Prawdziwe życie
Nasze życie jest w istocie historią spotkania z Bogiem. Potrzebujemy, aby nas ktoś zawołał, byśmy się obudzili. Jeżeli żyjemy sobie spontanicznie niejako sami w sobie, jesteśmy jakby w letargu. Ten stan dobrze oddaje określenie: „żyje się”.
Święty Benedykt zdaje sobie bardzo dobrze sprawę z tej prawdy i w Prologu na początku po podaniu adresata swojej Reguły wzywa: „Powstańmy więc wreszcie, skoro Pismo Święte zachęca nas słowami: Teraz nadeszła dla nas godzina powstania ze snu” (RB Prol. 8). Życie bez świadomości „ja” jest letargiem, życiem rozmytym. Dalej w Regule czytamy:
14 Pośród licznego tłumu, któremu Pan mówi te słowa, szuka On sobie współpracownika i raz jeszcze powtarza: 15 Któż jest człowiekiem, co miłuje życie i pragnie widzieć dni szczęśliwe? (Ps 33,13 Wlg). 16 Jeśli słysząc to, odpowiesz: „Ja”, rzecze ci Bóg: 17 Skoro chcesz mieć prawdziwe i wieczne życie, powściągnij swój język od złego, od słów podstępnych twe wargi. Odstąp od złego, czyń dobro; szukaj pokoju, idź za nim (Ps 34[33],14–15) (RB Prol. 14-17).
Nasze duchowe życie jest poprzedzone wezwaniem ze strony Boga. Dopiero kiedy odpowiemy na to wezwanie świadomie jako „ja”, sensu nabierają dalsze słowa, które u św. Benedykta są cytatem z Psalmu 34. Zawiera się w nim bardzo ogólne streszczenie przykazań, co można by sprowadzić do hasła: żyj dobrze, według właściwych wartości, a unikaj zła. Znakomicie wyraził to św. Paweł w Liście do Rzymian zdaniem często cytowanym przez księdza Jerzego Popiełuszko: Nie daj się zwyciężyć złu, ale zło dobrem zwyciężaj! (Rz 12,21).
Przykazania, jakie przekazał Bóg Izraelowi, były warunkiem przymierza zawartego na Synaju:
I przemówił do was Pan, Bóg wasz, spośród ognia. Dźwięk słów słyszeliście, ale poza głosem nie dostrzegliście postaci. 13 Oznajmił wam swe przymierze, gdy rozkazał wam pełnić Dziesięć Przykazań i napisał je na dwóch tablicach kamiennych (Pwt 4,12n).
Podobnie każdy z nas wierzących na podobnej zasadzie w pewnym sensie „podpisuje” świadomie takie przymierze z Bogiem. Życie zgodne z przykazaniami staje się w ten sposób wyrazem wierności Osobie, z którą zawarliśmy przymierze. Stąd istnieje następujący porządek – na początku pada pytanie: Kto jest człowiekiem, co pragnie życia i szczęścia? Kiedy usłyszymy je i odpowiemy na nie: „Ja”, budzimy się do życia w relacji z Bogiem. Dopiero wtedy Jego Prawo, czyli przede wszystkim przykazania, nabiera sensu. Wcześniej, póki się nie zbudziliśmy, Prawo tworzyło ramy, w których musieliśmy się zmieścić. Taka sytuacja pobudzała nas raczej do kombinowania: jakby zachowując Prawo, jednak zrobić swoje. Można zachowując formalnie przepisy Prawa i tak robić to, co w istocie jest sprzeczne z Prawem. To jednak świadczy o tym, że nasze „ja” nie obudziło się prawdziwie w odpowiedzi na Boże wezwanie.
Od momentu żywej odpowiedzi „ja” na usłyszane wezwanie zaczyna się prawdziwe spotkanie. Jednak przychodzące do nas wezwania posiadają różną głębię i odpowiednio nasze „ja” będące odpowiedzią posiada taką głębię, jaką ma usłyszane wezwanie. Istnieją w nas w ten sposób różne „ja” w zależności od relacji, w jakich uczestniczymy. Istnieje „ja” w relacji z „czymś”, z przedmiotem lub ideą. Można oczywiście też pozostać na poziomie zwierzęcia, które nie ma „ja” i zachowuje się spontanicznie, co najwyżej emocjonalnie. Widać to w wielu zachowaniach ludzi chociażby, kiedy bezmyślnie wyrzucają śmieci, które dla rzucającego mają jakoby zniknąć w chaosie bezkształtnej materii. Z drugiej jednak strony jeżeli ktoś kupuje samochód, to wie, że musi się o niego troszczyć, np. robić regularne przeglądy u mechanika, sprawdzać poziom oleju, słuchać, jak chodzi silnik i koła, wymieniać opony na zimę itd. Samochód jest dla tego kogoś „czymś” cennym i dlatego uczy go roztropności w postępowaniu. Relacje międzyludzkie mogą być także na bardzo różnym poziomie, począwszy od relacji czysto usługowej, jak na przykład między kupującym a sprzedawczynią w sklepie, aż do relacji głębokiej miłości, do tego stopnia, że jedno bez drugiego nie może żyć. Tak bywa między ludźmi, którzy długie lata żyli razem w małżeństwie, kochali się i kiedy jeden ze współmałżonków umiera, drugi umiera niedługo po nim. To jest stosunkowo częste zjawisko świadczące o tym, że bez drugiej osoby tracimy sens naszego życia. Kiedy jeszcze pamiętamy, że małżeństwo jest w chrześcijaństwie sakramentem i we wzajemnej relacji małżonkowie dotykają w nim Boga, ta więź sięga głębiej niż jesteśmy to w stanie ocenić i właściwie ocieramy się o relację mistyczną. Niemniej prawdziwe „ja” na poziomie fundamentalnym jest w stanie wywołać w nas tylko sam Bóg. Wynika to z tajemnicy stworzenia nas na Jego podobieństwo. „Ja” odbija w sobie niejako swój prawzór i dlatego może odezwać się tylko w odpowiedzi na wezwanie Boże.
Tekst ukazał się także w serwisie zdrowiepowraca.pl