Radykalizm. Czy tędy droga?
„Wąska droga”, o jakiej mówił Chrystus, przebiega między różnymi skrajnościami. Skrajności nie są najczęściej wyrazem prostego serca, lecz uproszczonego sposobu myślenia, które lubi „błyszczeć radykalizmem” i potrafi nawet porywać innych. Ale ostatecznie wiedzie ku trwałej płyciźnie, nigdy na głębię.
Patrząc na tynieckie Opactwo, widzimy przenikające się w nim style różnych epok: romańską ścianę z portalem, gotyckie okna i krużganki, renesansowy chór nad wejściem, barokowy wystrój świątyni, wreszcie i mocny akcent współczesny — posoborowy ołtarz centralny, przy którym kapłan sprawuje dziś Eucharystię zwrócony twarzą do zgromadzenia. Rzecz znamienna — świątynia wciąż ta sama, na tej samej skale oparta, tych samych mająca Patronów, a jednak na każdym etapie swej historii również nieco inna, jak drzewo z jednego pnia wypuszczające wciąż nowe gałęzie.
Podobnie z Regułą świętego Benedykta: ta sama od ponad tysiąca pięciuset lat — liczne i różnorodne wydawała owoce, o ile, oczywiście, wiernie starano się za nią podążać. Zanurzona w dziedzictwie Ojców Pustyni i pierwszych pokoleń ich uczniów, osiągnęła w redakcji Patriarchy mnichów Zachodu tę miarę formalnej dojrzałości, dzięki której każde kolejne pokolenie stawiało sobie za cel już nie poprawianie jej czy uzupełnianie, ale wyłącznie skupioną interpretację, gwarantującą wierność jej duchowi.
Mówi się o tej Regule, że cechuje ją wyjątkowy umiar: odnajduje drogę do świętości nie w ostrości ascetycznych praktyk, nie w koncentracji sił na tym czy innym zadaniu w Kościele, ale w harmonijnym połączeniu podstawowych praktyk życia Kościoła, dzięki którym chrześcijaninowi przestaje grozić duchowa stagnacja, lecz wkracza on na drogę nieustannego wzrostu w łasce i miłości. Owe podstawowe praktyki — to modlitwa wspólna (liturgiczne Opus Dei i Eucharystia), indywidualne, medytacyjne studium Słowa Bożego, połączone z modlitwą osobistą (lectio divina) oraz praca w braterskiej wspólnocie, przy założeniu, iż pierwszymi bliźnimi na drodze aktywnej służby w miłości są właśnie współbracia tej konkretnej wspólnoty, z którą mnich wiąże się na całe życie.
Zewnętrzną ramą tego stylu życia jest klauzura, nieodzownym jego klimatem — cisza pomagająca w skupieniu i modlitwie. Będąc jednak żywym członkiem „miniatury Kościoła”, jaką jest klasztor, benedyktyński mnich-cenobita (czyli żyjący we wspólnocie) staje się zarazem i żywym człowiekiem Kościoła jako całości. Stąd owo charakterystyczne „dośrodkowe” nastawienie Reguły owocuje zarazem otwarciem na sprawy ludzi. Na pierwszym planie wyraża się to przez gościnność umożliwiającą włączenie się przybywających z zewnątrz w krwiobieg życia wspólnoty, na dalszym planie — w podejmowaniu i różnych potrzebnych posług w Kościele, nawet do misyjnych włącznie.
Jak to się dzieje, że ów benedyktyński „umiar” nie jest jakąś odmianą letniej wody osolonej zwietrzałą solą? Dzieje się tak dlatego, że owa „wąska droga”, o jakiej mówił Chrystus, przebiega właśnie na ogół między różnymi skrajnościami, do których człowiek zazwyczaj ma tendencję i które w pysze swojej nazywa „radykalizmem”. Skrajności nie są najczęściej wcale wyrazem prostego serca, lecz uproszczonego sposobu myślenia, które lubi „błyszczeć radykalizmem” (zwłaszcza w mowie) i potrafi nawet sugestywnie porywać za sobą innych — ale ostatecznie wiedzie jedynie ku trwałej powierzchowności i płyciźnie, nigdy na głębię. Weźmy przykład: Benedykt nakazuje mnichowi być bezwzględnie posłusznym opatowi — przełożonemu wspólnoty, natomiast od opata z kolei wymaga, by w sprawach ważnych zasięgał zawsze rady braci, zaznaczając w dodatku, iż Pan Jezus często właśnie przez kogoś młodszego objawia to, co jest lepsze (RB 3,3). Jakże łatwo byłoby iść „po bandzie”, upraszczając: „przełożony ma zawsze rację” lub przeciwnie: „to ja mam rację, ale niestety nie jestem przełożonym”. A tymczasem posłuszeństwo Chrystusowi — to ani jedno, ani drugie. Albo inny przepis, który mówi, że opat ma zarządzać wspólnotą tak, by „mocni mieli to, czego pragną i słabi nie uciekali” (RB 64,19), albo wymaganie, by „bracia byli również posłuszni sobie nawzajem” (RB 71). Przepisów Reguły tego rodzaju w jej siedemdziesięciu trzech rozdziałach jest co niemiara. I mógłby ktoś westchnąć: „Bądź tu mądry!” Ano właśnie — wpadłby mu w słowo Benedykt — bądź właśnie mądry, a nie głupi — bo jeśli przyjmiesz te wskazówki tak, jak zostały napisane, nie będziesz ich przekręcał i interpretował „po swojemu”, jeśli rozważysz je w ciszy i skupionej modlitwie — to mądrość posiądziesz — i nie tę, która nadyma, ale która sprawia, że serce się rozszerza i drogą przykazań Bożych biegnie się ze słodyczą miłości.
Dlatego — przy całej organizacyjnej sprawności świętego Benedykta, który z klasztoru stworzył niemal małe, samowystarczalne miasteczko — najbardziej radykalną ascezą, do której wzywa on w swej Regule, jest asceza własnego ja, własnego „sądu” o rzeczywistości — o Bogu, o bliźnim, o świecie, o sobie samym. To pokorze właśnie poświęcił Benedykt jedyny rozdział traktujący wyłącznie o życiu duchowym, bez „organizacyjnych” dodatków. Zakonodawca przekonany jest, że jeśli w tej cnocie człowiek będzie wzrastał (jej rozwój przedstawia w schemacie dwunastu stopni), co możliwe jest tylko dzięki łasce Bożej i w konkretnym doświadczeniu życiowych prób — nauczy się wszystkiego innego, nauczy się miłości i prawdziwie posiądzie samego siebie. Pokora jest bowiem dla człowieka drogą konieczną, ale i niełatwą, rzec można — czasem nawet trudniejszą od męczeństwa. Iluż bo ludzi poginęło na ziemi beznadziejnie głupio, a w przekonaniu, że walczą o dobrą sprawę? Iluż „inteligentnych” wysublimowało się w poczucie wyższości nad plebsem, by w efekcie gadać głupstwa, jakich świat nie słyszał? Iluż „ubogich i poniżonych” uznało siebie za sędziów sprawiedliwości, by wpędzać świat w chaos rewolucji i zbrodni? Ani wiedza człowieka nie rozwija, ani cierpienie nie uszlachetnia. „Bogaty z trudnością wejdzie do królestwa Bożego” (Łk 18,24), ale też wejdzie doń prędzej od stu trędowatych, gdy ci ostatni zatną się w pysze (zob. Łk 4,27). Chrystus mówi: „Uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokorny sercem” (Mt 11,29). To zdanie Zbawiciela — choć w Regule nie przytoczone wprost, gdyż od razu potraktowane praktycznie — znajduje się w centrum uwagi św. Benedykta, a szerzej patrząc — i w centrum uwagi duchowości monastycznej we wszelkich jej odmianach.
Do wzrostu człowieczeństwa potrzebna jest łaska i ufna z nią współpraca. Do jej daru-zadatku odwołuje się Benedykt w człowieku „prawdziwie poszukującym” — i jej rozwój gwarantuje w swojej sprawdzonej, wypróbowanej szkole życia. Stąd też benedyktyńską historię — której zewnętrznym znakiem są świątynie, klasztory, dzieła sztuki i literatury — tworzy zawsze w istocie to, co bardziej ukryte, a co dokonuje się w sanktuarium ludzkiej duszy — w jej pragnieniu Boga, w ukrytych inspiracjach i doświadczeniu życiowych prób, w osobistych zmaganiach, porażkach i zwycięstwach — rozgrywających się jakże często nie w teatrze spektakularnych wydarzeń, lecz w zwykłej, domowej codzienności.
Powyższy tekst zatytułowany oryginalnie „Słowo o naszej Regule” pochodzi z albumu „Tyniec 1939 – 2019”. Wydanie to w promocyjnej cenie można nabyć tutaj