Monastycyzm uwewnętrzniony. Szkoła służby Pańskiej dla każdego

Wstęp

Regułę św. Benedykta, którą napisał on dla mnichów, otwiera Prolog – rodzaj wprowadzenia, a jednocześnie adresu, w którym określa, do kogo pisze tę regułę. Ciekawe jest to, że w Prologu właściwie ani razu nie pada słowo „mnich”, czy jakiekolwiek określenie jednoznacznie z tym powołaniem związane. Na sam koniec Prologu pojawia się jedynie jako wniosek postulat: „Mamy zatem założyć szkołę służby Pańskiej” (RegBen Prol 45). Ten postulat można jednak bardzo łatwo odnieść nie tylko do życia klasztornego, ale także do innych rodzajów życia jak np. życie w rodzinie.

Zasadniczo koncepcja życia monastycznego wyrasta z pragnienia konsekwentnego bycia uczniem Chrystusa. Tak było od samego początku. Joseph kard. Ratzinger pisał:

U Antoniego, będącego dla nas historycznie uchwytną postacią z początków monastycyzmu, decydującym motywem była intencja prowadzenia „vita evangelica” – intencja życia Ewangelią w jej integralności, z całym radykalizmem1.

Nieco dalej o św. Bazylim pisze:

Nie chciał on absolutnie stwarzać swojej własnej instytucji obok normalnego Kościoła. Pierwsza autentyczna reguła, jaką napisał, miała być – jak to sformułował von Balthasar – regułą nie zakonu, ale Kościoła, <Podręcznik konsekwentnych chrześcijan>2

W Ewangelii niewątpliwie Pan Jezus wyraźnie sprawę królestwa Bożego stawia jako zasadniczą w swoim orędziu. Wszystkich wzywa do szukania już tutaj tego królestwa: Starajcie się naprzód o królestwo /Boga/ i o Jego Sprawiedliwość, a to wszystko będzie wam dodane (Mt 6,33). Wydaje się, że na podstawie tych słów uznano życie zakonne, które uważa się za wybór królestwa Bożego z jednoczesnym odrzuceniem świata z jego ziemskimi wartościami, za wyższe od życia świeckiego mocno zaangażowanego w ten świat. Ale to oczywiście jest uproszczenie. Śluby zakonne formalnie są deklaracją postawienia na królestwo Boże już tu na ziemi z odrzuceniem świata. Ale czy rzeczywiście tak jest? Niestety w życiu wielu osób zakonnych dzisiaj tego nie widać.

Niewątpliwie wybór Chrystusa i całkowite postawienie na Niego jest tym, o co chodzi Panu Jezusowi i w tym sensie jest życiem prowadzącym do pełni, a zatroskanie o sprawy doczesne, choćby należały one do najlepszych z możliwych tu na ziemi, prowadzi do śmierci.

Potem przywołał do siebie tłum razem ze swoimi uczniami i rzekł im: «Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje! 35 Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je. 36 Cóż bowiem za korzyść stanowi dla człowieka zyskać świat cały, a swoją duszę utracić? 37 Bo cóż może dać człowiek w zamian za swoją duszę? (Mk 8,34–37)

Tak więc nikt z was, jeśli nie wyrzeka się wszystkiego, co posiada, nie może być moim uczniem (Łk 14,33).

Każdy, kto dla mego imienia opuści dom, braci, siostry, ojca, matkę, dzieci lub pole, stokroć tyle otrzyma i życie wieczne posiądzie na własność (Mt 19,29).

Takich i podobnych cytatów można przytoczyć z Nowego Testamentu bardzo dużo. Jednak wybór wskazany w tych tekstach dokonuje się bardzo głęboko w sercu człowieka i zawsze jako odpowiedź na Boże wezwanie. Oczywiście o wiele łatwiej realizować to w życiu zakonnym, bez obowiązków związanych z innymi osobami, z troską o utrzymanie domu itd. Tutaj ma zastosowanie rada Pana Jezusa:

Rzekli Mu uczniowie: Jeśli tak ma się sprawa człowieka z żoną, to nie warto się żenić. Lecz On im odpowiedział: Nie wszyscy to pojmują, lecz tylko ci, którym to jest dane. Bo są niezdatni do małżeństwa, którzy z łona matki takimi się urodzili; i są niezdatni do małżeństwa, których ludzie takimi uczynili; a są i tacy bezżenni, którzy dla królestwa niebieskiego sami zostali bezżenni. Kto może pojąć, niech pojmuje! (Mt 19,10–12).

Jednak czy taki wybór rzeczywiście się dokonał i stał się prawdą w życiu osoby zakonnej, trudno powiedzieć. Istnieje przecież szereg innych możliwości i motywów pójścia do klasztoru: ucieczka od trudności w życiu samotnym lub małżeńskim; realizacja własnych ambicji bycia doskonałym; szukanie schronienia dla siebie w całkowitym poddaniu się komuś, kto bierze za mnie odpowiedzialność; czyjaś namowa; lęk o własne zbawienie przy jednoczesnym przekonaniu, że w klasztorze się można łatwiej zbawić, itp. Można mieć obawę, że dzisiaj w życiu zakonnym istnieją wyraźne problemy związane z autentyczną motywacją. Ale ponadto pojawiają się fałszywe struktury wynikające z powiązań między ludźmi działające w zakonach, jak również w całym Kościele, które raczej utrudniają dojście do dojrzałości i odpowiedzialności niż w nim pomagają.

Okazuje się, że uniwersalizm zawarty w Prologu nie jest przypadkowy, ale konsekwentnie wyrasta z wcześniejszej tradycji. Jeżeli uwzględnimy przy tym, że w Kościele Wschodnim duchowość chrześcijańska to ni mniej, ni więcej, tylko duchowość wypracowana przez mnichów, to znaczenie monastycyzmu dla życia zwykłych chrześcijan jest bardzo istotne. Nie przypadkiem też zalecenia zawarte w dalszym ciągu Reguły św. Benedykta można stosunkowo łatwo odnieść do życia w rodzinie, a także do rozmaitych wspólnot. Wiele ze wskazań św. Benedykta można zastosować nawet np. do funkcjonowania firmy, czyli do grup dalekich od ambicji tworzenia wspólnot religijnych3 Święty Benedykt okazuje się dobrym przewodnikiem w życiu nie tylko dla mnichów, ale także dla wielu ludzi żyjących w różnych warunkach i wspólnotach.

„Koncepcja życia monastycznego wyrasta z pragnienia konsekwentnego bycia uczniem Chrystusa

Natomiast jeżeli mówimy o małżeństwie, to trzeba wiedzieć, że jest ono sakramentem, czyli znakiem który realizuje to, co oznacza, a oznacza więź Chrystusa i Kościoła, jak to pisze św. Paweł (Ef 5,32). Zatem chrześcijańscy małżonkowie są wezwani także do szukania przede wszystkim Chrystusa i jego miłości. Ich wzajemna więź jest jej znakiem i szkołą. Które jednak małżeństwo to tak rozumie?! Ponadto niewątpliwie, szczególnie na początku, gdy namiętności i różne inne napięcia pomiędzy małżonkami związane ze zwykłym życiem jeszcze grają dużą rolę, trudno o autentyczne odkrycie tej prawdy, o misterium miłości Chrystusa, która nas obejmuje. Wydaje się, że możliwe jest jednak takie wspólne przeżywanie tajemnicy małżeństwa, w którym ta tajemnica Chrystusa i Kościoła jest w sposób żywy obecna. W tej perspektywie droga życia małżeńskiego i droga życia zakonnego są różnymi drogami do królestwa Bożego, co prawda wykluczającymi się wzajemnie, ale równoprawnymi i pozwalającymi postawić wybór Chrystusa i Jego królestwa w centrum. Niemniej samotnemu, bezżennemu we wspólnocie podobnych osób jest łatwiej. Ale z tego nie wynika, że jego wybór jest „wyższy”. „Wyższy” jest jedynie o tyle, o ile jest postawieniem królestwa Bożego w centrum w przeciwieństwie do zagubionego w świecie zwykłego człowieka. Jednak człowiek w świecie też może dokonać takiego wyboru i wówczas nie ma żadnej wyższości, a ponadto dla niego taki wybór może być o wiele trudniejszy w realizacji i stąd bardziej godny uznania (!). Mówi o tym między innymi apoftegmat o Abba Antonim:

Abba Antoniemu na pustyni zostało objawione co następuje: „Jest w mieście ktoś podobny do ciebie: lekarz z zawodu, który rozdaje potrzebującym to, co mu zbywa, i przez cały dzień śpiewa «Święty-Święty-Święty» razem z aniołami” (1 Apo Antoni 24(24)).

Wynoszenie się osób konsekrowanych, przeświadczonych o wyższości swojego życia, jest wyraźnym dowodem, że prawdziwie nie postawili na królestwo Boże. Pan Jezus mówi o tym, że Kto się wywyższa, będzie poniżony, a kto się poniża, będzie wywyższony (Mt 23,12). Ponadto mówi, że kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem waszym (Mt 20,27). Te teksty są jednoznaczne i nie wymagają komentarza. Ponadto Matka Boża, Ta która jest wzorem życia zakonnego, żyła w świecie! Istotne jest to, czy na swojej drodze, jaką idziemy, prawdziwie szukamy Boga.

Pierwotny zamysł twórców monastycyzmu pozostaje stale aktualny, a dzisiaj w dobie kryzysu życia konsekrowanego wydaje się warty podjęcia. Co taki postulat oznaczałby dla świeckiego człowieka? Jakie postawy i zasady życia dałoby się wyprowadzić z tradycji monastycznej? Warto w związku z tym przyjrzeć się zasadniczej myśli, która leży u podstaw napisanej przez niego Reguły.

Czy prawdziwie szuka Boga

W tym kontekście pojawia się postulat „monastycyzmu uwewnętrznionego”, który polega na podjęciu wewnętrznie tego samego dążenia, jakie legło u podstaw życia monastycznego.

Święty Benedykt w Regule stawia kandydatom do życia monastycznego właściwie jeden warunek: „czy prawdziwie szuka Boga” (RegBen 58,7). Otóż to dążenie powinno stać się fundamentem życia. Święty Benedykt stosuje tę ogólną zasadę do życia w klasztorze. Czy jednak nie da się tego kryterium zastosować w życiu ludzi świeckich? Wydaje się, że jest to nie tylko możliwe, ale także bardzo owocne. Przede wszystkim pragnienie „prawdziwego szukania Boga” powinno być fundamentem życia każdego chrześcijanina, nie tylko osób mnichów. Musi ono, oczywiście, przyjąć bardzo konkretny kształt.

Dzisiaj modna jest postawa „szukającego”. Niestety często takie określenie oznacza człowieka, który ciągle problematyzuje sprawę relacji do Boga i w tej problematyzacji znajduje dla siebie usprawiedliwienie w swojej niewierze, w braku zdecydowanego pójścia za Chrystusem. Szukanie Boga u św. Benedykta oznacza zdecydowanie się na pójście za Chrystusem i otrzymuje bardzo konkretny kształt. Zaraz w dalszej części zdania wskazuje on na konkretne postawy, w których to szukanie Boga się przejawia: „czy jest gorliwy w Służbie Bożej, w posłuszeństwie, w znoszeniu upokorzeń” (RegBen 58,7). Te wskazania układają się w pewien porządek coraz to głębszych wezwań i wymagań.

Pierwszym wyznacznikiem jest służba Boża, co oznacza liturgię, a w Regule w szczególności liturgię godzin, gdyż Eucharystię mnisi sprawowali tylko w niedzielę raz w tygodniu. Autentyczne szukanie Boga może się odbywać jedynie w przestrzeni, którą nam dał sam Bóg. Liturgia jest właśnie czasem, w którym daje się nam On w sposób szczególny:

Wierzymy, że Bóg jest wszędzie obecny i że oczy Pana patrzą na dobrych i na złych na każdym miejscu (Prz 15,3). Przede wszystkim jednak powinniśmy być tego niewzruszenie pewni wówczas, gdy uczestniczymy w Służbie Bożej (RegBen 19,1n).

Wynika to ze słów samego Pana Jezusa:

Jeśli dwóch z was na ziemi zgodnie o coś prosić będzie, to wszystko otrzymają od mojego Ojca, który jest w niebie. 20 Bo gdzie są dwaj albo trzej zebrani w imię moje, tam jestem pośród nich (Mt 18,19–20).

Zauważmy, że św. Benedykt nie mówi, że Bóg jest szczególnie obecny w modlitwie indywidualnej, w medytacji, w uczynkach miłosiernych, w ascezie…, ale w liturgii. Dlaczego? Wydaje się, że dlatego, iż liturgia zawiera w sobie tajemnicę Kościoła, Ciała Chrystusa. Ten wymiar jest niestety dla wielu ludzi dzisiaj niezrozumiały. Niemniej Drugi Sobór Watykański wyraźnie w tym samym duchu mówi:

Liturgia jednak jest szczytem, do którego zmierza działalność Kościoła, i jednocześnie jest źródłem, z którego wypływa cała jego moc (KL 10).

Liturgia bowiem jest pierwszym i niezastąpionym źródłem, z którego wierni czerpią ducha prawdziwie chrześcijańskiego (KL 14).

Nasza religijność w pewnym momencie historii została w wymiarze indywidualnej świadomości przeciętnego wierzącego sprowadzona do wymiaru moralnego, a przez to do indywidualnego zbawiania się przez własne czyny, czyli właściwie do koncepcji jaką mieli faryzeusze: miała ich zbawić ich własna doskonałość. W przypadku chrześcijan różnica polegała na tym, że dokonywało się to przez Chrystusa, który otwarł nam drzwi do nieba i przekazał nam doskonalszą moralność. Jednak w praktyce u podstaw był ten sam lęk o indywidualne zbawienie przez własną porządność. Liturgia w tym kontekście była rozumiana jako formalnie sprawowany kult Boga, w którym każdy chrześcijanin miał z obowiązku moralnego brać udział. Jednak z tej racji, że zwykli chrześcijanie nie znali łaciny – a liturgia była wyłącznie po łacinie – mogli oni być jedynie widzami w liturgii i to okrojonej do mszy św. – właściwie nie używało się pojęcia Eucharystia. Nawet do czasu Drugiego Soboru Watykańskiego w przykazaniu kościelnym używano określenia: „wysłuchiwania” mszy św., a nie udziału w niej. Takie rozumienie liturgii nie niosło w sobie żadnego odniesienia do wspólnoty, wspólnego celebrowania, czy np. uczty, w której bierze udział cała wspólnota Kościoła. Właściwie wszystko zostało sprowadzone do moralności i z tej też racji nawet dostęp do komunii był wyraźnie ograniczany z obawy o to, by ktoś „niegodny” nie sprofanował Ciała Pańskiego. I tak np. nawet tak pobożne kobiety, jak św. Teresa z Lisieux mogły jedynie marzyć o codziennej komunii bez uzyskania na nią zgody (!).

W tradycji monastycznej liturgia godzin, czyli wspólne recytowanie lub śpiewanie psalmów i hymnów poza oddawaniem czci Bogu było ćwiczeniem, w którym mnich uczył się dialogu z Bogiem i jego języka. Cały swój wysiłek podczas recytacji psalmów powinien koncentrować wokół otwarcia serca:

Zastanówmy się zatem, jak należy zachowywać się w obliczu Boga i Jego aniołów, i tak śpiewajmy psalmy, aby nasze serce było w zgodzie z tym, co głoszą nasze usta (RegBen 19,6).

Wspólnota monastyczna jest wpierw i przede wszystkim „małym Kościołem”, który gromadzi się wokół liturgii, czyli celebrowania Bożej chwały. Wszystko inne powinno z tej chwały wyrastać i ku niej prowadzić.

Jeżeli spojrzymy na małżeństwo, to w chrześcijaństwie jest ono sakramentem, czyli znakiem i narzędziem zjednoczenia z Bogiem. U źródeł chrześcijańskiego przeżywania małżeństwa powinno istnieć zatem odniesienie do Boga i wspólne szukanie Jego misterium obecnego w życiu małżonków. Święty Paweł w 5. rozdziale Listu do Efezjan wyraźnie wzywa do czci Pana Jezusa: Dziękujcie zawsze za wszystko Bogu Ojcu w imię Pana naszego Jezusa Chrystusa! (Ef 5,20). Dalej mówi: Dlatego opuści człowiek ojca i matkę, a połączy się z żoną swoją, i będą dwoje jednym ciałem. Tajemnica to wielka, a ja mówię: w odniesieniu do Chrystusa i do Kościoła (Ef 5,31n). Nawiązuje w ten sposób do starotestamentowego obrazu więzi Boga-Oblubieńca z Izraelem-Oblubienicą odnosząc ten obraz do Chrystusa-Oblubieńca i Kościoła-Oblubienicy. Samo małżeństwo zawiera w sobie wielkie wezwanie do wspólnej liturgii i w niej powinno odnajdować swoją tożsamość.

Pewnie taki wniosek wyda się dziwny, bo praktycznie rzecz biorąc prawie nikt tego tak nie rozumie i, co najważniejsze, nie korzysta z tego w swoim życiu. Oczywiście małżonkowie zatroskani o utrzymanie rodziny nie mogą się modlić tak często jak mnisi w klasztorze. Ale nie znaczy to, że nie mogą tego robić przynajmniej w minimalnym wymiarze. Wydaje się, że Liturgiczna Modlitwa na Zakończenie Dnia (Kompleta) jest doskonałą modlitwą małżeńską i rodzinną, którą większość małżeństw mogłaby wspólnie odmawiać, gdyby odpowiednio ułożyli sobie dzień. Natomiast małżonkowie, którzy wypełnili swoje podstawowe obowiązki rodziców, po przejściu na emeryturę mogą mieć dostatecznie dużo czasu, żeby wspólnie odmawiać całą Liturgię Godzin. Istnieją takie małżeństwa, które to robią.

Nie piszemy tego w duchu wezwania moralnego. Zwracamy uwagę na fundamentalną prawdę odnoszącą się do życia we wszystkich jego wymiarach: jeżeli nie będziemy się właściwie karmili, umrzemy z głodu. W wymiarze duchowym i życia we wspólnocie konieczne jest sięganie do samych źródeł – do Boga i Jego słowa. Liturgia Godzin, jeżeli patrzymy na nią od strony człowieka, jest rozłożonym w czasie karmieniem się Bożym słowem. Kiedy ją systematycznie odmawiamy we wspólnocie, Boże słowo wchodzi do naszego serca i powoli staje się naszym życiem. W Prologu do Reguły św. Benedykt wzywa, byśmy dali się porwać Bożemu słowu i jego głębi. Przy czym samo wezwanie, wręcz gorący apel, rodzi się z osobistego doświadczenia liturgii. Ułożone jest ono w dialog, w którym Boże wezwanie stanowią wersety z Pisma Świętego używane w liturgii, przede wszystkim psalmy. W ten sposób odsłania się zasadniczy cel i perspektywę duchowej pracy:

Powstańmy więc wreszcie, skoro Pismo Święte zachęca nas słowami: Teraz nadeszła dla nas godzina powstania ze snu (Rz 13,11). Otwórzmy nasze oczy na przebóstwiające światło, a nasze uszy na głos Boży, który nas codziennie napomina wołając: Obyście usłyszeli dzisiaj głos Jego: nie zatwardzajcie serc waszych (Ps 96,8). I znowu: Kto ma uszy, niechaj posłyszy, co mówi Duch do Kościołów (Ap 2,7). A co mówi? Pójdźcie, synowie, słuchajcie mnie, nauczę was bojaźni Pańskiej. Biegnijcie, dopóki macie światłość życia, aby ciemności śmierci was nie ogarnęły (Ps 34[33],12; J 12,35)”. „Pośród licznego tłumu, któremu Pan mówi te słowa, szuka On sobie współpracownika i raz jeszcze powtarza: Któż jest człowiekiem, co miłuje życie i pragnie widzieć dni szczęśliwe? (Ps 33,13 Wlg). Jeśli słysząc to, odpowiesz: “Ja”, rzecze ci Bóg: Skoro chcesz mieć prawdziwe i wieczne życie, powściągnij swój język od złego, od słów podstępnych twe wargi. Odstąp od złego, czyń dobro; szukaj pokoju, idź za nim (Ps 34[33],14–15). Gdy tak będziecie postępować, oczy Moje zwrócone będą na was, a uszy moje otwarte na prośby wasze. I zanim mnie wezwiecie, powiem: «Oto jestem» (Iz 58,9). Cóż dla nas milszego, bracia najdrożsi, nad ten Boży głos zaproszenia? Oto w swej łaskawości Pan sam ukazuje nam drogę życia (RegBen Prol 8–20).

Liturgia jest tutaj zasadniczą praktyką duchową: Dać się porwać Słowu Bożemu i jego głębi! Cytaty z Biblii w tym fragmencie zasadniczo pochodzą z psalmów codziennie recytowanych w chórze przez mnichów. Serce, które ma iść za tym, co głoszą usta, powinno być wsłuchane w głos Boga, by na ten głos odpowiedzieć. Podobne wezwanie znajdujemy u św. Pawła w jego nauce o zasadach życia we wspólnocie uczniów Chrystusa:

Słowo Chrystusa niech w was mieszka w całym swym bogactwie: z całą mądrością nauczajcie i napominajcie siebie, psalmami, hymnami, pieśniami pełnymi ducha, pod wpływem łaski śpiewając Bogu w waszych sercach. (Kol 3,16; zob. Ef 5,19)

Przytoczony fragment z Reguły św. Benedykta nie tylko jest wezwaniem, ale stanowi jednocześnie świadectwo wewnętrznego dialogu, do jakiego prowadzi autentyczne przeżywanie Liturgii Godzin. W nim dokonuje się odkrycie prawdziwego „ja”, którym nas Bóg obdarował, „ja” które budzi się jako odpowiedź na Jego wezwanie.

Św. Benedykt omawiając potem porządek odmawiania tekstów w poszczególnych godzinach kanonicznych pisze np.:

Zarówno Jutrznia jak i Nieszpory powinny kończyć się zawsze Modlitwą Pańską, odmawianą w całości przez przełożonego tak, by wszyscy słyszeli, a to ze względu na ciernie wzajemnych uraz , które bardzo często wyrastają. 13 Bracia bowiem łatwiej oczyszczają się z tego rodzaju błędów, kiedy zobowiązują się wspólnie słowami tej modlitwy: Odpuść nam, jako i my odpuszczamy (Mt 6,12) (RegBen 13,12–13).

Widać stąd, jak słowa wypowiadane podczas liturgii, niosą dla nas bardzo konkretne wezwanie od Boga, które winniśmy codziennie przyjmować i na nie odpowiadać.

„Jeżeli nie będziemy się właściwie karmili, umrzemy z głodu”

Zauważmy, że Liturgia Godzin tak rozumiana, ma przypominać w pewnym aspekcie lectio divina – Boże czytanie, którego istotą jest wsłuchanie się w Boże Słowo po to, by ono zabrzmiało w naszym sercu i byśmy na nie odpowiedzieli wpierw naszym zrozumieniem, a następnie przemianą serca wyrażającą się przemianą naszej postawy. Jednak poza tym ma ona funkcję jednoczenia nas z Chrystusem i z sobą nawzajem we wspólnym uwielbieniu Boga – źródła i dawcy życia.

Drugie kryterium rozpoznawcze, czy prawdziwie szuka Boga, odnosi się do posłuszeństwa. Jego pierwszym stopniem jest prawdziwe słuchanie Boga w Jego słowie. W liturgii takie słuchanie uzyskuje szczególną moc. Musi się jednak ono wyrazić, zgodnie z przytoczonym dialogiem, osobistą odpowiedzią. Jeżeli autentycznie słuchamy, zaczynamy słyszeć bardzo osobiste wezwanie, które się domaga naszej odpowiedzi. Największą przeszkodą, aby taką odpowiedź dać, jest lęk przed utratą czegoś własnego. W Ewangelii Pan Jezus powiedział bardzo zdecydowanie w przytoczonych już wyżej słowach:

Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z powodu Mnie i Ewangelii, zachowa je. Cóż bowiem za korzyść stanowi dla człowieka zyskać świat cały, a swoją duszę utracić? (Mk 8,35n).

Jeżeli prawdziwie szukamy Boga, musimy się zmierzyć z tym lękiem i zdecydować się, czy pójdziemy za własnymi chęciami, czy rozpoznając w nich zasadniczą przeszkodę w drodze do Boga, otworzymy się na posłuszeństwo. Na początku Prologu do Reguły św. Benedykt pisze o tym wyraźnie:

Do ciebie więc kieruję teraz moje słowa, kimkolwiek jesteś ty, co wyrzekasz się własnych chęci, a chcąc służyć pod rozkazami Chrystusa Pana, prawdziwego Króla, przywdziewasz potężną i świętą zbroję posłuszeństwa (RegBen Prol 3).

Posłuszeństwo jest wysiłkiem wsłuchiwania się w Bożą wolę. Jak ją jednak odnaleźć i rozpoznać? Nie jest to łatwe. Wobec istniejącego w nas ogromnego chaosu myśli i napięć niełatwo rozpoznać to, co pochodzi od Boga, a co od nas i naszych pragnień. Posłuszeństwo drugiemu człowiekowi staje się narzędziem do zdystansowania się do własnej woli, która zasadniczo zaburza zdolność poznania prawdy.

Aby zrozumieć sens posłuszeństwa trzeba sobie zdać sprawę z ogromnej siły naszych pragnień i ich wpływu na nasze poznanie. Najczęściej jednak brak nam takiego rozeznania. Spontanicznie uważamy, że mamy dobrą wolę i nawet, gdybyśmy się mylili, to przecież nasza dobra wola nas rozgrzesza (podejście molarne). Pomijając już fakt, że nawet mając „dobrą wolę” można popełnić największe grzechy, nasza „dobra wola” często jest sterowana nieuświadomionymi pożądaniami i mechanizmami obronnymi. Musimy to w sobie rozpoznać, abyśmy wiedzieli, kim naprawdę jesteśmy. Dopóki nasze pragnienia kierują myśleniem – powszechnie doświadczamy u wielu ludzi myślenia sterowanego życzeniami – brak nam właściwego dystansu do własnej subiektywności, aby zobaczyć prawdę w czystym, nieskalanym świetle. Posłuszeństwo jest najmocniejszym narzędziem uwalniania się od własnych chęci.

Czynić własną wolę zabrania nam Pismo Święte słowami: Powstrzymaj się od twoich pożądań (Syr 18,30). Podobnie też prosimy Boga w modlitwie, by Jego wola w nas się wypełniała. Słusznie nas zatem uczą, byśmy nie czynili naszej woli. W ten sposób unikamy tego niebezpieczeństwa, o którym mówi Pismo Święte: Jest droga, co zdaje się słuszna, a w końcu prowadzi do śmierci (Prz 16,25). Lękamy się również tego, co zostało powiedziane o niedbałych: Zepsuci są i stali się wstrętni w swoich chęciach (Ps 52,2 Wlg) (RegBen 7,19–22).

W życiu klasztornym posłuszeństwo obowiązuje wobec przełożonych. W życiu rodzinnym mówi się o posłuszeństwie dzieci względem rodziców. Ale nie mówi się o posłuszeństwie samych rodziców. Komu oni winni być posłuszni? Święty Benedykt w jednym z końcowych rozdziałów swojej Reguły pisze o posłuszeństwie wzajemnym wśród braci:

Wszyscy powinni okazywać posłuszeństwo, które jest wielkim dobrem, nie tylko samemu opatowi, lecz w tymże duchu bracia niechaj będą posłuszni także sobie nawzajem wiedząc, że właśnie drogą posłuszeństwa mają iść do Boga (RegBen 71,1–2).

Tak mocno podkreślana potrzeba posłuszeństwa wynika ze zrozumienia tajemnicy nieprawości w nas. W tym momencie warto sobie przypomnieć słowa św. Pawła z Listu do Rzymian:

Wiemy przecież, że Prawo jest duchowe. A ja jestem cielesny, zaprzedany w niewolę grzechu. 15 Nie rozumiem bowiem tego, co czynię, bo nie czynię tego, co chcę, ale to, czego nienawidzę – to właśnie czynię. 16 Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę, to tym samym przyznaję Prawu, że jest dobre. 17 A zatem już nie ja to czynię, ale mieszkający we mnie grzech. 18 Jestem bowiem świadom, że we mnie, to jest w moim ciele, nie mieszka dobro; bo łatwo przychodzi mi chcieć tego, co dobre, ale wykonać – nie. 19 Nie czynię bowiem dobra, którego chcę, ale czynię właśnie zło, którego nie chcę. 20 Jeżeli zaś czynię to, czego nie chcę, już nie ja to czynię, ale grzech, który we mnie mieszka. 21 A zatem stwierdzam w sobie to prawo, że gdy chcę czynić dobro, narzuca mi się zło. 22 Albowiem wewnętrzny człowiek we mnie ma upodobanie zgodne z Prawem Bożym. 23 W członkach zaś moich spostrzegam prawo inne, które toczy walkę z prawem mojego umysłu i bierze mnie w niewolę pod prawo grzechu mieszkającego w moich członkach. 24 Nieszczęsny ja człowiek! Któż mnie wyzwoli z ciała, co wiedzie ku tej śmierci? 25 Dzięki niech będą Bogu przez Jezusa Chrystusa, Pana naszego! Tak więc umysłem służę Prawu Bożemu, ciałem zaś – prawu grzechu (Rz 7,14–25).

Jednak tajemnica nieprawości w nas nie sprowadza się jedynie do niezdolności czynienia dobra, które widzimy i chcielibyśmy je podejmować, ale niesie ona w sobie ciemność – niezdolność rozpoznania prawdziwej wartości, czego św. Paweł sam doświadczył, gdy jako Szaweł będąc gorliwym młodzieńcem prześladował Kościół. Sam o tym potem powiedział:

Słyszeliście przecież o moim postępowaniu ongiś, gdy jeszcze wyznawałem judaizm, jak z niezwykłą gorliwością zwalczałem Kościół Boży i usiłowałem go zniszczyć, 14 jak w żarliwości dla judaizmu przewyższałem wielu moich rówieśników z mego narodu, jak byłem szczególnie wielkim zapaleńcem w zachowywaniu tradycji moich przodków (Ga 1,13–14).

Aby się z tej ciemności, którą Szaweł uważał przecież za jasność, wyzwolić, trzeba było doświadczenia spotkania z Jezusem pod Damaszkiem.

Gdy jednak spodobało się Temu, który wybrał mnie jeszcze w łonie matki mojej i powołał łaską swoją, 16 aby objawić Syna swego we mnie, bym Ewangelię o Nim głosił poganom (Ga 1,15–16).

Jak widać prawda nie jest nam dana od samego początku jako coś oczywistego. Nawet trzymając się „świętej tradycji”, jak to było w przypadku św. Pawła, nie mamy żadnej gwarancji, że idziemy właściwą drogą, bo ta tradycja musi mieć właściwe zrozumienie wyrażające się aktualnym odczytaniem. Spory Pana Jezusa z Żydami polegały właśnie na sposobie rozumienia i interpretacji Prawa i Proroków. Prawda do nas przy­chodzi od Jezusa:

Jeżeli trwacie w nauce mojej, jesteście prawdziwie moimi uczniami 32 i poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli (J 8,31–32).

Ja jestem drogą i prawdą, i życiem. Nikt nie przychodzi do Ojca inaczej jak tylko przeze Mnie. 7 Gdybyście Mnie poznali, znalibyście i mojego Ojca. Ale teraz już Go znacie i zobaczyliście (J 14,6–7).

Trwanie w Jego nauce nie oznacza przyjęcia Jego usystematyzowanej i zwerbalizowanej doktryny, ale otwieranie się na głębię słowa, jakie do nas kieruje. Jego prawda ma po pierwsze wymiar egzystencjalny, a ponadto nas całkowicie przerasta i wymaga zrozumienia, jakiego dzisiaj nie mamy. Dlatego potem Pan Jezus mówi:

Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go i przyjdziemy do niego, i mieszkanie u niego uczynimy. 24 Kto nie miłuje Mnie, ten nie zachowuje słów moich. A nauka, którą słyszycie, nie jest moja, ale Tego, który Mnie posłał, Ojca. 25 To wam powiedziałem, przebywając wśród was. 26 A Paraklet, Duch Święty, którego Ojciec pośle w moim imieniu, On was wszystkiego nauczy i przypomni wam wszystko, co Ja wam powiedziałem (J 14,23–26).

Gdy zaś przyjdzie On, Duch Prawdy, doprowadzi was do całej prawdy. Bo nie będzie mówił od siebie, ale powie wszystko, cokolwiek usłyszy, i oznajmi wam rzeczy przyszłe. 14 On Mnie otoczy chwałą, ponieważ z mojego weźmie i wam objawi. (J 16,13–14)

W prawdę wprowadza nas Duch Święty nie przez sprecyzowaną intelektualnie i filozoficzne doktrynę, ale przez życie w miłości, która nie sprowadza się do uczucia, ale jest odpowiedzią na objawioną nam przez Jezusa prawdę o Bogu, który jest miłością, który tak nas umiłował, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne (J 3,16). Poznanie tej prawdy polega na wejściu w miłość:

Umiłowani, miłujmy się wzajemnie,
ponieważ miłość jest z Boga,
a każdy, kto miłuje,
narodził się z Boga i zna Boga.
8 Kto nie miłuje, nie zna Boga,
bo Bóg jest miłością (1 J 4,7–8).

W istocie zatem zasadniczy problem polega na tym, żebyśmy pozwolili się prowadzić Duchowi Świętemu, umieli przyjąć Jego natchnienia, które musimy nauczyć się rozpoznawać i według nich postępować. Aby do tego doszło musimy wpierw uwolnić się od naszego zniewolenia zaborczym „ja”, od naszego ego, które dąży do zrealizowania pragnień i namiętności, jakie rozpoznaje na świecie, czyli w społeczności ludzkiej i istniejących w niej relacjach. Tym światem rządzą namiętności: pożądliwość ciała, pożądliwość oczu i pycha tego życia (1 J 2,16).

Bez zdystansowania się do tych namiętności, co możemy uzyskać jedynie przez poznanie ich i wybór czegoś innego, niż nam one podpowiadają. Stąd zasada posłuszeństwa innym ludziom jest narzędziem w pracy nad uwalnianiem się od własnych chęci i upodobań.

Taki duch posłuszeństwa jest bardzo aktualny w życiu małżeńskim. W sprawach duchowych właściwie każdy chrześcijanin powinien mieć swojego kierownika duchowego i w zakresie spraw duchowych być mu posłuszny. Istotna przy tym jest zasada wolności wyboru tego kierownika. Wydaje się, że św. Benedykt akcentując wielką wartość posłuszeństwa nie widział zagrożenia. Prawdopodobnie zakładał, że opat lub inny brat nie manipuluje drugim, że ich polecenia czy życzenia są ze swej natury proste i nie zawierają ukrytych intencji. Niestety istnieje wiele przykładów w historii religii, gdzie prostota i posłuszeństwo zostały wykorzystane do manipulacji i ostatecznie zniszczenia człowieka. Pan Jezus ostrzegał przed tym w Ewangelii:

Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze obłudnicy, bo zamykacie królestwo niebieskie przed ludźmi. Wy sami nie wchodzicie i nie pozwalacie wejść tym, którzy do niego idą.

15 Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze obłudnicy, bo przemierzacie morze i ziemię, żeby pozyskać jednego współwyznawcę. A gdy się nim stanie, czynicie go dwakroć bardziej winnym piekła niż wy sami.

16 Biada wam, przewodnicy ślepi, którzy mówicie: „Kto by przysiągł na przybytek, nic to nie znaczy; lecz kto by przysiągł na złoto przybytku, ten jest związany przysięgą”. 17 Głupi i ślepi! Cóż bowiem jest ważniejsze, złoto czy przybytek, który uświęca złoto? 18 Dalej: „Kto by przysiągł na ołtarz, nic to nie znaczy; lecz kto by przysiągł na ofiarę, która jest na nim, ten jest związany przysięgą”. 19 Ślepcy! Cóż bowiem jest ważniejsze, ofiara czy ołtarz, który uświęca ofiarę? 20 Kto więc przysięga na ołtarz, przysięga na niego i na wszystko, co na nim leży. 21 A kto przysięga na przybytek, przysięga na niego i na Tego, który w nim mieszka. 22 A kto przysięga na niebo, przysięga na tron Boży i na Tego, który na nim zasiada.

23 Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze obłudnicy, bo dajecie dziesięcinę z mięty, kopru i kminku, lecz zaniedbaliście to, co ważniejsze jest w Prawie: sprawiedliwość, miłosierdzie i wiarę. To zaś należało czynić, a tamtego nie zaniedbywać. 24 Ślepi przewodnicy, którzy przecedzacie komara, a połykacie wielbłąda!

25 Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze obłudnicy, bo dbacie o czystość zewnętrznej strony kubka i misy, a wewnątrz pełne są zdzierstwa i niepowściągliwości. 26 Faryzeuszu ślepy! Oczyść wpierw wnętrze kubka, żeby i zewnętrzna jego strona stała się czysta.

27 Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze obłudnicy, bo podobni jesteście do grobów pobielanych, które z zewnątrz wyglądają pięknie, lecz wewnątrz pełne są kości trupich i wszelkiego plugastwa. 28 Tak i wy z zewnątrz wydajecie się ludziom sprawiedliwi, lecz wewnątrz pełni jesteście obłudy i nieprawości (Mt 23,13–28).

Wobec człowieka nasze posłuszeństwo nie może być bezwzględne. Ostatecznie instancją rozstrzygającą jest nasze sumienie i ono stanowi granicę posłuszeństwa drugiemu człowiekowi. Zresztą jest ono wpisane w samą ideę posłuszeństwa przez to, że jest ono skierowane do Boga, a drugi człowiek jest jedynie pośrednikiem. Dlatego prawdziwe posłuszeństwo musi przechodzić przez sumienie. Jak uczy nas Kościół, nie możemy czynić nic, co byłoby sprzeczne z głosem naszego sumienia.

Z drugiej jednak strony odwoływanie się do sumienia bywa wykorzystywane do realizowania własnych chęci. Nie da się problemu rozwiązać za pomocą formalnych zasad. Nasze fałszywe „ja” potrafi w niesamowity sposób manipulować naszymi pragnieniami i myślami aż do wmówienia nam, że coś pochodzi z sumienia. Posłuszeństwo oznacza podjęcie walki z fałszywym „ja” w nas. Jest to proces nie tylko bolesny, ale właściwie to walka na śmierć i życie. Dlatego jedynie ten, kto jest wytrwały „w znoszeniu upokorzeń”, jest w stanie wejść na drogę przemiany, metanoi. Znoszenie upokorzeń jest oznaką prawdziwego zdecydowania, aby się nie bronić, aby nie szukać dla siebie usprawiedliwienia i swoich racji. Chęć obrony siebie jest w nas ogromną siłą, która blokuje nam dojście do prawdy. Dlatego, aby wejść na drogę prawdy, potrzeba determinacji, w której najtrudniejsza jest rezygnacja ze swoich racji i obrony siebie.

W tradycji Ojców Pustyni pokora było najlepszym sprawdzianem rozpoznania autentycznej wielkości człowieka. Jeżeli komuś jej brakowało, oznaczało to, że jeszcze mu daleko do doskonałości. Człowiek autentycznie pokorny potrafi cierpliwie znosić upokorzenia.

Zdolność do przyjęcia upokorzeń bez zbaczania z drogi prawdy jest jednym z wymiarów pokory, która polega na zdolności do przyjęcia prawdy w jej egzystencjalnym wymiarze. Pokora jest najlepszym kryterium rozpoznania autentycznej wielkości człowieka. Jeżeli brakuje nam pokory, dzięki której potrafimy przyjąć upokorzenia, oznacza to, że jeszcze dużo nam brakuje do doskonałości. Swoistym wzorem pokory jest Hiob, który po stracie całej posiadłości, jaką miał powiedział:

Nagi wyszedłem z łona matki i nagi tam wrócę. Dał Pan i zabrał Pan. Niech będzie imię Pańskie błogosławione! (Hi 1,21).

A na końcu jeszcze naznaczony chorobą powiedział:

Dobro przyjęliśmy z ręki Boga. Czemu zła przyjąć nie możemy? (Hi 2,10)

Pokora jest otwartością na Boga w Jego najgłębszej prawdzie. Bez niej nie możemy prawdziwie zbliżyć się do Niego. Krzyż odsłania przed nami prawdę o tym, że to Bóg jest pokorny, pokorny w swojej miłości do nas. On w swoim Synu przyjął na siebie fałszywe oskarżenie i jego konsekwencje nie protestując:

Dręczono go, lecz sam pozwolił się gnębić, nawet nie otworzył ust swoich. Jak baranek na rzeź prowadzony, jak owca niema wobec strzygących ją, tak on nie otworzył ust swoich (Iz 53,7).

Jak potem napisał św. Paweł w Hymnie o kenozie:

Uniżył samego siebie,
stając się posłusznym aż do śmierci –
i to śmierci krzyżowej.
9 Dlatego też Bóg Go nad wszystko wywyższył
i darował Mu imię
ponad wszelkie imię,
10 aby na imię Jezusa
zgięło się każde kolano
istot niebieskich i ziemskich, i podziemnych.
11 I aby wszelki język wyznał,
że Jezus Chrystus jest Panem –
ku chwale Boga Ojca (Flp 2,8–11).

Na krzyżu objawiła się absolutnie czysta, bezinteresowna i pokorna miłość Boga do nas. I to ona właśnie powaliła na kolana wszystkie istoty niebieskie, ziemskie i podziemne.

„Człowiek autentycznie pokorny potrafi cierpliwie znosić upokorzenia”

Jak pycha szatańska jest największą nieprawością, tak pokorna miłość Boga jest Jego istotą i fundamentem istnienia i życia, jakie On stworzył. Dlatego też pokora została przez Ojców Pustyni uznania za najbardziej wiarygodny wskaźnik głębi duchowej człowieka.

„Nie ma pokory bez upokorzenia” – mówi stara dewiza, czyli nie możemy się nauczyć pokory bez przyjmowania upokorzeń. Stąd św. Benedykt znoszenie upokorzeń wskazuje jako najgłębsze kryterium autentycznego szukania Boga.

Załóżmy „szkołę służby Pańskiej”

Wymienione postawy stanowią najlepsze kryteria rozpoznawcze autentycznego szukania Boga, czyli rozpoznania wewnętrznego zdecydowania się na pójście za Chrystusem. Trzeba jednak pamiętać, że we wspomnianym dialogu z Prologu do Reguły św. Benedykt pyta wpierw o zasadnicze dążenie serca, jakie powinno być u podstaw całego wysiłku duchowego: Któż jest człowiekiem, co miłuje życie i pragnie widzieć dni szczęśliwe? (RegBen Prol 15 – cytat z Ps 33,13 Wlg). Autentyczny wysiłek duchowy może wyrastać jedynie z pragnienia pełni życia. Dopiero z niego wyrasta zdecydowane szukanie Boga – źródła życia, a to zdecydowanie z kolei staje się podstawą właściwego uporządkowania własnego życia, które zawiera się w idei założenia „szkoły służby Pańskiej” (zob. RegBen Prol 45).

„Miłość życia” jest podstawą wszelkiego dialogu z Bogiem. Od niej się wszystko rozpoczyna. Znowu wydaje się, że jest to banalna prawda. Któż nie chciałby żyć?! Każdy tego pragnie! Tak się przynajmniej wydaje w przypadku człowieka wolnego od poważnych zaburzeń psychicznych. Ale znowu nie jest to takie oczywiste, gdy przeanalizujemy nasze prawdziwe wybory. Jeżeli się zastanowimy, na przykład, co jest powodem kłótni między ludźmi, to łatwo zauważyć, że wynikają one z upartego trzymania się „swoich racji”. Sytuacja wygląda szczególnie dramatycznie, gdy zdarza się to w życiu rodzinnym. Rodzina jest wspólnotą życia. Jej członkowie żyją ze sobą na co dzień. Jakość ich życia zależy od wzajemnych relacji. Im te relacje są bardziej otwarte, pełne miłości, tym życie jest pełniejsze i szczęśliwsze. I odwrotnie, im więcej nieporozumień i wzajemnych niechęci, tym życie jest trudniejsze do zniesienia, a czasem, gdy istnieje wzajemna nienawiść, wręcz staje się koszmarem.

Czy żyjący w rodzinie rzeczywiście „miłują życie i pragną dni, by zażywać szczęścia”, gdy trwają uparcie we wzajemnych urazach? Pewnie każdy z nich powie, że pragnie pełni życia, ale to drugi jest winien. Prawda zazwyczaj leży pośrodku, a to znaczy, że trzeba jej szukać przez zrozumienie drugiego i rozpoznanie, na czym polega nieporozumienie. Jeżeli jednak upierają się przy swoim, nie widać, aby szukali prawdy i porozumienia i jedności. Okazuje się zatem, że nie pragnienie życia jest dla nich najważniejsze. A zatem co? Własne racje, poczucie własnej sprawiedliwości, niewinności. Zasadnicza argumentacja uzasadniająca niechęć, czy „słuszny gniew” na drugiego opiera się na przekonaniu, że „on jest winny, a ja niewinny”. A przecież człowiek trzymając się swojego „słusznego gniewu” zaprzepaszcza w sobie i w drugim szansę na radość życia. Dlaczego tego nie widzi i nie obudzi się i nie powie sobie: „przecież życie jest czymś ważniejszym i o wiele głębszym od racji. Szukajmy życia, a nie swojej niewinności, potwierdzenia własnej wartości, racji…”

Autentyczny wysiłek duchowy może wyrastać jedynie z pragnienia pełni życia

W Regule św. Benedykta pragnienie życia zostało przełożone na konkretny program, na takie ułożenie życia, aby wszystkie czynności były ukierunkowane na spotkanie z Bogiem. Tę myśl wyraża hasło: „Aby we wszystkim Bóg był uwielbiony” (RegBen 57,9), które Święty napisał mówiąc o zupełnie prozaicznym zajęciu, jakim jest sprzedaż własnych produktów. Zazwyczaj kojarzy się benedyktynów z innym hasłem: „módl się i pracuj”. Nie znajdujemy go w Regule. Powstało ono jako streszczenie idei życia w harmonii pomiędzy modlitwą i pracą, jaką znajdujemy w Regule. Harmonia nie ogranicza się jedynie do tych dwóch wymiarów. Świętemu Benedyktowi zależy na harmonii całości życia, które poza pracą i modlitwą obejmuje czas odpoczynku, lekturę, kontakty międzyosobowe, posiłki itd. Dlatego jego własne hasło „Aby we wszystkim Bóg był uwielbiony” lepiej oddaje jego zamysł.

Zauważmy, że taką harmonię można, a nawet trzeba, realizować niezależnie od rodzaju powołania. Nie trzeba być mnichem, aby czcić Boga we wszystkich wymiarach życia. Takie uwielbienie oddaje Bogu matka, które pielęgnuje swoje dziecko, ojciec, który nawet ciężko pracuje, aby swojej rodzinie zapewnić utrzymanie, o ile mają świadomość i ducha uwielbienia. Podobnie lekarz, pielęgniarka, nauczyciel… Można wszystko robić z musu lub mechanicznie albo po to, by uzyskać uznanie dla siebie. Można jednak pracować w duchu służby i uwielbienia Boga. Ducha służby nie da się pogodzić z noszeniem w sobie pretensji i roszczeń. Natomiast pobudza on do znajdywania w ciągu dnia przynajmniej chwili czasu poświęconego wyłącznie Bogu, aby Mu podziękować i uwielbić Go.

Aby praca i w ogóle wszystkie codzienne czynności mogły stać się sposobną chwilą na spotkanie Boga potrzeba nie tyle szczególnych warunków zewnętrznych, jakie można stworzyć np. w klasztorze, ale właściwej postawy wewnętrznej. Można je w sobie wyrabiać przez wytrwałe trzymanie się określonych zasad postępowania.

W pierwszym rozdziale Reguły św. Benedykt pisze, dla kogo jest przeznaczona jego Reguła. Mówi do cenobitów, którzy żyją w klasztorze i pełnią służbę pod regułą i opatem (zob. RegBen 1,1n), co według niego jest najważniejsze przy poważnym podejmowaniu życia duchowego. Wymienione są w tym zdaniu trzy zasadnicze wymiary życia monastycznego, które św. Benedykt ceni najbardziej: życie w klasztorze, czyli we wspólnocie, dalej według reguły i pod opatem. Są to trzy filary, na których wznosi się cała konstrukcja życia wspólnotowego. Stąd św. Benedykt bardzo negatywnie opisuje sarabaitów, którzy dla niego są „całkiem obrzydliwym rodzajem mnichów” (RegBen 1,6). Przyczyną jest to, że:

Żadna reguła nie była im mistrzynią i nie wypróbowała ich jak złoto w ogniu. … Prawem ich jest zaspokajanie swych pragnień. Cokolwiek sobie zamyślą lub co wybiorą, to mianują świętym, a czego nie chcą, to uważają za niedozwolone (RB 1,6.8–9).

Brak reguły i przełożonego, nawet przy wspólnym życiu, jest godny pożałowania i nie prowadzi autentycznie do Boga. Jeszcze mocniej podkreśla to tekst odnoszący się do mnichów wędrownych, którzy:

Przez całe życie wędrują po różnych okolicach, goszcząc po trzy lub cztery dni w rozmaitych klasztorach. Zawsze się włóczą, pozbawieni wszelkiej stałości, a służą tylko własnym zachciankom i rozkoszom podniebienia, pod każdym względem gorsi jeszcze od sarabaitów (RB 1,10n).

Każdy człowiek żyje według jakiejś reguły, czy tego chce, czy nie, czy sobie to uświadamia, czy nie. Niewątpliwie ci, co sobie tego nie uświadamiają, podlegają najgorszej z reguł, bo ciemnej, kapryśnej, bezwzględnej i nie wiadomo dokąd prowadzącej.

Reguła jest drogowskazem, przewodniczką na drodze, którą idziemy. Z taką myślą podejmowali swoje życie pierwsi mnisi. Każdy z nich, albo przynajmniej różne grupy miały swoją regułę. W Apoftegmatach odnajdujemy wskazanie, jakie anioł dał św. Antoniemu, uznanemu za ojca życia monastycznego:

Święty Antoni, kiedy mieszkał na pustyni, popadł raz w zniechęcenie i wielką ciemność wewnętrzną. I powiedział do Boga: „Panie, chcę się zbawić, ale mi myśli nie pozwalają: co mam robić w tym utrapieniu? Jak się zbawić?”. I chwilę potem, wyszedłszy na zewnątrz, zobaczył Antoni kogoś podobnego do siebie, kto siedział i pracował, potem wstawał od pracy i modlił się, a potem znowu siadał i plótł linę, i znów wstawał do modlitwy. A był to anioł Pański, wysłany po to, by go pouczyć i umocnić. I usłyszał Antoni głos anioła: „Tak rób, a będziesz zbawiony”. Gdy to usłyszał odczuł wielką radość i ufność; a robiąc tak, osiągnął zbawienie (1 Apo 1 Antoni 1).

„Tak rób, a będziesz zbawiony”. To zalecenie anioła stało się regułą jego życia. Reguła nie odnosi się do dowolnych prawideł postępowania, ale tych, które prowadzą do zbawienia. Wskazuje ona drogę życia przez praktykę pozwalającą doświadczyć siebie i obecnego Boga. Pierwszy okres monastycznego życia na pustyni Egipskiej był jakimś wielkim doświadczeniem, cennym nie tylko dla żyjących tam mnichów, ale pozostał cenny dla całego Kościoła. Właściwie można by cały ruch monastyczny szczególnie od III do IV wieku uznać za wielki eksperyment, swoiste „laboratorium”, w którym przez wyeliminowanie rozmaitych drugorzędnych uwarunkowań, przez radykalizm i podejmowanie przez mnichów przeróżnych zasad życia, pozwoliło doświadczalnie sprawdzić, co jest właściwą regułą życia, czyli co prawdziwie prowadzi do pełni życia. Z tego doświadczenia wyrastały następne reguły i wskazania, w klasztorach Wschodu i Zachodu. Reguła św. Benedykta do nich należy.

Warto sobie uświadomić, że nie jesteśmy sami na drodze do Boga, nie jesteśmy pierwsi i nie musimy „odkrywać Ameryki”, bo to już ktoś zrobił. Otrzymaliśmy sprawdzoną regułę życia. Szło nią już przed nami bardzo wielu ludzi. Podobnie jak inne reguły wskazuje ona zasady życia, jego organizację i normy postępowania, których celem jest zapewnienie jak najlepszego wypełnienia wskazań Ewangelii. Jedynym Mistrzem jest Jezus Chrystus, Syn Boga, On sam stał się dla chrześcijanina jedyną Regułą i Normą życia. Jego Ewangelia jest nie tylko radosnym orędziem o zbawieniu, ale i zasadą życia, i to jedyną prowadzącą do zbawienia.

Istnieje wiele reguł życia. Jednak dobra reguła napisana przez człowieka zawsze musi być wewnętrznie spójna oraz w swoich założeniach, idei i celach skierowana ku Bogu i musi dobrze wprowadzać zasady Ewangelii w życie. Człowiek, który pragnie według niej żyć, musi prawdziwie szukać Boga. Jeżeli spełnia to podstawowe wymaganie, najbardziej potrzebna pozostaje dla niego konsekwencja i wytrwałość. W Regule św. Benedykta wyraża tę postawę stabilitas – pierwszy ślub monastyczny. Choćby przyjęta przez nas reguła nie była najlepszą z możliwych, to jedynie jej konsekwentne zachowanie przyniesie nam dobre owoce i doprowadzi do prawdziwego wzrostu. Znamy dobrze z praktyki, że jeżeli nawet wybierzemy gorszą drogę do celu, a po czasie zorientujemy się, że nie jest ona najlepsza, to jednak warto iść nią konsekwentnie, bo szukanie tak zwanych „skrótów” może nas zupełnie wyprowadzić na manowce. Oczywiście warunkiem jest to, że ta „droga gorsza” nie jest drogą złą, prowadzącą na manowce, ale jednak do celu lecz mniej wygodnie i może nico trudniej niż ta „lepsza”. Ojcowie Pustyni żyli według bardzo lapidarnie sformułowanych reguł, które byśmy dzisiaj nie uznali za najlepsze, ale ich wiara i konsekwencja w realizowaniu zasad tych prymitywnych reguł powodowały, że osiągali świętość.

Konsekwencja i wytrwałość są podstawowymi cnotami koniecznymi, by obrana droga według reguły życia prawdziwie zaowocowała. Tak się dzieje we wszystkich powołaniach. W małżeństwie jest ona tak samo konieczna, jak w życiu zakonnym. Zresztą ślub małżeński właśnie na nie kładzie nacisk: „ślubuję ci miłość, wierność i to, że cię nie opuszczę aż do śmierci”. Aby małżeństwo było udane, potrzeba wytrwałości i wierności wzajemnemu postanowieniu.

Nie trzeba być mnichem, aby czcić Boga we wszystkich wymiarach życia.

Małżeństwo jest wspólnotą, która rządzi się określonymi zasadami. Oczywiście różne małżeństwa mogą mieć nieco odmienne „reguły życia”, co zależy od tego, kim są małżonkowie, co chcą w życiu osiągnąć, w jakim środowisku żyją, jakie są ich powiązania z innymi ludźmi itd. Jednak ta odmienność odnosi się do spraw organizacyjnych, sposobów wyrażania i realizowania jedności dwojga, podziału zadań i ról w utrzymywaniu rodziny i wychowywaniu dzieci… Niemniej pewne ogólne zasady życia w zdrowym małżeństwie są stałe i niewzruszone i od konsekwencji w odniesieniu do nich zależy szczęście i zrealizowanie siebie. I tak np. mąż nie może się zachowywać tak jak kawaler, a żona jak panna. Już samo to stanowiłoby swoistą zdradę małżeństwa, czyli jedności dwojga. Podobnie żonaty mężczyzna nie może być mnichem, a mężatka nie może być zakonnicą, gdyż są to rozłączne drogi. Taka możliwość pojawia się wówczas, gdy jako mąż i żona wypełnili podstawowe zadania życiowe: doświadczyli jedności dwojga, wychowali dzieci i po dłuższym czasie doszli do wniosku, że pragną oddać się jedynie służbie Bogu. Są to jednak wyjątkowe sytuacje i należałoby się zastanowić, czy nie lepiej dla nich podjąć wspólnie życie na wzór monastyczny w swoim domu?

Zazwyczaj jednak, kiedy wybieramy drogę życia małżeńskiego, nie możemy być mnichami i odwrotnie, wybierając życie monastyczne, nie możemy żyć w małżeństwie. Są to rozłączne drogi, ale nie znaczy, że jedna jest dobra, a druga zła. Oznacza to tylko, że wybierając jedną lub drugą drogę przyjmujemy inną regułę życia, której trzeba być wiernym.

Brak konsekwencji i wytrwałości stanowi powód, dla którego św. Benedykt tak ostro ocenia sarabaitów i mnichów wędrownych. Przez brak stałości wystawiali się oni na pokusy szatana, na podsuwane przez niego zwodnicze myśli. Przy czym nie chodzi o same myśli, które wprost prowadzą do zła, bo np. pójście gdzieś indziej, nie jest czymś ze swej natury złym, ale odwodzi mnicha od konsekwentnego doświadczenia czegoś, co można osiągnąć jedynie przez wytrwałość. Jedynie ona pozwala doświadczyć zbawczej mocy krzyża. Jeżeli człowiek przed nim się uchyla, traci to, co krzyż wnosi w życie: wzrost w dojrzałości. Dlatego św. Benedykt pisze zdecydowanie:

We wszystkim więc niech wszyscy idą za Regułą, jak za mistrzynią, i niech nikt lekkomyślnie od niej nie odstępuje (RB 3,7).

Wytrwałość i wierność regule nie oznacza jednak ślepego, literalnego trzymania się jej przepisów. W Nowym Testamencie Pan Jezus, a za Nim św. Paweł bardzo ostro krytykowali literalne traktowanie samego Prawa Bożego. Tym bardziej dotyczy to wszelkich reguł napisanych przez człowieka. Literalne, ślepe trzymanie się przepisów jest najczęściej wyrazem ucieczki od odpowiedzialności. Reguła jest mądrością życiową, a nie normą absolutną. Dla każdego człowieka, jak naucza teologia moralna, normą rozstrzygającą jest sumienie. Nawet jeżeli byłoby ono źle ukształtowane, pozostaje normą najważniejszą dla naszego życia. Sumienie właściwie rozumiane zawsze odwołuje się do odpowiedzialności i indywidualnego traktowania każdej sytuacji. Reguła daje nam ogólne wskazania i zasady postępowania. Najistotniejszy jest duch, w jakim wypełnia się zalecenia reguły. Na to wskazuje Pan Jezus cytując słowa proroka Ozeasza: Chcę raczej miłosierdzia niż ofiary (Mt 9,13; 12,7).

Pragnienie życia w konkretnej wspólnocie pod rządami opata i jasną regułą daje człowiekowi możliwość poznania prawdy o swoim sercu. Wspólnota, opat, reguła, posłuszeństwo, wytrwałość, stałość i wierność tworzą ramy, które trzeba indywidualnie wypełnić treścią. Tą treścią jest żywa relacja z Chrystusem, którą uzyskujemy przez autentyczny udział w liturgii, trwaniu w milczeniu jako skupieniu się w słuchaniu nastawionym na serce i sumienie, praktyka lectio divina – czytanie Pisma Świętego i właściwych tekstów duchowych, osobista modlitwa, która jest „żywym i osobistym związkiem z Bogiem żywym i prawdziwym” (KKK 2558), pielęgnowanie w sobie szacunku do drugiego człowieka wyrażającego się w konkretnych spotkaniach, praca z całą starannością tak, jak gdyby była wykonywana dla Boga, nieustanna postawa ucznia, który widzi, że nie jest jeszcze doskonały, ciągła pamięć na obecność Boga i świadomość swojej przyszłej śmierci, która będzie spotkaniem z Ojcem.

Ponieważ w duchowej perspektywie według św. Benedykta celem jest harmonia całego życia, a nie jakaś pojedyncza cnota, w pracy duchowej potrzeba ćwiczyć się we wszystkich tych praktykach. Nie wystarczy dobre opanowanie jednej. Jednocześnie nie potrzeba nadzwyczajnych wymagań w jakiejś dziedzinie, ale harmonii wszystkich wymiarów życia z uwzględnieniem ich właściwej hierarchii. Zazwyczaj wolelibyśmy bardzo konkretne wymaganie, choćby bardzo ostre, ale konkretne. Łatwiej nam takie wymaganie wypełnić. Natomiast dbałość o harmonię wszystkiego bez wyróżniania czegoś jednego okazuje się o wiele trudniejsze. Przede wszystkim wydaje się to nieatrakcyjne i nudne. Dlatego taka propozycja pozostaje często w ogóle nie zauważona.

Propozycja duchowości monastycznej dla świeckich jest jeszcze z innej racji mało atrakcyjna. Wydaje się bowiem banalnie prosta i w pewnym sensie oczywista. Ale właśnie na tym polega jej największa wartość. Monastycyzm nie jest bowiem niczym nadzwyczajnym. Mnich jest po prostu chrześcijaninem, który pragnie konsekwentnie żyć prawdą Ewangelii. Jedyne, co go odróżnia od innych ludzi, to jego bezżenność. Samotność, jaką wybrał, stała się dla niego sposobnością do konsekwentnego doświadczenia prawdy Ewangelii. Dzisiaj to jego doświadczenie może stać się inspiracją dla każdego chrześcijanina. Okazuje się bowiem, że to co najprostsze, bywa w życiu najtrudniejsze. Prostota i szczerość zachowania zasad życia ewangelicznego stale napotyka w życiu niezliczone przeszkody. Monastycyzm polega na stałości, na konsekwentnym praktykowaniu zasad życia chrześcijańskiego, na życiu ewangeliczną nadzieją i wcielaniu jej we własną codzienność.

Mnisi dla świeckich

W czym mnisi mogą pomóc osobom świeckim w kształtowaniu ich ducha? Przede wszystkim powinni oni być żywymi świadkami prawdziwości Ewangelii i „ekspertami” w odczytywaniu obecności Boga w życiu na co dzień. Właściwym miejscem, w którym to świadectwo się ujawnia, jest wspólnota klasztorna. Dlatego mnisi nie tyle wychodzą do ludzi, aby im głosić Chrystusa, ale zapraszają ich do klasztoru, aby goście sami doświadczyli wartości liturgii, osobistej modlitwy, milczenia, porządku dnia, harmonii… Głoszenie słowa powinno wyrastać z osobistego doświadczenia i skierowane jest do konkretnego człowieka.

Podstawowym wymiarem duszpasterstwa jest stałe świadectwo i włączenie osób świeckich w doświadczenie życia klasztornego. Od wieków istnieją przy klasztorach benedyktyńskich oblaci świeccy. Jest to forma życia Regułą św. Benedykta w życiu świeckim. Oblaci są związani z konkretną wspólnotą benedyktyńską, z której mogą czerpać tradycję i odnajdywać wsparcie duchowe. Tworzą oni przy klasztorach wspólnoty o różnym stopniu zażyłości.

Jednak nie tylko oblaci mogą korzystać z mądrości duchowej św. Benedykta. Od samego początku klasztory benedyktyńskie były otwarte na przyjmowanie gości i pielgrzymów. Przyjmowanie tych ludzi było ich zasadniczą formą pracy duszpasterskiej. Dzisiaj przychodzący goście to raczej nie wędrowni pielgrzymi, ale ludzie szukający wyciszenia i warunków do nawiązania kontaktu z sobą i Bogiem. Dom gości klasztoru benedyktyńskiego jest otwarty dla takich ludzi niezależnie od tego, jak są blisko Boga lub jak daleko od Niego odeszli. W Tyńcu, na wzór innych klasztorów, wprowadzono tak zwany staż, który polega na dopuszczeniu człowieka świeckiego na jakiś czas do życia w klasztorze na prawach mnicha. Jest to szczególne doświadczenie dające pełnię doświadczenia życia w klasztorze. Zwykle jednak indywidualni goście przebywają po kilka dni w domu gości mając okazję do udziału w liturgii i porządku dnia. Mogą się oni włączyć się w pracę w klasztorze lub indywidualnie wykorzystać czas dla siebie. Nie narzuca się im żadnych konferencji, spotkań, ćwiczeń itp. Zawsze jednak gość może poprosić o spotkanie i rozmowę.

Poza indywidualnym pobytem organizuje się w domu gości różne serie rekolekcji z konferencjami i ćwiczeniami. Zawsze jednak grupy rekolekcyjne włączają się we wspólną liturgię.

Najszersze oddziaływanie posiada jednak stałe celebrowanie liturgii dostępne dla wszystkich odwiedzających klasztor. Wysłuchane Nieszpory lub udział w Mszy św. celebrowanej godnie posiada ogromną wartość.

Zupełnie innym sposobem oddziaływania są zaangażowania zewnętrzne: rekolekcje prowadzone poza klasztorem, udział w programach TV i radiu, artykuły w prasie oraz publikacje książkowe i audio-video. Wszystkie te formy powinny wskazywać na podstawową mądrość: życie w harmonii zgodnie z Ewangelią.

Na zakończenie naszych refleksji wróćmy do myśli papieża Benedykta XVI:

Istnieje pewien typowy aspekt jego [tj. św. Benedykta] duchowości, który chciałbym dzisiaj szczególnie podkreślić. Benedykt nie założył instytucji monastycznej, mającej na celu głównie ewangelizację narodów barbarzyńskich, jak inni wielcy mnisi misjonarze tamtych czasów, lecz wskazał swym uczniom jako główny, co więcej – jedyny cel istnienia szukanie Boga: „Quaerere Deum”. Wiedział jednak, że kiedy wierzący nawiązuje głęboką relację z Bogiem, nie może zadowolić się przeciętnym życiem pod znakiem etyki minimalistycznej i powierzchownej pobożności. W tym świetle lepiej można zrozumieć wyrażenie, które Benedykt zapożyczył od św. Cypriana i które streszcza w jego „Regule” (IV, 21) program życia mnichów: „Nihil amori Christi praeponere” – „Niczego nie stawiać ponad miłość Chrystusa”. Na tym polega świętość, propozycja dotycząca każdego chrześcijanina, która stała się prawdziwą palącą potrzebą duszpasterską w naszych czasach, w których odczuwa się potrzebę zakorzenienia życia i historii w trwałych odniesieniach duchowych (10.07.2005).

1. „Ruchy kościelne i ich miejsce w teologii”, w: Joseph kardynał Ratzinger, „Kościół. Pielgrzymująca wspólnota wiary”, Kraków 2005, s. 173.

2. Tamże s. 174.

3. Współcześnie powstaje sporo opracowań z dziedziny zarządzania stosujących zasady zawarte w Regule św. Benedykt.

Link do tekstu Paula Evdokimova pt. „Monastycyzm uwewnętrzniony”

Włodzimierz Zatorski OSB
guest
0 Komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments