
- powinien wysłuchać wszystkich mnichów (pracowników, doradców, kolegium…), wysłuchać, a nie polemizować z nimi czy z góry bronić jakiejś jednej opcji
- spokojnie to sam rozważyć i podjąć to, co uzna za najbardziej stosowne
Widać, że słuchanie jest tutaj zasadniczą sprawą w podejmowaniu decyzji. To wiąże się z ogólnym schematem poznania:
Tym wewnętrznym nauczycielem jest Chrystus przez Ducha Świętego. Jednak aby Go usłyszeć, trzeba się tego nauczyć. Najważniejsze jest zdystansowanie się od swoich chęci, o czym pisaliśmy wyżej. Ks. Józef Tischner, wychodząc z tego schematu, mówił nawet, że „myślenie jest skupieniem się w słuchaniu”. Chodzi oczywiście o takie słuchanie, w którym słyszymy głos tego wewnętrznego nauczyciela i odróżniamy go od innych podszeptów, które zazwyczaj są o wiele głośniejsze.
W dalszej części rozdziału 3. Św. Benedykt podaje następującą radę:
Jeśli zaś chodzi o jakieś mniej ważne sprawy klasztoru, niech opat wzywa na radę jedynie starszych, 13 bo napisane jest: Nic nie czyń bez rady, a po uczynku nie będziesz żałował (Prz 31,3 Wlg; Syr 32,24 Wlg) (RegBen 3,12–13).
I tutaj słuchanie jest punktem wyjścia. Tak jest w ogóle w odniesieniu do każdej komunikacji z innymi. Jej fundamentem nie jest umiejętność przekazu swoich myśli, ale zdolność słuchania i zrozumienia kierowanego do nas pytania, a w przypadku dyskusji o problemie: rozpoznanie właściwego pytania, jakie stoi u podstaw tego problemu. Wychodząc od słuchania, można postawić problem właściwie i odnaleźć właściwą drogę do jego rozwiązania. W istocie szkoła słuchania odnosi się do rozpoznania głosu owego wewnętrznego nauczyciela, który jest w naszym sercu.
Ad 2. Jesteśmy współpracownikami Boga w jego dziele stworzenia
Wszystko, co posiadamy, pochodzi od Boga. Jest to stwierdzenie fundamentalne wynikające z samego faktu, że jesteśmy stworzeni przez Niego:
Pan Bóg ulepił człowieka z prochu ziemi i tchnął w jego nozdrza tchnienie życia, wskutek czego stał się człowiek istotą żywą… Pan Bóg wziął zatem człowieka i umieścił go w ogrodzie Eden, aby uprawiał go i doglądał (Rdz 2,7.15).
Nasz rozwój w istocie polega na współpracy z tym, co Bóg w nas włożył i z Jego łaską udzielaną nam w trakcie życia.
Przede wszystkim, gdy coś dobrego zamierzasz uczynić, módl się najpierw gorąco, aby On sam to do końca doprowadził. 5 Wówczas, skoro raczył nas już zaliczyć do grona swoich synów, nie będzie musiał kiedyś się smucić naszymi złymi postępkami. 6 Posługując się dobrem, jakie w nas złożył, powinniśmy zatem zawsze być Mu posłuszni (RegBen Prol 4–6).
Można to też sformułować bardziej świecko: „Kiedy zamierzasz coś dobrego, to bądź otwarty na prawdę i dobro, które się odsłonią w trakcie działania. Pozwól się prowadzić mądrości praw rządzących życiem, a nie uważaj, że już wszystko wiesz i najlepiej zrobisz, trzymając się uparcie swojego z góry powziętego planu”. Rzeczywistość jest bogatsza od naszych wyobrażeń na jej temat. Dlatego jesteśmy zawsze jedynie uczniami w swoim działaniu. Robiąc coś, zawsze się uczymy. Nieustannie musimy być otwarci na to, co niesie sytuacja. Trzeba umieć rozpoznać, w jakim kierunku idzie postęp.
Reguła jest pisana w perspektywie eschatologicznej i koncentruje się na tym, co prowadzi nas do zbawienia. Stąd też rady św. Benedykta brzmią tak „religijnie”. Może najpełniej wychodzi to w stwierdzeniu:
Jeśli pragniemy uniknąć kar piekła i osiągnąć życie wieczne, 43 to póki jest jeszcze czas, póki w tym ciele będąc możemy wszystko to wypełniać w świetle ziemskiego życia, 44 śpieszmy się i to tylko czyńmy, co nam przyniesie korzyść na wieczność (RegBen Prol 42–44).
Jednak, kiedy się skupimy nieco nad tym stwierdzeniem, to łatwo zobaczymy, że jest ono łatwe do przełożenia na praktyczne wskazanie odnoszące się do celów, jakie mamy do wykonania w naszej firmie lub instytucji, którą zarządzamy. Spróbujmy to zrobić:
Jeśli pragniemy uniknąć fiaska, przegranej, utraty możliwości… i chcemy osiągnąć nasz cel, to póki jest jeszcze czas, póki możemy coś w tym kierunku robić, trzymajmy się dobrej nadziei, śpieszmy się i to tylko czyńmy, co nam przyniesie oczekiwany efekt.
Wydaje się, że nikt raczej nie podważy sensowności tej rady. Zatem nie zrażajmy się „religijnym” charakterem porad św. Benedykta, ale zastanówmy się nad ich sensem i praktycznym zastosowaniem. W odniesieniu do pierwszej rady mówiącej o potrzebie modlitwy, w której przekazujemy nasz cel Bogu, to nawet nie trzeba zmieniać jej religijnego charakteru, bo wiadomo dzisiaj bardzo dobrze, że w naszych działaniach zawsze mamy do czynienia z ryzykiem i czynnikami nieprzewidywalnymi, czasem ukrytymi pod określeniem „szczęścia”, które odgrywają bardzo ważną rolę w przedsięwzięciach lidera. Ponadto nieprzewidywalność wynika stąd, że nie wszystko wiemy i nawet nie możemy wiedzieć. Życie zaskakuje swoją nieprzewidywalnością.
Z tej też racji trzeba wiedzieć, że „szczęście” nie jest po prostu wynikiem naszych „mądrych” działań. Św. Benedykt pisze dalej w Prologu:
Tacy ludzie [tj. ci, którzy chcą postępować drogami Pana], pełni bojaźni Pańskiej, nie wpadają w zarozumiałość, gdy widzą, że dobrze postępują. Uważają bowiem, że nawet to dobro, jakie w nich jest, nie z własnej ich mocy, lecz od Pana pochodzi. 30 Wielbią zatem Pana, który w nich działa i wołają razem z Prorokiem: Nie nam, Panie, nie nam, lecz Twemu imieniu daj chwałę (Ps 115,1[113,9]). 31 Podobnie i Paweł Apostoł nie przypisywał sobie zasługi z racji swej pracy apostolskiej, lecz mówił: Z łaski Bożej jestem tym, czym jestem (1 Kor 15,10), 32 a kiedy indziej znowu: Kto się chlubi, niech się w Panu chlubi (2 Kor 10,17) (RegBen Prol 29–32).
Pozwoliłem sobie przytoczyć nieco dłuższy fragment Prologu, gdyż św. Benedykt wskazuje w nim właściwy wymiar duchowy, który rozstrzyga o powodzeniu lub klęsce naszego działania przynajmniej w jego duchowym wymiarze, a z reguły także przenosi się na efekt w postaci wyniku tej działalności. Liderowi bardzo grozi wpadnięcie w „próżną chwałę”. Niezmiernie ważne jest zrozumienie, że sukces jest efektem nie tylko naszej „genialności”, ale wynika z wielu czynników, które w większości są niezależne od nas: od zaangażowania współpracowników, kontrahentów, życzliwości wielu ludzi, a także innych nieprzewidywalnych, jak np. choroby, zmiana trendu w dziedzinie w jakiej działamy, nieszczęśliwe wypadki itp. Dlatego „chlubić się należy w Panu”, a nie w sobie, co w języku świeckim oznacza, że trzeba mieć świadomość, że jest to wynik sprzyjających okoliczności, co potocznie się nazywa szczęściem. Po prostu trzeba mieć pokorę!
Mnisi uważali, że jeżeli ktoś osiągnął postęp w życiu duchowym i opanował podstawowe namiętności życiowe obejmujące 6 pierwszych myśli namiętnych (obżarstwo, nieczystość, chciwość, smutek, gniew i acedię), to czeka go mocna konfrontacja z próżną chwałą i pychą. Jeżeli im ulegnie, upada poniżej poziomu, z którego wyszedł. W języku świeckim można by powiedzieć, że przeszedł do „strefy cienia”, bo próżna chwała i pycha mają wyraźnie demoniczny charakter. Owładnięty nimi człowiek myśli, że jest demiurgiem. Ma to konkretne konsekwencje w życiu. Przede wszystkim próżna chwała zaciemnia jego spojrzenie i powoduje, że nie potrafi słuchać innych i tym samym nie potrafi w ogóle wsłuchać się w samo zagadnienie. Ponadto jego postawa wyniosłości nie ukryje się przed innymi: współpracownikami, kontrahentami, klientami…, co spowoduje ich zdystansowanie się do niego. Współpraca nie będzie wówczas łatwa. Kiedy sukcesem się dzielimy z innymi, nie zawłaszczamy go dla siebie, otwiera się przestrzeń dobrej współpracy. Lider musi wiedzieć, że jest współpracownikiem, współtwórcą sukcesu, a nie jego jedynym twórcą.
Nasz wysiłek jest częścią wspólnego wysiłku wszystkich, jest służbą dla dobra ogólnego, dla osiągnięcia celu działań. Przy czym lider żyjący duchowo z całą przytomnością wie dobrze, że ten wyznaczony cel jest jedynie elementem większej całości, który ostatecznie rozciąga się na nasz udział w Bożym dziele stwórczym. Na początku Biblii w Księdze Rodzaju po stworzeniu człowieka Bóg błogosławił im (tj. mężczyźnie i kobiecie), mówiąc:
Uczyńmy człowieka na Nasz obraz, podobnego Nam. Niech panuje nad rybami morskimi, nad ptactwem podniebnym, nad bydłem, nad ziemią i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi! … Bądźcie płodni i rozmnażajcie się, abyście zaludnili ziemię i uczynili ją sobie poddaną; abyście panowali nad ptactwem podniebnym, nad rybami morskimi i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi (Rdz 1,26.28).
W ten sposób człowiek został stworzony jako zarządca całej ziemi. Taka przynajmniej jest koncepcja biblijna człowieka. Przy czym sens owego „panowania” wyjaśnił później Pan Jezus w słowach skierowanych do swoich uczniów, czyli ostatecznie do nas:
Wiecie, że ci, którzy uchodzą za władców narodów, uciskają je, a ich wielcy dają im odczuć swą władzę. 43 Nie tak będzie między wami. Lecz kto by między wami chciał się stać wielkim, niech będzie sługą waszym. 44 A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem wszystkich. 45 Bo i Syn Człowieczy nie przyszedł, aby Mu służono, lecz żeby służyć i dać swoje życie jako okup za wielu (Mk 10,42–45).
Zasadnicza idea polega na wspólnym budowaniu i w związku z tym służbie we wspólnocie. Podczas ostatniej wieczerzy właściwie już w ostatnich słowach skierowanych do uczniów powiedział:
Wy jesteście przyjaciółmi moimi, jeżeli czynicie to, co wam przykazuję. 15 Już was nie nazywam sługami, bo sługa nie wie, co czyni jego pan, ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego (J 15,14–15).
Widać stąd, że my się realizujemy przez właściwą współpracę z Bożym dziełem stworzenia. Różnica pomiędzy przyjacielem a sługą/niewolnikiem polega na tym, że sługa/niewolnik „nie wie”, dlaczego coś wykonuje, nie jest włączony w ideę dzieła i nie myśli o jego zrealizowaniu, ale jedynie wykonuje polecone mu wycinkowe zadania, stąd jest jedynie najemnikiem, „mówiącym narzędziem”. Natomiast przyjaciel wie co i dlaczego, dlatego się włącza w dzieło w sposób twórczy, jest zaangażowany w dziele, pragnąc osiągnięcia sukcesu. To jednak nie sprowadza się do strony technicznej, ale odnosi się do budowania właściwej wspólnoty życia. I tak jeżeli lider organizuje pracę innych, to tym samym pomaga tym ludziom budować wspólnotę nie tylko uczestniczącą w dziele, ale też w ich własnym życiu rodzinnym. Budują oni w ten sposób także siebie w poczuciu sensu, wartości życia, w służbie dla innych rozwijają się duchowo. To ostatecznie jest najważniejsze.
Św. Paweł wyraża to metaforą budowy świątyni Boga:
A więc nie jesteście już obcymi i przybyszami, ale jesteście współobywatelami świętych i domownikami Boga – 20 zbudowani na fundamencie apostołów i proroków, gdzie głowicą węgła jest sam Chrystus Jezus. 21 W Nim zespalana cała budowla rośnie na świętą w Panu świątynię, 22 w Nim i wy także wznosicie się we wspólnym budowaniu, by stanowić mieszkanie Boga przez Ducha (Ef 2,19–22).
Znowu mamy w tym przypadku do czynienia z „religijną” perspektywą mówiącą o ostatecznym celu naszych wszystkich wysiłków. Jednak sprowadzając ją do świeckich kategorii, trzeba powiedzieć, że celem wspólnego działania firmy nie jest sam produkt, czymkolwiek by on był, ale cel jest szerszy i obejmuje nie tylko „dobro materialne” wytworzone dla kogoś lub samą „usługę”, lecz również obejmuje dobro samej firmy, jej markę i jej przydatność społeczną, także ludzi, którzy są w niej zatrudnieni nie tylko przez to, że zdobywają przez swoją pracę środki do życia i utrzymywania rodzin, lecz także to, że dojrzewają w swoim człowieczeństwie, realizują swoje twórcze zaangażowanie dające im satysfakcję życiową oraz nadają w tym zakresie sens życiu. Można by wyliczyć jeszcze inne wymiary tego celu np. obejmujące środowisko, społeczność lokalną itd.
Św. Benedykt wyraźnie ostrzega opata, by nie koncentrował się jedynie na potrzebach materialnych wspólnoty, ale miał świadomość, że ważniejszy jest wymiar duchowy:
Przede wszystkim nie wolno mu zaniedbywać ani lekceważyć zbawienia dusz, które poddano jego władzy, a troszczyć się więcej o rzeczy przemijające, ziemskie i znikome. 34 Niech zawsze myśli o tym, że powierzono mu rządy nad duszami i że za nie ponosi też odpowiedzialność. 35 A niech się nie tłumaczy ubóstwem klasztoru, pamiętając, że napisano: Starajcie się naprzód o królestwo Boga i o Jego sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane (Mt 6,33) 36 oraz na innym miejscu: Bojący się Boga nie doświadczą biedy (Ps 34[33],10) (RegBen 2,33–36).
Kluczowe jest w tym momencie zdanie, jakie wypowiedział Pan Jezus: Cóż bowiem za korzyść odniesie człowiek, choćby cały świat zyskał, a na swej duszy szkodę poniósł? (Mt 16,26). Ma ono znaczenie nie tylko w odniesieniu do zbawienia, ale także do życia doczesnego. Jeżeli człowiek zdobędzie znaczenie, sławę, pieniądze, władzę, a jednocześnie nie dojrzeje w miłości, nie będzie umiał żyć dla kogoś, to wszystkie jego osiągnięcia tracą jakąkolwiek wartość, są po nic. Będzie to prowadziło w jego życiu do frustracji. To samo odnosi się do działań lidera: jeżeli osiągnięcie sukcesu okupione będzie niszczeniem ludzi, właściwych relacji w zespole, krzywdą rodzin i otoczenia, to koszt tego sukcesu przerasta jego wartość, czyniąc go bezsensownym.
Ad 3. Dbałość o właściwe relacje osobowe
W naszym działaniu nie jest najważniejszy wymiar materialny, konkretny produkt, usługa, wykonanie dzieła, ale budowanie właściwych relacji. Samo dzieło, wymiar konkretnych działań, usług, produkcja czegoś… są konieczne, podobnie jak konieczne są pieniądze do życia każdego człowieka, jednak zdobywanie pieniędzy nie może stać się celem życia, bo są one jedynie środkiem do życia, a ono samo jest przede wszystkim współżyciem z innymi. O jego pomyślności i szczęściu, o wartości naszego życia, rozstrzygają relacje z innymi. Podobnie produkcja, usługi, wykonanie konkretnych zadań, nie mogą się stać celem samym w sobie, ale są one środkami budowania właściwych relacji osobowych. Jeżeli prowadzimy działalność, to przecież nie sprowadza się ona do jednego wydarzenia czy krótkiego jedynie okresu działań, ale myślimy o dłuższym prowadzeniu naszej firmy i pracy w niej. Praca jest znaczną częścią naszego życia i odnalezienie się w niej jest niezmiernie ważne dla jakości naszego życia w ogóle.
Reguła św. Benedykta jest w tym wymiarze dobrym wzorem, gdyż kładzie wielki nacisk na relacje osobowe we wspólnocie. Wynika to stąd, że także nasza więź z Bogiem ma charakter osobowy i realizuje się w miłości. Św. Jan nawet napisał w swoim liście, że Bóg jest miłością. Ponadto Pan Jezus w Ewangelii bardzo wyraźnie mówi o tym, że to, co czynimy innym, ostatecznie odnosi się do Niego:
Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili… Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, czego nie uczyniliście jednemu z tych najmniejszych, tegoście i Mnie nie uczynili (Mt 25,40.45).
Natomiast św. Jan w swoim liście pisze jednoznacznie:
Jeśliby ktoś mówił: «Miłuję Boga», a brata swego nienawidził, jest kłamcą, albowiem kto nie miłuje brata swego, którego widzi, nie może miłować Boga, którego nie widzi. 21 Takie zaś mamy od Niego przykazanie, aby ten, kto miłuje Boga, miłował też i brata swego (1 J 4,20–5,1).
W ten sposób miłość braterska jest zasadą życia we wspólnocie chrześcijańskiej i konsekwentnie monastycznej. Stąd zarządzanie w stylu benedyktyńskim musi wychodzić z założenia, że powinno ono służyć dobru, które wpierw i przede wszystkim odnosi się do człowieka jako osoby, a nie sprowadza się do spraw materialnych czy formalnych. Stąd nie godzi się ono z redukcją celu działalności firmy do samego zysku. Mówiliśmy o tym wyżej. W przypadku opata w klasztorze tym zasadniczym celem jest zbawienie dla wszystkich:
Ten, kto został opatem, niechaj zawsze pamięta, jakie brzemię podjął i komu zda sprawę ze swego zarządu. 8 Niech wie, że ma raczej pomagać niż przewodzić. 9 Powinien być więc uczony w Prawie Bożym, by potrafił i miał z czego wydobywać rzeczy nowe i stare (Mt 13,52), powinien mieć czyste serce, trzeźwy umysł i miłosierdzie. 10 Niech zawsze miłosierdziu daje pierwszeństwo nad sądem, aby sam go także dostąpił. 11 Niechaj nienawidzi wad, a miłuje braci. 12 W karaniu niech postępuje roztropnie i bez przesady, aby usuwając rdzę nie zniszczył samego naczynia. 13 Niech baczy zawsze na własną ułomność i niech pamięta, by nie łamać zgniecionej trzciny. 14 Nie chcemy przez to powiedzieć, że ma pozwalać na rozrastanie się wad, lecz niech je tępi roztropnie i z miłością, w sposób, jaki uzna za pożyteczny dla każdego, jak to już powiedzieliśmy. 15 Niech się stara, aby więcej go kochano, niż miano się lękać (RegBen 64,12–15).
Chociaż zasadniczą ideą św. Benedykta jest takie ułożenie wszystkiego, by wszystko prowadziło mnichów do Boga i spotkania z Nim, jednak metody organizacji, jakie stosuje, są uniwersalne. Istotne jest to, by nie być przywódcą jak w wojsku, ale pomocnikiem w rozwoju podwładnych do pełnej dojrzałości i rozwoju własnych zdolności oraz wyzwolenia mocy twórczych. Niezmiernie ważny jest sposób podejścia do ludzi. Cechy opata: „czyste serce, trzeźwy umysł i miłosierdzie” genialnie wyznaczają ideał lidera. „Czyste serce” przede wszystkim oznacza brak jakiejkolwiek stronniczości, uprzedzenia, urazy itd., „trzeźwy umysł” to realizm życia, umiejętność rozpoznania, co jest naprawdę ważne, a co można pominąć, „miłosierdzie” to zasadniczy wymiar właściwych relacji ludzkich. Przede wszystkim oznacza ono przeciwieństwo ideologicznego, formalno-prawnego podejścia, w którym narzuca się wszystkim bezwzględne zasady postępowania. Reguła powinna być „ludzka”, to znaczy trzeba w niej uwzględniać słabości ludzkie. Stąd łączy sprawiedliwość z miłosierdziem w sposób roztropny: musi roztropnie i z miłością tępić wady, dostosowując metodę podejścia do człowieka do tego, kim jest i jaką ma wrażliwość. Ostatecznie jednak miłosierdzie jest ważniejsze niż sprawiedliwość. Jednak miłosierdzie nie oznacza tolerancji wobec zła. To ostatnie musi być bezwzględnie odrzucone.
Warunkiem dobrego traktowania ludzi jest patrzenie na nich przez pryzmat ich godności bycia osobą, a nie jakichkolwiek innych kryteriów: czy to pochodzenia, czy bogactwa, czy przynależności rodzinnej, towarzyskiej, organizacyjnej itd. Dopiero wówczas można mówić o podejściu z miłością:
Opat nie powinien nikogo w klasztorze wyróżniać, 17 ani kochać jednego mnicha bardziej od innego, chyba że ktoś okaże się lepszym w dobrych uczynkach i w posłuszeństwie. 18 Jeżeli nie ma jakiejś innej rozumnej przyczyny, wolno urodzonemu nie należy przyznawać żadnego pierwszeństwa przed tym, który wstąpił do klasztoru jako niewolnik (RegBen 2,16–18).
Takie postępowanie jest sztuką, a nie zaplanowanym modelem formowania. Wymaga ono dojrzałości i doświadczenia, ale jego punktem odniesienia jest autentyczna troska o dobro. Szczególnie mocno wychodzi to na jaw w sytuacji czyjejś winy. W klasztorze największą karą jest ekskomunika, czyli wyłączenie ze wspólnoty, które może mieć różny zakres. Jednak troskliwość opata o tych braci ekskomunikowanych powinna być szczególna:
Opat musi poświęcić temu zadaniu bardzo wiele troski i z całą bystrością gorliwie zabiegać, by nie utracić żadnej z powierzonych mu owiec. 6 Powinien bowiem pamiętać, że ma być opiekunem dusz chorych, a nie tyranem zdrowych. 7 Niech więc lęka się groźnych słów Proroka, w których słychać głos samego Boga: Co było tłuste, braliście dla siebie, a co było słabe, odrzuciliście. 8 Niech naśladuje raczej ojcowską troskliwość Dobrego Pasterza: On przecież właśnie pozostawił w górach dziewięćdziesiąt dziewięć owiec, a poszedł szukać jednej zabłąkanej. 9 Tak bardzo współczuł jej słabości, że raczył wziąć ją na swe święte ramiona i sam odniósł z powrotem do trzody (RegBen 27,5–9).
Widzimy, że św. Benedyktowi przyświeca bardzo wyraźnie ideał ewangelijny i do niego się odnosi. Reguła ze swej istoty jest próbą wprowadzenia zasad Ewangelii do życia człowieka w warunkach, w jakich on żyje. Jeszcze mocniej ujawnia się to w odniesieniu do chorych i słabych:
Z największą troskliwością należy przyjmować ubogich i pielgrzymów, ponieważ w nich to przede wszystkim przyjmujemy Chrystusa. Ludziom bogatym sama ich pozycja zapewnia zawsze szacunek (RegBen 53,15).
Człowiek i jego dobro jest najważniejsze, jednak nie oznacza to, żeby ustępować każdemu i robić wszystko zgodnie z jego chęciami. Nie może być naiwnością i tanim miłosierdziem, ale musi się trzymać rzeczywistości. Dobrze to oddaje fragment z rozdziału o szafarzu cytowany wyżej (RegBen 31,6–7), który można uzupełnić innym:
Najważniejsze zaś, by miał dużo pokory, a kiedy proszącemu nie ma co dać, niech go obdarzy w odpowiedzi życzliwym słowem, 14 jest bowiem napisane: Lepsze jest dobre słowo nad dar najlepszy (Syr 18,17) (RegBen 31,13–14).
Niezmiernie ważna jest sztuka odmawiania. Wymaga ona od lidera dużej kultury. W tym przypadku ważne jest unikanie irytacji i wszelkiego rodzaju złości. „Dobre słowo” wówczas odnalezione przede wszystkim szanuje godność drugiego, co oznacza, że trzeba do niego mówić, jak do człowieka mającego godność i rozsądek. Trzeba mu uczciwie przedstawić trudność i racje odmowy, zapewniając jednocześnie o życzliwości.
Jeszcze trudniejsze jest napomnienie, zakaz czy wyznaczenie kary. Zarówno w Starym, jak i Nowym Testamencie mamy przykazanie odnoszące się do „trudnej miłości” polegające na nakazie napomnienia braterskiego (zob. Kpł 19,17; Mt 18,15; Łk 17,3; Ga 6,1). Zwrócenie komuś uwagi na niewłaściwe postępowanie nie jest łatwe i wiąże się z niebezpieczeństwem wrogości z jego strony. Stąd jest to trudny rodzaj miłości, ale konieczny, by nie zaciągać winy z jego powodu. Dbałość o właściwe relacje nie oznacza schlebiania wszystkim, przyklaskiwania im, ale stawanie w prawdzie. Jednak stawanie w prawdzie musi jednocześnie dokonywać się w miłości. Na tym polega przyjaźń, w której mówimy komuś prawdę z miłością, w trosce o jego dobro. Kiedy to robimy bez miłości, wtedy bardziej przypominamy wroga. Wróg wytyka błędy, by pognębić, przyjaciel napomina po to, by doprowadzić do poprawy, by podnieść i wzmocnić.
Takie też powinno być postępowanie opata wobec swoich braci. Św. Benedykt pisze między innymi:
Niech więc opat przyswoi sobie i ten, i inne przykłady roztropności, owej matki wszystkich cnót, i niech wszystkim kieruje z takim umiarem, by i mocni mieli to, czego pragną i słabi nie uciekali (RegBen 64,19).
Miłosierdzie musi się opierać na dobrym rozeznaniu. Trzeba umieć zmieniać sposób postępowania w odniesieniu do ludzi w zależności od ich charakteru i dojrzałości. Św. Benedykt radzi opatowi.
Jednego musi łagodnie zachęcać, drugiego ganić, innego jeszcze przekonywać. 32 Niechaj do wszystkich tak dopasuje się i przystosuje, zależnie od charakteru i inteligencji każdego, aby powierzona mu trzoda nie tylko nie doznała uszczerbku, lecz nawet cieszyła go jeszcze swoim postępem w dobrem (RegBen 2,31–32).
To samo musi dotyczyć każdego szefa. Jego zasadnicza troska powinna odnosić się do budowania dobrego zespołu pracowników. W tej dziedzinie właściwe traktowanie każdego jest warunkiem osiągnięcia dobrego efektu. Nie może się to sprowadzić do formalno-prawnego jednakowego traktowania wszystkich, ale trzeba umiejętnie dostosowywać się do różnych osobowości. Niemniej nadrzędne powinno być wspieranie i budowanie człowieka i dobrej wspólnoty ludzi działających w jednym celu.
Bardzo niszczące jest pobudzanie pracowników do konkurencji i rywalizacji pomiędzy sobą. Takie działanie nie buduje zespołu, ale co najwyżej rodzi indywidualistów, z których raczej trudno zbudować zespół. Rywalizacja zawsze wzmacnia w człowieku jego ego, co niezależnie od innych względów powoduje niezdolność do nawiązywania żywych relacji. Bezinteresowność jest podstawą wzajemności. Jeżeli dominuje ego, trudno o bezinteresowność. Z tej racji także konkurencyjność pomiędzy zespołami w firmie także nie jest dobrym wskazaniem. Najlepiej gdy wszyscy wiedzą, w czym biorą udział i jaki jest ostatecznie cel ich wysiłków, gdy wszyscy troszczą się o ostateczny efekt i są dumni z pozytywnych efektów firmy, widząc w tym swój udział. Pisaliśmy już wyżej o tym, że Jezus właśnie taką wspólnotę uczniów buduje, nazywając ich przyjaciółmi, a nie sługami (zob. J 15,14–15), uczestnikami Jego dzieła zbawienia i odpowiedzialnymi potem za jego sukces.
To jest jednak ideał. Niestety ludzie są często nastawieni bardzo egoistycznie, co dzisiaj coraz bardziej się widzi u młodych, rozpoczynających pracę: z jednej strony brak właściwych umiejętności, a z drugiej ogromne roszczenia finansowe i wielkie mniemanie o sobie. Przed przedsiębiorcami tym bardziej pojawia się ogromne zadanie wychowania młodych ludzi do odpowiedzialnej pracy i twórczego zaangażowania.
Z historii wiemy, że system niewolniczy, a potem feudalny, oparte na pracy przymusowej, nie były wydolne. Musiały przegrać z o wiele bardziej konkurencyjnym systemem opartym na ekonomicznym zainteresowaniu pracowników wynikami swojej pracy. Podobnie wyzysk robotników także ostatecznie przegrywał z twórczym zaangażowaniem ludzi widzących swój interes w dobrze wykonywanej pracy czy to przez dobre wynagrodzenie, czy przez to, że sami prowadzili działalność gospodarczą i dbali nie tylko o zarobek, ale i o dobry wizerunek.
Dzisiaj pojawia się analogiczny problem w postaci wielkich korporacji. Te wielkie firmy mają niewątpliwie duże środki finansowe, ponadto zaplecze i sprzęt, szerokie wpływy, co zapewnia im ciągłość kontraktów i to szczególnie dużych i korzystnych. Natomiast relacje pomiędzy ludźmi bywają tam chore. Pobudza się tam ludzi do konkurencji z innymi, ocenia według ustalonej punktacji, zmusza do sprawozdań ze swoich działań… Zamiast twórczego zaangażowania pojawiają się mierzalne kryteria efektywności z góry ustalone i wzajemna konkurencyjność. To nie buduje ani wspólnoty, ani twórczego zaangażowania, ale dostosowywanie się do zadanych kryteriów. Taki system powoduje, że osoby autentycznie twórcze szukają dla siebie miejsca w innych firmach lub otwierają własne. Korporacje nie rozwijają osób ani w kierunku twórczego zaangażowania, ani w ich osobowym wzroście. Siła korporacji polega na ich wielkości, ogromnych środkach finansowych i właściwie na monopolu, który właściwie posiadają.
Niewątpliwie potrzebne są odpowiednio duże firmy do podejmowania dużych zadań, ale musi to jednocześnie iść w parze z potrzebą realizowania się człowieka w żywych relacjach osobowych i twórczości. Może trzeba będzie te kolosy rozczłonkować, tworząc mniejsze zespoły do konkretnych zadań ze zdrowymi relacjami osobowymi i autentycznym zaangażowaniem pracowników? Tak się dzieje w klasztorach gdy wzrasta liczba mnichów. Św. Benedykt poleca wówczas tworzyć mniejsze grupy: dekanie dla lepszej komunikacji wzajemnej.
Ad 4. Dbałość o harmonijny rozwój wszystkich i wszystkiego
Zasadniczą ideę św. Benedykta, jak to już wcześniej mówiliśmy, można streścić w słowach: należy tak zorganizować życie we wspólnocie, żeby we wszystkich jego wymiarach wszyscy byli ukierunkowani ku Bogu. Streszcza on to w swoim haśle zaczerpniętym z Pierwszego Listu św. Piotra: aby we wszystkim był uwielbiony Bóg (RegBen 57,9; 1 P 4,11). Jednak to hasło i jego sens pociąga za sobą także drugi wymiar tego ukierunkowania na Boga: autentyczną więź z innymi ludźmi, którzy są Jego dziećmi. Pisaliśmy o tym wyżej.
Każdy z nas musi jeść, w coś się ubrać, pracować, żyć we wspólnocie z innymi, pomagać i korzystać z pomocy innych itd. To wszystko, co należy do zwykłych naszych zajęć, trzeba tak uporządkować, aby nas to budowało, a nie niszczyło i prowadziło do nieporozumień, sporów, walk jednego z drugim. To hasło św. Benedykta bardzo łatwo można przenieść na działalność firmy, która jest pewną wspólnotą ludzi w niej pracujących. Trzeba tak wszystko zorganizować, żeby realizacja celu dokonywała się w harmonii i jednocześnie budowała każdego uczestnika tego działania. Przy czym celu nie można sprowadzać do zysku czy innego materialnego wymiaru, ale trzeba w nim widzieć szerokie spektrum tego, co z działaniem firmy się wiąże: zadowolenie klienta, dobre relacje pomiędzy ludźmi w firmie, dobra współpraca z kontrahentami, korzyści całego środowiska społecznego i dbałość o środowisko naturalne, dobre imię firmy itd. Podstawowym pytaniem jest: czy nasza działalność buduje, czy niszczy ludzi i środowisko?!
W życiu monastycznym, w którym zasadniczym celem jest zbliżanie się do Boga – najbardziej szczytnego celu – św. Benedykt dba jednocześnie o właściwą równowagę w odniesieniu do wszystkich dziedzin życia. I tak w rozdziale o pracy pisze:
Bezczynność jest wrogiem duszy. Dlatego też bracia muszą się zajmować w określonych godzinach pracą fizyczną i również w określonych godzinach czytaniem duchownym (RegBen 48,1).
Zatem nie można myśleć i zajmować się tylko tym, co jest celem, choćby ten cel był tak szczytny, ale trzeba pamiętać o zwykłych zasadach życia: trzeba z czegoś żyć, a tym „z czego żyjemy,” jest praca, stąd trzeba o niej nie tylko myśleć, ale jej dać właściwe miejsce w czasie dnia. W dalszej części tego rozdziału św. Benedykt pisze o konkretnym podziale czasu na pracę i lectio divina, które jest podstawowym ćwiczeniem w drodze do Boga. Podział ten inaczej wygląda w okresie letnim, a inaczej w okresie zimowym, zgodnie z tym, ile było pracy do wykonania w danym okresie. Na ten porządek nakłada się u św. Benedykta jeszcze czas na odmawianie liturgii godzin, posiłki, czas snu, spotkania we wspólnocie, modlitwę osobistą. Przy czym św. Benedykt uwzględnia to, że pracy może być więcej niż można się było wcześniej spodziewać. Nie należy się tym przejmować, ale ją podjąć, jednak pamiętając o warunku:
We wszystkim jednak należy zachować umiar ze względu na tych, którym brak siły ducha (RegBen 48,9).
Nigdy nie należy przesadzać z forsowaniem czegoś, bo to może doprowadzić do załamania się ludzi i zniechęcenia. Przesada we wszystkim działa ostatecznie negatywnie na człowieka, wpędzając go we frustrację i pozbawiając siły do jakiegokolwiek działania. Ważne wydaje się w tej dziedzinie wskazanie św. Benedykta skierowane do opata:
W swych zarządzeniach przezorny i rozważny, [bez względu na to] czy sprawa, w której wydaje polecenie dotyczy Boga czy świata, niech zawsze zachowuje wnikliwość i umiar, 18 pomnąc na roztropność świętego Jakuba, gdy mówił: Jeśli zmęczę moje stada nazbyt uciążliwą drogą, padną wszystkie jednego dnia (Rdz 33,13 Wlg) (RegBen 64,17–18).
Jesteśmy przyzwyczajeni do hierarchizowania spraw: sprawy najważniejsze powinny być na pierwszym miejscu i o nie trzeba dbać najbardziej, natomiast sprawy mniej ważne nie wymagają takiej troski. Św. Benedykt uważa inaczej. Dlaczego? Przede wszystkim dlatego, że to, na ile jesteśmy rzetelni i poważnie traktujemy zadania, wychodzi w zwykłym życiu i zwykłych sprawach. Mówił o tym sam Pan Jezus:
Kto w bardzo małej sprawie jest wierny, ten i w wielkiej będzie wierny; a kto w bardzo małej sprawie jest nieuczciwy, ten i w wielkiej nieuczciwy będzie (Łk 16,10).
Przy czym bardzo często tymi „mniej ważnymi” są sprawy pracowników, a z reguły za tymi „drobnymi sprawami” stoją jacyś ludzie. „Ważne” natomiast jest dla nas wszystko, co jest związane z uzyskaniem odpowiednich zleceń, wykonaniem ich i osiągnięciem odpowiedniego zysku. Na krótką metę tak można funkcjonować, ale w dalszej perspektywie, gdy pracownicy i inni „mniej ważni” klienci, kontrahenci… będą lekceważeni, bo tak będą odczuwali ignorowanie lub zbywanie byle czym ich spraw, nie będą mieli serca do pełnego zaangażowania się, a ostatecznie po prostu odejdą. Oczywiście prezes czy szef dużej firmy nie jest w stanie ogarnąć wszystkiego, a szczególnie tych „drobnych” spraw. Jednak może zlecić je innym, którzy będą umieli tymi sprawami dobrze zarządzać. Ze strony prezesa jednak potrzebna jest życzliwość i czasem ważne gesty wyrażające zrozumienie i wsparcie. Tak też jest w klasztorze.
O chorych należy troszczyć się przede wszystkim i ponad wszystko i służyć im rzeczywiście tak, jak Chrystusowi, 2 bo On sam powiedział: Byłem chory, a odwiedziliście Mnie (Mt 25,36) 3 oraz: Co uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili (Mt 25,40)… 10 Niech zaś będzie główną troską opata, aby szafarz i pielęgniarze nie zaniedbywali chorych, na niego bowiem spada odpowiedzialność za wszystkie winy uczniów (RegBen 36,1–3.10).
Podobnie z wielką troską podchodzi św. Benedykt do najbardziej elementarnych spraw, jak właściwe używanie narzędzi pracy i w ogóle wszystkiego, czego używamy w życiu. Ta uwaga jest skierowana do szafarza, czyli dyrektora ekonomicznego klasztoru:
Wszelkie przedmioty i w ogóle wszystko, co stanowi własność klasztoru, powinien szafarz traktować tak, jak gdyby to były naczynia święte z ołtarza. 11 Nic nie wolno mu zaniedbywać. 12 Niech jego gorliwość nie przemieni się jednak w skąpstwo, lecz niech nie będzie rozrzutny i nie trwoni mienia klasztornego. Niech we wszystkim zachowa miarę i postępuje według poleceń opata (RegBen 31,10–11).
Jednocześnie taka troska o drobne sprawy nie może się przerodzić w jakieś skrupuły, fobię, bo ta by zdławiła pozytywne działanie. Wszystko wymaga umiaru, a właściwie odpowiedniej miary. Oszczędność nie powinna się przerodzić w skąpstwo, zwracanie uwagi na drobiazgi w drobiazgowość, życzliwość nie powinna przerodzić się w ustępowanie wobec wszystkich roszczeń ludzi… U podstaw stoi zawsze zasada harmonijnego rozwoju w przeciwieństwie do koncentrowania się na jednym, jedynym celu. To ostatnie nastawienie jest nieludzkie, niszczące podstawową potrzebę człowieka wielowymiarowego życia w harmonii. W szczególności odnosi się to do obciążenia pracowników nadmiarem pracy, co wydaje się najczęstszym zagrożeniem w harmonii. Św. Benedykt pisze o tym:
Jeśli wspólnota jest liczniejsza, powinno mu się przydzielić innych braci do pomocy, a wówczas on sam ze spokojem będzie mógł wypełniać zlecone sobie zadanie. 18 W określonych godzinach należy dawać to, co dać trzeba, jak również prosić o to, o co prosić trzeba, 19 aby w domu Bożym nikt się nie niepokoił ani nie doznawał przykrości (RegBen 31,17–18).
Jednocześnie, jak to wcześniej czytaliśmy u św. Benedykta: „Bezczynność jest wrogiem duszy” (RegBen 48,1), co się przekłada na konkretne zalecenia:
W niedzielę natomiast niech czytaniem zajmują się wszyscy oprócz tych, których wyznaczono do różnych funkcji. 23 Jeśli zaś ktoś jest tak niedbały i leniwy, że nie chce albo nie może ani rozmyślać, ani czytać, trzeba mu zlecić jakąś pracę do wykonania, aby nie był bezczynny. 24 Niechaj bracia chorzy lub słabi otrzymują takie zajęcia, żeby nie groziła im bezczynność, lecz jednocześnie, by nadmiar roboty ich nie przytłaczał lub nie skłaniał do odejścia. 25 Opat powinien mieć wzgląd na ich słabość (RegBen 48,22–25).
Frustracja związana z bezczynnością jest czymś duchowo niszczącym i prowadzącym do zła. Z tej racji jest większym złem niż nadmiar pracy! Najczęściej ludzie, którzy nic lub niewiele robią, robią wokół siebie najwięcej zamieszania, starając się udowodnić sobie i innym, jak dużo pracują! Jest to wyraz ich frustracji, a mówiąc duchowo: acedii. Ponadto oni stają się źródłem konfliktów, plotek, pomówień w odniesieniu do tych, którzy pracują i nie mają czasu na takie rzeczy. Św. Benedykt nie waha się w celu zapobieżenia takim frustracjom zlecić takim ludziom nawet w niedzielę pracę do wykonania i podobnie uważa, że nawet chorzy i słabi powinni jednak dla swego dobra duchowego coś robić, czymś się zajmować dla dobra wszystkich. Wszystko to jednak wymaga właściwej miary.